Głośnik dla tych, którym w duszy grają gitary. Fender Monterey - recenzja Spider's Web
„Szkoda, że tak niewiele osób przekona się, jaki to dobry sprzęt” – pomyślałem, gdy po zakończeniu testów chowałem głośnik Fender Monterey do pudełka.
To nie jest produkt dla każdego. Powiem więcej – statystyczny „każdy” pewnie nawet nigdy o nim nie usłyszy, tak jak statystyczny „każdy” kojarzy słowo „Fender” wyłącznie z Hendrixem.
Na szczęście nie każdy sprzęt musi być „dla każdego”. I właśnie taki jest Fender Monterey, 120-watowy głośnik Bluetooth, który dla wielu będzie nieporozumieniem, a dla wybranych – ucztą dla ucha i oka.
Dlaczego Fender Monterey nie jest dla każdego?
Pomyślmy. Za ponad 1500 zł dostajemy całkiem spory, ciężki głośnik, który ani nie wygląda za nowocześnie, ani też nie oferuje nawet ułamka technologicznych bajerów, które możemy nabyć w innych głośnikach z tej półki cenowej.
Fender Monterey potrafi odtworzyć muzykę przez Bluetooth, kabel jack 3,5 mm oraz złącze RCA. Daje możliwość regulacji głośności, tonów średnich i tonów niskich. Pozwala jednym przełącznikiem podbić częstotliwości, żeby dźwięk stał się nieco pełniejszy. I to w zasadzie… tyle.
Żadnych wymyślnych wiązek audio wystrzeliwanych przez dedykowany sensor. Żadnych futurystycznych przetworników dostosowujących brzmienie do pomieszczenia, robiących kawę i suszących pranie. Nic, null, nada. Fender Monterey to głośnik, którego szczytem technologicznego zaawansowania jest obsługa kodeków aptX i AAC, umożliwiających odtwarzanie bezprzewodowo muzyki wysokiej jakości.
Dla przeciętnego kupującego to stanowczo za mało, by zdecydować się na wydatek rzędu 1500 zł. Przyznam szczerze, że sam nie poleciłbym tego głośnika „przeciętnemu kupującemu”, bo po prostu bym go rozczarował.
Legendarny producent gitar i wzmacniaczy stworzył głośnik dla bardzo wąskiej, bardzo konkretnej grupy odbiorców, których na potrzeby tego tekstu nazwę ludźmi poszukującymi odrobiny analogu w cyfrowym świecie. Zarówno pod względem brzmienia, jak i wyglądu oraz funkcjonalności.
Zacznijmy od tej ostatniej.
Prostota Fendera Monterey jest odświeżająca.
Wiecie co? Czułem się naprawdę wspaniale, dostając w końcu w ręce głośnik, który obsługuje się starymi, dobrymi pokrętłami. Nie jakąś ociężałą, źle zoptymalizowaną aplikacją z zylionem funkcji, których używa się raz, by potem o nich zapomnieć.
To odświeżające, napotkać na swej drodze produkt, który robi tylko JEDNĄ rzecz – odtwarza muzykę. Nie tańczy, nie śpiewa, nie błyska światełkami. Po prostu odtwarza muzykę.
O brzmieniu za chwilę. Tutaj nadmienię tylko, że kombinacja łączności Bluetooth z jackiem 3,5 mm i złączem RCA jest - moim zdaniem - w zupełności wystarczająca do zaspokojenia większości muzycznych potrzeb.
Zarówno miłośnicy cyfrowych, jak i analogowych formatów będą mieli jak podłączyć się do Montereya. Ba, to właśnie dla tych ostatnich Fender zaaplikował gniazdo RCA, by móc podłączyć do głośnika np. gramofon z własnym przedwzmacniaczem. Mogę sobie tylko wyobrażać, jak wspaniale brzmi winyl odtworzony przez ten głośnik, bo…
Brzmienie ma w sobie analogowy czar, którego próżno szukać u konkurencji.
Z reguły głośniki Bluetooth, nawet te najdroższe, najbardziej zaawansowane i najlepiej brzmiące, „trącą cyfrą”. To znaczy, że niezależnie od tego, jak dobrze by brzmiały, wprawne ucho wychwyci tę szczyptę cyfrowej kompresji i sztuczności, która dla większości z nas jest codziennością, ale dla miłośników analogu jest nie do przyjęcia.
I z ogromną przyjemnością informuję, że w głośniku Fender Monterey po owej sztuczności nie ma śladu.
Już pierwszy dźwięk, przyjemny gitarowy akord towarzyszący włączeniu głośnika, był dla mnie niemałym szokiem. Tak jak każda kolejna nuta przez niemal całą playlistę testową.
Dwa przetworniki szerokopasmowe i dwa tweetery napędzane przez 120W wzmacniacz mają w sobie prawdziwie analogowy pazur. Płynące z nich brzmienie jest czyste jak kryształ, naturalne, tak po analogowemu… ciepłe. Tak, ciepłe to najlepsze słowo, by opisać brzmienie głośnika Fender Monterey.
Słychać to szczególnie w utworach gdzie dominuje gitara. Jeśli słuchasz na co dzień bluesa, rocka, hard-rocka, czy innych odmian gitarowego grania, zakochasz się w Fenderze Monterey.
