REKLAMA

Litości. Nie, Niemcy wcale nie zakazali sprzedaży aut z silnikami spalinowymi

Niemcy i Norwegia - co łączy te dwa kraje? Chociażby to, że w obydwu, przynajmniej według mediów, ma zostać wprowadzony zakaz sprzedaży samochodów z silnikami spalinowymi. Tyle że, poza mediami, nikt nic o takich ustaleniach nic nie wie.

samochody elektryczne
REKLAMA
REKLAMA

Wygląda na to, że wszyscy z niecierpliwością czekają na pierwszy kraj, który zdecyduje się całkowicie i ostatecznie zabronić sprzedaży aut z klasycznymi silnikami. Z taką niecierpliwością, że są w stanie czasem nagiąć rzeczywistość do swoich potrzeb.

Tym razem, po Norwegii, trafiło na Niemcy.

Liczne media, w tym m.in. Electrek (powołując się na Globe&Mail) , zasugerowały, że nasz zachodni sąsiad wprowadzi ustawowy zakaz sprzedaży samochodów z silnikami spalinowymi od 2030. Po tym terminie koniec i kropka - niczego, co do jazdy wymaga benzyny albo ropy kupić nie będzie można.

Słowa te przypisano Rainerowi Baake, politykowi partii Zielonych, z niemieckiego Ministerstwa Gospodarki i Technologii.

I faktycznie - stwierdził on, że Niemcy do 2030 muszą zrezygnować z silników spalinowych, tyle tylko że…

Jak przeważnie bywa, to tylko część prawdy.

Po pierwsze, nie ma żadnej ustawy, nie ma żadnego prawa, ani prawdopodobnie nawet gotowego projektu ustawy, która miałaby takie regulacje wprowadzić w życie. Twierdzenie już teraz, że Niemcy od 2030 roku zablokują sprzedaż tego typu pojazdów jest całkowicie bezpodstawne. Może zablokują, może nie.

Po drugie, istotny jest tutaj kontekst wypowiedzi. Baake stwierdził, że postawienie wyłącznie na pojazdy zeroemisyjne jest niezbędne do tego, aby osiągnąć zakładane cele redukcji emisji zanieczyszczeń. Czyli, bardzo ambitne, ograniczenie emisji m.in. CO2 o 80 lub nawet 95 proc. do 2050 roku.

I tutaj ta wypowiedź nabiera sensu - jeśli Niemcy faktycznie chcą aż uzyskać takie rezultaty, biorąc pod uwagę czas życia samochodu, około 2030 roku trzeba byłoby wprowadzić odpowiednie regulacje i postawić na elektryki - czy to ładowane z gniazdka, czy to zasilane ogniwami paliwowymi.

Ale, jak wiadomo, rządowe plany czasem zakładają jedno, a rzeczywistość robi co innego. Gdyby wszystkie deklaracje, obietnice i plany polityków się sprawdzały i spełniały, Polska prawdopodobnie od jakiegoś czasu miała nowego króla.

Zresztą kto wie, co stanie się do 2030 roku. Może czeka nas rewolucja w sposobie pracy i mało kto będzie musiał jeździć do biura, a wszystko co trzeba, zrobimy zdalnie, tym samym ograniczając ruch drogowy i emisję szkodliwych substancji? A może do tego czasu będziemy już latać do pracy i na zakupy małymi statkami, jak Jetsonowie? Wszystko może się zdarzyć.

Niemiecki przypadek pokazuje jednak dwie ciekawe rzeczy

Przede wszystkim to, o czym już pisaliśmy. Propozycja prawnego zakazania sprzedaży samochodów z silnikami spalinowymi pojawiają się coraz częściej i padają z ust coraz wyższych rangą przedstawicieli rządu.

W końcu przyjdzie taki moment, kiedy wszyscy - celowo lub przez przypadek - przy głosowaniu nad odpowiednią ustawą wcisną przycisk z napisem „tak”. Bo kiedyś tak właśnie będzie.

Po drugie w oczy rzuca się jeszcze jedna wypowiedź Rainerowi Baake - od 1990 roku nie udało się ani trochę zredukować emisji CO2 generowanej przez transport. Tak, rośnie liczba samochodów, więc nie do końca stwierdzenie to oznacza, że zupełnie nic nie udało się w tym kierunku zrobić. Ale i to, co jest robione, niewiele zmienia w szerszym ujęciu.

REKLAMA

Wygląda więc na to, że te wszystkie starania producentów samochodów, żeby silniki spalinowe uczynić prawdziwie ekologicznymi mogą być niczym więcej niż ślepą uliczką. Za kilka lat będziemy mieć silniki o pojemności skokowej 0,1 l, z 8 turbosprężarkami i systemami oczyszczania spalin tak zaawansowanymi, że nawet ich konstruktorzy nie mają pojęcia, jak one działają. I… niewiele z tego wyniknie dla nas i środowiska.

Może więc faktycznie odpowiedzią są tylko i wyłącznie pojazdy zeroemisyjne. Tyle tylko, że na nie z kolei nie jesteśmy jeszcze do końca gotowi. Nawet bardziej ekologiczne hybrydy, choć sprzedają się w milionach egzemplarzy, są tylko niewielkim procentem całego rynku, a w sprzedaży znajdują się od dobrych kilkunastu lat. Udział aut w pełni elektrycznych na niemieckim rynku lepiej na razie przemilczeć. Może dopiero ich dotowanie, wprowadzone niedawno przez tamtejszy rząd sprawi, że klienci zainteresują się nimi na większą skalę.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA