Nareszcie czuć powiew świeżości. Canon EOS R w naszych rękach - pierwsze wrażenia
Canon EOS R to pierwszy bezlusterkowiec Canona wyposażony w matrycę pełnoklatkową. Spędziłem z nim cały dzień w Londynie, a oto moje pierwsze wrażenia.
Podczas premiery Canona EOS R w Londynie miałem okazję przez cały dzień fotografować tym aparatem. W pierwszej chwili sprzęt robi naprawdę świetne wrażenie. Konstrukcja jest zauważalnie mniejsza (a zwłaszcza cieńsza) od pełnoklatkowych lustrzanek, a jednak udało się zachować wygodę uchwytu. Głęboki - choć dość wąski - grip pozwalał mi wygodnie oprzeć całą dłoń. Aparat jest też świetnie wykonany, jest uszczelniany, a do tego wygląda bardzo nowocześnie i po prostu ładnie.
Wraz z aparatem debiutują cztery obiektywy nowego systemu. Są to:
- Canon RF 24–105mm f/4L IS USM,
- Canon RF 28–70mm f/2L USM,
- Canon RF 35mm f/1.8 Macro IS STM,
- Canon RF 50mm f/1.2L USM.
Jak widać, są to przemyślane konstrukcje o bardzo ciekawych parametrach. Niestety wiąże się to z bardzo pokaźnym rozmiarem obiektywów. 28–70 mm f/2L jest przelbrzymem, z którym nie wyobrażam sobie pracy bez opcjonalnego uchwytu pionowego do aparatu. Bardzo duży jest też 50mm f/1.2L, zwłaszcza z dołączoną osłoną przeciwsłoneczną.
Z kolei 24–105mm f/4L ma rozsądny rozmiar, a do tego nie ciąży na aparacie. Na tle pozostałych obiektywów 35mm f/1.8 jest bardzo kompaktowy. Jak widać, Canon stawia na stabilizowane obiektywy (IS w nazwie), ponieważ matryca aparatu nie jest stabilizowana mechanicznie. Ciekawostka: po zdjęciu obiektywu migawka się zamyka, zasłaniając sensor. To rozwiązanie ma ograniczyć uszkodzenia mechaniczne i sprawić, że na matrycy nie będzie osiadał kurz.
W kwestii obsługi Canon zdecydował się na kilka niecodziennych rozwiązań.
Aparat ma dwa główne pokrętła nastaw: jedno poziome pod kciukiem, umieszczone wokół przycisku Mode, a drugie pionowe, obsługiwane palcem wskazującym. Możemy zdefiniować, które pokrętło ma odpowiadać za czas migawki, a które za przysłonę. Szkoda tylko, że zabrakło dużego koła nastaw na tylnej ściance aparatu.
Zestaw przycisków na korpusie pozwala na wygodną pracę, a - co bardzo ważne - zdecydowana większość przycisków jest konfigurowalna. Możliwości personalizacji są naprawdę ogromne, bo łącznie mamy aż 13 konfigurowalnych klawiszy.
Dość dziwną decyzją projektową jest włącznik w postaci pokrętła umieszczonego na lewo od wizjera. Nie jest to najwygodniejsze rozwiązanie. Wielkim nieobecnym jest natomiast joystick do zmiany punktów AF. Za zmianę odpowiada dotykowy ekran, o czym dalej.
Bardzo nietypowym rozwiązaniem jest pasek dotykowy umieszczony pod kciukiem.
Możemy przypisać mu jedną z siedmiu funkcji, w tym ISO, balans bieli, czy zmianę rozmiaru pola AF. Możemy osobno zdefiniować akcję dla przesuwania palcem po pasku oraz dla dotykania go po obu stronach. To sprawia, że pasek pełni rolę jednocześnie pokrętła i dwóch przycisków.
W praktyce nie przekonałem się do tego rozwiązania, a powody są dwa. Po pierwsze, brakuje mi jakiejś reakcji ze strony paska. Widziałbym tu dźwięk klikania lub nawet drobne wibracje. Bez tego trudno zapanować nad precyzyjnym ustawieniem parametrów, np. czułości ISO. Po drugie, niestety za często zdarzało mi się przypadkowo dotykać prawej strony paska podczas trzymania aparatu. Na szczęście prawy przycisk można wyłączyć.
Integralną częścią systemu jest też konfigurowalny pierścień na obiektywie. To jedna z najmocniejszych stron systemu Canon EOS R.
Każdy obiektyw RF ma być wyposażony w pierścień, który jest fantastycznym rozwiązaniem. Można przypisać mu zmianę przysłony (sprawdza się świetnie!), czasu migawki, czułości ISO i ogólnej ekspozycji. Jest to pierścień znajdujący się przy krawędzi obiektywu. Wyróżnia się inną fakturą oraz klikaniem podczas obrotów.
Pierścień można ustawić tak, by działał zawsze, albo tylko po wciśnięciu do połowy spustu migawki, co zabezpiecza przed przypadkowymi obrotami. Pojawi się też specjalny adapter obiektywów EF wyposażony w taki sam pierścień, co jest doskonałą wiadomością. Widać, że Canon przemyślał to rozwiązanie.
Górny ekran OLED sprawdza się świetnie.
Ekranik jest niewielki, ale bardzo funkcjonalny. Ma dwa tryby wyświetlania, w którym pokazuje główne parametry ekspozycji albo skrócone menu z zaznaczonymi najważniejszymi parametrami fotografowania. Opcje wyświetlania zmieniamy wciskając przycisk obok panelu. Jeśli go przytrzymamy, kolory zostaną chwilowo odwrócone (czarne napisy na białym tle), dzięki czemu panel jest widoczny po ciemku. Nie mamy tu podświetlenia znanego z ekranów LCD w lustrzankach.
Przytrzymując przycisk M-Fn na górnej ściance możemy zmieniać najważniejsze parametry aparatu: tryby fotografowania i AF, ISO, balans bieli, ekspozycję. Miniaturki tych opcji wraz z wartościami widzimy na górnym ekranie. Zmienną wybieramy tylnym pokrętłem, a jej wartość - przednim. To bardzo wygodne rozwiązanie.
Wizjer jest rewelacyjny. Kropka.
Cyfrowy wizjer jest ogromny i ma bardzo wysoką rozdzielczość. Obraz prezentuje się w nim bardzo naturalnie. Kolory ani kontrast nie są przerysowane. Nie występują też lagi. To wizjer najwyższej klasy, na który trudno narzekać.
Po zrobieniu zdjęcia nie widzimy w wizjerze chwilowego zaciemnienia obrazu wywołanego przelotem migawki, ponieważ Canon stosuje pewien trik: na ułamek sekundy, kiedy migawka jest w ruchu, zostaje zamrożona ostatnia widziana klatka. To dość osobliwe obejście problemu chwilowej utraty obrazu w momencie robienia zdjęcia. Nie tracimy podglądu z oczu, ale podczas ruchu widać zamrożoną klatkę.
Ekran jest odchylany na bok. Osobiście wolę rozwiązanie z nachylanym ekranem, takim jak w aparatach Sony i Nikona, ale rozwiązanie Canona też ma wielu fanów. Ekran ma wysoką rozdzielczość i jest dotykowy, co umożliwia np. ustawianie punktu AF. Działa to także kiedy korzystamy z wizjera, ponieważ ekran zamienia się wówczas w płytkę dotykową. Można zdefiniować aktywny obszar oraz sposób reagowania na ruch palca z bezwzględnego na względny.
Niestety Canon nie zastosował rewelacyjnego rozwiązania z najnowszych aparatów Sony, w którym ekran rozumie, kiedy jest odchylony. Już tłumaczę: przy fotografowaniu z poziomu biodra zdarza się, że trzymamy aparat blisko ciała, a wtedy Canon EOS R będzie przełączał się na widok z wizjera, ponieważ będzie myślał, że zbliżamy oko do okulara. Aparaty Sony dezaktywują wizjer kiedy wykryją, że ekran jest odchylony. Wielka szkoda, że zabrakło tej funkcji w Canonie.
Akumulator nie rozpieszcza.
W pełni naładowany akumulator pozwolił mi zrobić ok. 330 zdjęć i nagrać 6 ujęć filmowych w maksymalnej jakości, z których każde trwało 40–60 sekund. To niestety niewiele. Muszę jednak zaznaczyć, że w tym czasie konfigurowałem aparat, sprawdzałem bardzo wiele funkcji i długo przebywałem w menu.
Jeśli chodzi o porty, część osób może narzekać na pojedynczy slot kart. Wielką zaletą jest natomiast fakt, że jest to slot SD. Obsługuje on karty SD, SDHC i SDXC, także w najnowszym standardzie UHS-II U3.
Canon nie poskąpił za to gniazd. Mamy złącze na słuchawki, na mikrofon, wyjście HDMI, port USB-C, a także gniazdo służące do podłączenia pilota. Akumulatora nie można ładować bezpośrednio w aparacie poprzez złącze USB-C.
Jakość zdjęć stoi na najwyższym poziomie.
Jeśli chodzi o jakość zdjęć, naprawdę trudno mieć jakiekolwiek zastrzeżenia. Po całym dniu spędzonym z aparatem jestem zachwycony rezultatami pracy, zarówno w świetle dziennym, jak i sztucznym, a także w kontrastowo oświetlonych scenach podczas inscenizacji, w której braliśmy udział. Aparat radzi sobie świetnie nawet na ISO 25600, co pokazuje, że matryca jest naprawdę dobra.