Klarowność brzmienia instrumentów strunowych jest niesamowita. Monterey brzmi tak, jak brzmią rasowe, klasyczne, lampowe wzmacniacze – słychać w nim każdy niuans, każdą zmianę w dynamice kostkowania, każdy ślizg palców po strunie. Coś pięknego.
Monterey spisuje się też całkiem nieźle w innych gatunkach muzyki popularnej. Czyściutkie góry śpiewają w utworach popowych; środek pasma doskonale uwydatnia linie melodyczne funku i jazzu. Nawet słuchając cięższych brzmień, od Metallicy po Alter Bridge, nie mogłem niczego zarzucić klarowności brzmienia, jaką daje Fender Monterey.
Dla niektórych wadą może być fakt, iż Monterey najlepiej brzmi, gdy jest głośny. Naprawdę głośny. Im ciszej gra, tym mniej w jego brzmieniu tego ciepła i klarowności, którą tak dobrze słychać przy wyższym natężeniu dźwięku. Jeśli macie nadwrażliwych sąsiadów, lepiej odpuścić ten zakup.
Pewne niedostatki wychodzą też po puszczeniu przez głośnik muzyki orkiestralnej. Niestety, Fenderowi nie udało się oszukać fizyki i Monterey nieco zawodzi rozpiętością sceny muzycznej. Dźwięk jest nieco ściśnięty i brakuje mu tej samej otwartości, którą słychać w utworach rockowych. Brzmienie z niewielkiego, drewnianego pudełka zawsze pozostanie brzmieniem z niewielkiego, drewnianego pudełka.
Monterey zdecydowanie nie przemówi też do fanów tłustych beatów. Bas jest co prawda przyjemnie selektywny i pełny, ale żeby go dobrze słyszeć, trzeba odkręcić pokrętło tonów niskich co najmniej na 8-9. Nawet na 10 bas nigdy nie jest przeważający, co jest dobre w większości przypadków, ale złe, jeśli słuchamy hip-hopu, elektroniki, czy innego dubstepu.
Nie oszukujmy się jednak, miłośnicy tych gatunków nigdy nawet nie spojrzą na Fendera Monterey. Fani muzyki klasycznej zapewne też nie. Fender Monterey to głośnik dla tych, którym w duszy grają gitary. I oni pokochają ten produkt.
Miłośnicy klasyki zakochają się też w wyglądzie i jakości wykonania Fendera Monterey.
Nie przesadzę, jeśli powiem, że Fender Monterey to najlepiej wykonany głośnik Bluetooth w swojej klasie. Waży blisko 7 kg, choć wymiary ma dość kompaktowe (34,3 x 13,2 x 24,76 cm). I jest to masa usprawiedliwiona zastosowanymi materiałami.
Obudowa Montereya wykonana jest z drewna, nie żadnego plastiku. Górny panel to czyste aluminium, podobnie jak przełącznik on/off. Tworzywa sztuczne znajdziemy dopiero na pokrętłach, które są jednak tak solidne, jak te w topowych wzmacniaczach gitarowych firmy.
No grill pokrywający przetworniki jest jak żywcem wyjęty z Fendera Blues Junior, albo któregoś z Deluxe Reverbów.
Fender wzorował swoje głośniki na klasycznych wzmacniaczach z 68 roku. I to widać. Fender Monterey jest na wskroś analogowy. Na pierwszy rzut oka można go wręcz pomylić z jednym ze wzmacniaczy firmy, tak bardzo je przypomina.
Z tego też względu wizualnie nie będzie pasował do każdego wnętrza, a już na pewno nie do modernistycznego, przesiąkniętego technologią salonu.
Za to ci, którym nie przeszkadza jego vintage’owy charakter i wygląd, z pewnością znajdą dla niego miejsce. Gdzieś na widoku, gdzie będą mogli często rzucać na niego okiem.
Fender Monterey czy Fender Mustang GT40?
Tym z czytelników, którzy sami grają na gitarze, pewnie chodzi teraz po głowie pytanie – skoro mam wydać 1500 zł na głośnik, to czy nie lepiej kupić po prostu Fendera Mustanga GT40?
Mustang GT40 to cyfrowy wzmacniacz gitarowy, który nie dość, że kosztuje mniej od Montereya, to jeszcze oprócz podłączenia gitary oferuje możliwość słuchania muzyki przez Bluetooth. Ale czy to znaczy, że jest lepszy?
Kategorycznie mówię – nie. Fender Mustang GT40 to wspaniały wzmacniacz treningowy dla gitarzystów, ale jeśli chodzi o odtwarzanie muzyki, nie umywa się do Fendera Monterey. To po prostu inna liga.
Szkoda, że tak niewiele osób przekona się, jakie to dobre.
Nie mam złudzeń – Fender Monterey, szczególnie w Polsce, hitem sprzedażowym nie będzie. Dla większości konsumentów, nawet tych, którzy ślinią się na jego widok, oferuje po prostu za mało za zbyt wysoką cenę.
A szkoda, bo to naprawdę kapitalny produkt. Jeden z najprzyjemniej brzmiących głośników, jaki kiedykolwiek trafił w moje ręce.
Szkoda, że tak wiele osób się o tym nie przekona. Ale z drugiej strony… to tylko czyni go jeszcze bardziej wyjątkowym. To naprawdę głośnik dla ludzi, którzy szukają odrobiny analogu w cyfrowym świecie.