Smart zegarek inny niż reszta. Nabu Watch - recenzja Spider’s Web
Co powinien mieć współczesny zegarek? Wszystko, a może tylko to, co faktycznie niezbędne? Razer postanowił to sprawdzić.
Generalnie są dwa podejścia do smart zegarków. Pierwsze polega na próbie upchania do tego malutkiego urządzenia absolutnie wszystkiego, co do tej pory udało się wymyślić danej firmie. Drugie przewiduje raczej oszczędne dodawanie gadżetów, zapewniając tym m.in. długi czas pracy na jednym ładowaniu.
Żadne nie jest doskonałe, ale na razie kupując smart zegarek musimy wybierać pomiędzy tymi opcjami.
Razez tworząc Nabu Watcha zdecydował się obrać ten drugi kierunek. Czy słusznie?
Wygląd, wygoda i jakość wykonania
Na co dzień noszę, i to przez niemal 24 godziny na dobę, ogromny zegarek (Fenix 3). Jakież więc było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że Nabu Watch jest… jeszcze większy, nawet pomimo faktu, że jego ekran (a właściwie ekrany) jest zauważalnie mniejszy.
Tak, trzeba to powiedzieć od razu: Nabu Watch jest gigantyczny, a do tego sprawia wrażenie bardzo ciężkiego (choć wcale taki nie jest). To nie jest cieniutki Withings, to nie jest jeden z nowych Garminów, to nie jest Apple Watch czy inny zegarek z Androidem.
To gigant, którego nie sposób przegapić na naszej ręce.
Nie, nie ma tu żadnych magicznych sztuczek. Nabu Watch wydaje się wielki i taki właśnie jest. Ani przez moment nie zapomnimy, że mamy go na ręce, szczególnie wtedy, gdy np. nie uda nam się na niej zapiąć rękawa koszuli czy kurtki.
Nie oznacza to jednak, że jest niewygodny. Pasek wykonano z dość miękkiej i elastycznej gumy, a zakres regulacji jest naprawdę spory. Choć osoby o wyjątkowo szczupłych dłoniach mogą mieć problem - Nabu Watch przeznaczony jest bowiem raczej dla osób o pokaźnych nadgarstkach. Sam nie zaliczam się do przesadnie filigranowych, a mimo to korzystałem z prawie najwyższego ustawienia. Przy najniższym udało mi się zapiąć Nabu Watcha na… nodze. Poważnie, nie żartuję.
Pewnym utrudnieniem może być także fakt, że pasek do zegarka przyczepiony jest w jego początkowej części (najbliższej zegarkowi) dość sztywno i ta sztywna część może niektórym odrobinę przeszkadzać.
O tym, jak Nabu Watch wyglądał założony na drobną, kobiecą rękę, może nie będę już wspominać.
Zresztą to właśnie wygląd jest najbardziej kontrowersyjnym elementem Nabu Watcha.
Podczas gdy większość producentów stara się, aby ich zegarki delikatnie muskały swoją subtelnością i urodą nasze zmysły, Nabu Watch uderza nas prosto w twarz. Tu nie ma żadnej dyskusji, żadnych wątpliwości - albo podoba nam się ten styl masywnego zegarka o stylistyce produktu z końca poprzedniego stulecia (co wcale nie jest wadą!), albo nie.
Popatrzcie tylko na niego - dość mały ekran otoczony potężnymi połaciami matowego plastiku i przyjemnej w dotyku gumy. Mocne, zielone akcenty w postaci napisów i na obudowie i plastików otaczających każdy z czterech wielkich przycisków. Śruby wychodzące ponad obrys obudowy. Wielki przycisk centralny. Wyświetlacz główny, który nawet nie stara się szokować nas swoją rozdzielczością.
Jest w tym wszystkim urok, jest jakaś forma pójścia pod prąd, ale jest też i… jakaś nutka nostalgii. W młodości miałem podobny zegarek. Wprawdzie nie łączył się ze smartfonem (bo i smartfonów wtedy nie było), ale sporo elementów wizualnych było wspólnych pomiędzy tymi dwoma sprzętami. Miło.
Do tego dochodzi jeszcze poczucie solidności. Tak, można tym zegarkiem rzucić o ziemię (nurkować z nim nie można - jest tylko wodoodporny, więc można się z nim myć, ale pływać już nie), można nim uderzyć tu i tam i nie zrobi to na nim większego wrażenia. Choć trzeba przyznać, że jest to bardziej solidność telefonów pancernych, niż solidność iPhone’a czy nowego Galaxy. Ot, taka różnica.
Ogólnie nie ma tu „może”, nie ma „nie wiem”. Albo jesteśmy kupieni przez Nabu Watcha od pierwszego wejrzenia, albo nie. Koniec historii.
Swoją drogą, o żaden zegarek nie pytano mnie tak często, jak właśnie o Nabu Watcha, obok którego nie sposób przejść obojętnie.
Obsługa
W sumie na obudowie Nabu Watcha znajdziemy pięć przycisków. Cztery z nich umieszczone są po bokach i z ich odnalezieniem nie powinniśmy mieć najmniejszych problemów. Są wielkie, a ich górna powierzchnia nawet nie tyle ma jakąś fakturę, co jest tylko o krok od bycia zdolną do ścierania warzyw. I dobrze. Szkoda tylko, że choć ich skok jest całkiem długi, to jednocześnie jest bardzo miękki i nie kończy się żadnym wyczuwalnym czy słyszalnym kliknięciem.
Do czego służą? Do obsługi podzielonego na trzy części górnego ekranu. Pierwszym zmieniamy tryb pracy (zegarek, zegarek dla drugiej lokalizacji, stoper, minutnik, etc.), drugim wybieramy co trzeba (w końcu nazwa „Set” zobowiązuje), trzecim zmieniamy podstawowe ustawienia. Czwarty służy tylko i wyłącznie do włączania podświetlania - bardzo słabego, ale i tak wystarczającego w nocy. W dzień natomiast o widoczność nie trzeba się obawiać - kontrast ekranu jest może i przeciętny, a na tarczy pojawia się trochę refleksów świetlnych, ale i tak wszystko widać jak trzeba.
Patrząc na opcje Nabu Watcha na ekranie głównym można zadać jedno pytanie:
Gdzie jest ten fragment „smart”?
Odpowiedź brzmi: na drugim, niskim, poziomym ekranie OLED, umieszczonym pod ekranem głównym. Nie, ani trochę nie przesadzam pisząc, że jest niski (zaledwie 16 pikseli wysokości!) - naprawdę taki jest i dla niektórych odczytanie treści na nim może być pewnym problemem.
To właśnie tutaj jednak mieszczą się wszystkie „smart funkcje” Nabu Watcha, obsługiwane za pomocą wielkiego, centralnego przycisku. Co zobaczymy po jego naciśnięciu?
Właściwie dokładnie to samo, co na dotychczas oferowanych opaskach Razera, z tym tylko, że w o wiele niższej (wizualnie) formie. Kroki, przebyty dystans, spalone kalorie, czas aktywności i oczywiście powiadomienia. Wszystko widoczne na jedno kliknięcie przycisku (albo podniesienie ręki - działa niemal idealnie) i wyświetlane może i na niewielkim, ale bardzo jasnym, dwukolorowym ekranie.
Niestety poruszanie się pomiędzy konkretnymi informacjami za pomocą jednego tylko przycisku niekoniecznie należy do najwygodniejszych. Żeby np. dotrzeć do liczby kroków musimy przejść przez wszystkie powiadomienia. Żeby dotrzeć do dystansu - przez powiadomienia i kroki. I tak dalej. Kolejność można wprawdzie zmieniać, nieinteresujące nas elementy wyrzucać, ale i tak nie jest to rozwiązanie idealne.
Trzeba jeszcze wspomnieć, że centralny przycisk ma dodatkową funkcję - można za jego pomocą np. zmienić piosenkę, wykonać zdjęcie aplikacją aparatu na smartfonie, czy włączyć albo zatrzymać odtwarzanie na telefonie. Problem? Musimy zdefiniować tę akcję z poziomu aplikacji i możemy wybrać w danej chwili tylko jedną.
A te powiadomienia to w ogóle widać?
Jasne. Już podnosząc rękę z zegarkiem i aktywując dodatkowy ekran widzimy, ile powiadomień przegapiliśmy. Klikamy w centralny przycisk i wyświetlany jest podgląd. Najczęściej podawana jest nazwa aplikacji, nadawca oraz fragment treści.