Potężne wrażenie zrobił na mnie obiektyw 50 mm f/1.2, który tworzy cudowny, miodny obrazek. Jakość możecie ocenić sami oglądając przykładowe zdjęcia. Polecam pobrać paczkę z plikami w pełnej rozdzielczości. Znajdziecie ją pod tym linkiem. Archiwum ZIP, 300 MB.
Autofocus faktycznie działa nawet w (niemal) zupełnej ciemności, ale w takich warunkach jest wolny. Kiedy światła jest dużo, ustawianie ostrości jest naprawdę szybkie.
Najważniejszy jest jednak fakt, że fotografowaniem Canonem EOS R jest bardzo przyjemne i zupełnie nie jest uciążliwe. System obsługi jest intuicyjny i logiczny, a przyciski umożliwiają szybką zmianę nastaw.
Sporym rozczarowaniem są możliwości wideo.
Canon EOS R zapisuje obraz 4K z cropem wynoszącym aż 1,74x. Dla filmowców niestety oznacza to dyskwalifikację. Obraz 4K można zapisać maksymalnie w 30 kl./s. Tryb Full HD jest pozbawiony cropa, a mamy w nim do dyspozycji 60 kl./s. Niestety tryby slow-motion, czyli 100 lub 120 kl./s są dostępne tylko dla rozdzielczości 720p.
Maksymalna dostępna jakość w zapisie wewnętrznym to 450 MB/s (naprawdę nieźle!) w 8 bitach. Wewnętrznie możemy korzystać z płaskiego profilu obrazu C-Log. Co ważne, podczas nagrywania w C-Log możemy widzieć na ekranie symulację obrazu o pełnym kontraście. Wyjście HDMI pozwala na zapis 4K w 10 bitach, w tym również z C-Logiem.
Podczas filmowania możemy korzystać z cyfrowej stabilizacji obrazu. Przykładowe nagranie 4K w najwyższym dostępnym wewnętrznie trybie, z włączoną stabilizacją, możecie zobaczyć powyżej.
Podsumowując, nie jest to miniaturowy 5D mk IV. To raczej bezlusterkowy odpowiednik 6D mk II.
Canon EOS R to aparat jednocześnie przełomowy i kompromisowy. Canon pokazał wiele nowatorskich pomysłów, ale korpus ma też kilka ograniczeń. To sprawia, że EOS-a R trudno będzie uznać za główny aparat do pracy. Jest to raczej dodatkowy, drugi korpus. W tej roli Canon EOS R powinien się sprawdzić świetnie.
O ile mam kilka uwag do pierwszego aparatu nowej serii, to sam system wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Obiektywy są przemyślane, choć nie należą do najmniejszych. Canon zaproponował też naprawdę jasne szkła. Mam nadzieję, że kolejne premiery będą równie ciekawe.
Nowy system bezlusterkowców z pełną klatką to dosknała wiadomość dla nas, klientów. Mam nadzieję, że między Canonem, Nikonem a Sony rozpocznie się nowy wyścig zbrojeń, na którym wszyscy zyskamy.
Ceny nowego systemu niestety nie należą do niskich i prezentują się następująco:
- Canon EOS R - 11109 zł
- Canon EOS R + podstawowy adapter - 11109 zł
- Canon EOS R + obiektyw RF 24–105 mm f/4L IS USM - 15549 zł
- Canon EOS R + obiektyw RF24–105/4L IS USM + podstawowy adapter - 15549 zł
- RF 28–70/2L USM - 14439,99 zł
- RF 50/1.2L USM - 11109,99 zł
- RF 24–105/4L IS USM - 5329,99 zł
- RF 35/1.8 M IS STM - 2439,99 zł
- Podstawowy adapter EF-EOS R - 489,99 zł
- Adapter Control Ring M-ADAPT EF-EOS R - 979,99 zł
W sprzedaży od lutego 2019 r.:
- Adapter Mount Adapter EF-EOR R z filtrem V-ND - 1 999,99 zł
- Adapter Mount Adapter EF-EOR R z filtrem C-PL - 1 459,99 zł
- Filtr V-ND do adaptera - 1419,99 zł
- Filtr C-PL do adaptera - 889,99 zł
- Filter Clear do adaptera - 439,99 zł
Przedsprzedaż rusza 12 września, a oficjalna sprzedaż 9 października. Paczka oryginalnych zdjęć przykładowych z aparatów jest dostępna do pobrania pod tym linkiem. Archiwum ZIP, 300 MB.