Władze Norwegii do władz Niemiec: Prosimy o wspólną akcję przeciwko Nintendo of Europe
Steam. PlayStation Store. Origin. No i eShop od Nintendo. Cztery platformy cyfrowej dystrybucji znalazły się w ogniu krytyki norweskiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Konsumentów. Trzem pierwszym podmiotom udało się złagodzić spór. Za to Nintendo tak zaszło Norwegom za skórę, że Skandynawowie zachęcają partnerów z Niemiec do wspólnej akcji przeciwko Japończykom.
Pod koniec 2017 r. norweski Urząd ds. Bezpieczeństwa Konsumentów zbadał siedem platform cyfrowej dystrybucji gier wideo. Zdaniem skandynawskich urzędników aż cztery z nich (Steam, Origin, PS Store i eShop) nie respektowały norweskiego oraz unijnego prawa handlowego. Norwegom chodziło szczególnie o to, że w sklepach Sony, Valve, EA oraz Nintendo klienci nie mogą żądać odzyskania środków wydanych na zamówienia przedpremierowe, w zamian za rezygnację z tych zamówień.
Pierwsza trójka firm zajmuje bardziej elastyczne stanowisko. W regulaminach sklepów Sony, Valve oraz EA nie ma zapisów uniemożliwiających proszenie o zwrot zamówienia przedpremierowego. Praktyka pokazała, że administratorzy PS Store, Steam oraz Origina potrafią utrudniać (a nawet uniemożliwić) procedurę zwrotu przedpremierowego, ale ten co do zasady istnieje i nie jest kwestionowany korporacyjnymi regulaminami.
Nintendo obrało drogę na zwarcie. W eShopie jest jawny i wyraźny zakaz zwrotu tzw. preorderów.
Regulamin eShopu jasno stanowi, że po opłaceniu zamówienia przedpremierowego klient nie może wycofać się z umowy, która zaczyna obowiązywać od razu po dokonaniu transakcji. Dlaczego właśnie w tym momencie? Nintendo argumentuje, że zamówienia przedpremierowe na ich platformie łączą się z tzw. preloadem, czyli możliwością wcześniejszego pobrania plików gry, by w dniu premiery nie musieć marnować czasu na instalację produktu.
Według Japończyków sam fakt, że przedpremierowa gra jest pobierana do pamięci konsoli (chociaż nie można jej uruchomić) wystarczy, aby argumentować, że klient używa ich produktu. Co za tym idzie, zwrot „nieużywanego“ programu nie jest możliwy, ponieważ ten w pewien sposób działa już na urządzeniu. Według Urzędu ds. Bezpieczeństwa Konsumentów taka wykładnia jest sprzeczna nie tylko ze współczesnymi standardami w branży gier, ale również norweskim oraz europejskim prawem handlowym.
Według Norwegów Nintendo nie respektuje prawa klientów. Dlatego władze proszą o pomoc Niemców.
Pracownicy norweskiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Konsumentów zwrócili się z apelem do władz Norwegii, które z kolei wykorzystują szczebel dyplomatyczny do kontaktów ze swoimi niemieckimi partnerami. Dlaczego Norwegia zwraca się do RFN, zamiast wziąć sprawy we własne ręce i zrobić porządek na własnym podwórku? Skandynawowie uważają, że skoro Nintendo łamie prawo europejskie, które jest nadrzędne względem prawa krajowego, to sprawa powinna zostać wyniesiona na forum międzynarodowe.
Norwegia wybrała Niemcy, ponieważ to właśnie z tym kraju Nintendo of Europe ma swoją centralną siedzibę i od lat działa pod niemieckim adresem. Skandynawowie chcą, aby niemieccy urzędnicy zaskarżyli Nintendo of Europe przed sądami w Brukseli, ponieważ firma działa z terytorium ich kraju. To dobry standard wyniesiony ze współpracy międzynarodowej w ramach europejskiego porozumienia Consumer Protection Cooperation.
Oczywiście wyrok europejskiego sądownictwa byłby wiążący dla Wielkiego N na terenie wszystkich rynków Unii Europejskiej. Zwroty opłaconych zamówień przedpremierowych musiałyby być realizowane nie tylko w Niemczech i Norwegii, ale również Polsce i wszystkich pozostałych państwach członkowskich. Zapewne dlatego Nintendo of Europe nazywa postulaty norweskich urzędników „niemożliwymi do zrealizowania“.
To bardzo ciekawe, jak zachowają się Niemcy.
Nie jest żadną tajemnicą, że RFN jest pośród najbardziej wpływowych państw całej Unii. Jeżeli Niemcy wciąż chcą się pozycjonować jako sternik postępowej Europy, urzędnicy zza zachodniej granicy powinni pochylić się nad prawami swoich konsumentów. Z drugiej strony, Nintendo of Europe od lat operuje z terytorium Niemiec, mając w tym kraju wielu przyjaciół i zwolenników. To jeden z nie tak wielu technologicznych gigantów, którzy wybrali Frankfurt zamiast Londynu na centralę dla Starego Kontynentu.
W imię dobrych relacji z Nintendo, niemiecka administracja może nie chcieć poprzeć norweskiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Konsumentów albo zwlekać z decyzją. Wszakże państwa członkowskie od lat mają sprzeczne interesy, a punkt widzenia skandynawskich graczy jest odmienny od punktu widzenia niemieckich obywateli pracujących dla Wielkiego N. Tym bardziej uważam, że norweskiej inicjatywie należy nadać odpowiedni rozgłos. Niech nasi zachodni sąsiedzi wiedzą, że cały europejski świat graczy patrzy im teraz na ręce.