Chromie, przeglądarko moja, ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto cię stracił
Przestała mi działać przeglądarka Chrome. To dramat jakich mało, bo oznacza rozwalony cały dzień pracy, sporo nerwów i konieczność korzystania z marnego zamiennika, jakim jest Edge.
Chromie, przeglądarko moja! ty jesteś jak zdrowie;
Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,
Kto cię stracił. Dziś funkcjonalność twą w całej ozdobie
Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie.
Zaczęło się niewinnie
Kilka tygodni temu przeglądarka Chrome zaczęła stwarzać pewne problemy. Gdy próbowałem zapisać jakąś grafikę program nie reagował natychmiast, a pozwalał na zapis dopiero po kilkunastu sekundach albo nawet minucie. Pewne problemy miałem też z uploadem plików.
Wygooglałem, że po ostatniej (to było już jakiś czas temu) aktualizacji niektórzy użytkownicy zgłaszają podobne problemy na forach pomocy Google. Stwierdziłem, że skoro Google już o tym problemie wie, to pewnie niebawem go usunie.
Postanowiłem korzystać do tego czasu z przeglądarki Chrome w wersji Canary, czyli “dołączyłem do internetowej awangardy”. O dziwo w wersji testowej Chrome’a, która narażona jest na znacznie więcej awarii i problemów, błąd z wolnym zapisem grafik nie występował.
Więc korzystałem z Google Chrome Canary przez klika tygodni. Do dzisiaj.
Chrome umarł
Od dzisiaj nie mogę pracować na Chromie. Przeglądarka notorycznie się zawiesza, przestaje odpowiadać, pracuje wolno i bardzo niestabilnie. Początkowo myślałem, że to problem z wersją Canary, dlatego szybko wróciłem do stabilnej, którą cały czas miałem zainstalowaną, ale… niestety. Stabilna również działa z takimi samymi problemami.
Obie przeglądarki zaktualizowane do najnowszych wersji, obie z dnia na dzień zaczęły się dziwnie zachowywać.
Pogooglałem chwilę i zacząłem podejrzewać, że problem powoduje u mnie aktualizacja Windowsa 10 oznaczona numerem KB4013418, która miała poprawić działanie systemu, powoduje szereg nowych problemów, między innymi właśnie z działaniem przeglądarki Chrome.
Okazało się jednak, że wtorkowa aktualizacja jeszcze się u mnie nie zainstalowała, więc to nie mogła być jej wina.
Przeinstalowanie przeglądarek nie pomogło, więc chwilowo się poddałem i wróciłem do przeglądarki, którą Microsoft wpakował do swojego systemu. Do Edge’a.
Matko boska
Przeglądarkę Microsoft Edge recenzowałem w sierpniu 2015 roku. Byłem maksymalnie rozczarowany i narzekałem przede wszystkim na:
- brak obsługi rozszerzeń,
- brak wersji mobilnej,
- oraz ogólną upośledzoną funkcjonalność.
Dzisiaj ze smutkiem stwierdziłem, że dosłownie wszystkie te argumenty są nadal aktualne. Z tą małą różnicą, że brak obsługi rozszerzeń zastąpił brak obsługi rozszerzeń.
Sama obsługa rozszerzeń to za mało. Ważna jest ich liczba, rosnące portfolio i fakt, że twórcy je aktualizują wzbogacając o nowe funkcje i usuwając błędy. Tymczasem większość rozszerzeń dla Edge’a jest dostępna w wersji 1.0, a ich pełną listę można zmieścić w jednym tweecie lub SMS-ie. Oto ona:
Osiemnaście sztuk. To wszystko. Tragedia.
Microsoft nadal odrzuca fakt, że cały świat korzysta z iOS-a i Androida, a co za tym idzie nie przygotował wersji mobilnej Edge’a na te systemy. Możemy zapomnieć o korzystaniu z Edge’a na komputerze i tej samej przeglądarki, z tą samą historią, z tymi samymi danymi formularzy oraz synchronizacją haseł na smartfonie.
Dokładnie te same potknięcia, które pod względem funkcjonalności wytykałem Edge’owi w 2015 roku, są nadal aktualne. Wszystkie.
Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto cię stracił
Totalnie zaskoczyła mnie awaria przeglądarki Chrome. Całkowicie sparaliżowała mi dzisiejszą pracę. I w brutalny sposób przypomniała mi, jak tragiczne programy dla Windowsa 10 tworzy Microsoft.
Nie wiem, czy wytrzymam z Edge’em do czasu, aż aktualizacja naprawi mi Chrome’a. Chyba będę musiał uciekać na Operę, bo po jednym dniu z przeglądarką Microsoftu jestem na skraju wytrzymania.
Najbardziej brakuje mi moich ulubionych rozszerzeń, integracji z tłumaczem Google, łatwego wyszukiwania grafik w Google, synchronizacji ze smartfonem i przemyślanego interfejsu.
Absolutnie rozwaliło mnie na łopatki, gdy odkryłem, że jakiś geniusz w Microsofcie wpadł na pomysł, aby po kliknięciu w folder znajdujący się w folderze na pasku zakładek ulubionych jego zawartość wyświetlała się... po przeciwnej stronie ekranu.
Jak to działa?
Klikasz tu:
Folder otwiera się tu:
#facepalm
Takich smaczków jest niestety znacznie więcej.