Wszystkie te informacje przewijane są z prędkością, którą możemy regulować z poziomu aplikacji towarzyszącej - od tak wysokiej, że nie wiadomo co się dzieje, po tak niską, że mamy aż za dużo czasu na zapoznanie się ze wszystkimi wiadomościami.
Niestety nie ma żadnej możliwości, aby odpowiedzieć na wiadomość - możemy ją tylko przeczytać.
Funkcje fitness? Są?
Są. Nabu Watch monitoruje liczbę kroków, przebyty dystans, czas aktywności, spalone kalorie oraz sen. I w każdym z tych przypadków robi to całkiem dobrze.
Oczywiście idealnie nie jest. O ile bowiem pod koniec dnia wyniki NW nie odstawały specjalnie od wyników Garmina i Fitbita (różnice 100–300 kroków maksymalnie), o tyle na perfekcję nie ma co liczyć, szczególnie przy bardziej intensywnych aktywnościach.
Podczas leniwego dnia NW radzi sobie bardzo dobrze. Poprawnie rejestruje kroki i choć potrafi nieco doliczyć przy pisaniu na klawiaturze (acz są to liczby zupełnie pomijalne w całodniowym rozliczeniu), to poważnych zastrzeżeń mieć nie mogę.
Trochę większe są niezgodności wyników Nabu Watcha z rzeczywistością podczas biegania, ale nigdy nie zdarzyło się, żeby różnica w porównaniu do sprzętu z GPS w dystansie (przy biegu na około 10 km) była większa niż 100–200 m. Niby różnica spora, ale w praktyce… nie ma to większego znaczenia. Nikt z tym nie będzie zawodowo biegał, a do biegania amatorskiego dokładniejsze dane nie są i tak potrzebne.
Dobrze spisuje się także monitorowanie snu, rejestrując precyzyjnie czas, kiedy idę spać i kiedy zasypiam. Niestety zbyt wielu danych od Nabu Watcha na temat mojego snu przeważnie nie otrzymywałem - najwyraźniej przez całą noc śpię jak kamień.
Pod względem sprzętowym Nabu Watch nie jest więc ani dużo lepszy, ani dużo gorszy od konkurencji. Tego się po prostu nie da zepsuć, a te różnice w liczbie kroków pod koniec dnia naprawdę nie mają znaczenia.
Co prowadzi nas do kolejnego punktu.
Oprogramowanie
Nabs Watch współpracuje ze smartfonami z Androidem i iOS, tak samo (i za pośrednictwem tej samej aplikacji), co opaski fitness tej firmy.
O aplikacji wiele nowego napisać się nie da - niespecjalnie zmieniła się od moich ostatnich testów. W skrócie: jest bardzo ok, dużo lepsza, niż było na początku przygody Razera z „ubierakami”. Obsługa i łącznie z zegarkiem jest banalnie proste, oprawa wizualna jest solidna, a synchronizacja danych szybka i bezproblemowa.
Mam tylko dwa zastrzeżenia. Po pierwsze, z jakiegoś powodu aplikacja potrafi… wylogować zalogowanego użytkownika. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Na szczęście po ponownym zalogowaniu dane nadal były na naszym koncie.
Drugim problemem jest fakt, że aplikacja owszem, wyświetla dane w czytelnej, przyjemnej i przejrzystej formie, ale… ich analizę pozostawia nam samym. Nie podpowie koło południa, że czas się ruszyć, bo robimy mniej kroków niż zwykle. Nie zwiększy limitów, jeśli zobaczy, że ustawione przez nas ręcznie są zbyt niskie. Nie każe położyć się spać.
Jest po prostu zbiorem danych. Naszym cyfrowym pamiętnikiem aktywności, ale nie naszym cyfrowym trenerem (dla mieszkańców większych miast: cyfrowym trenerem personalnym).
Teraz to jeszcze tak nie przeszkadza, ale w końcu zacznie.
Akumulator
Rok. Tyle wytrzyma zegarek i jego nie-smart ekran, a kiedy się rozładuje, wystarczy wymienić zużytą baterię na tradycyjną baterię zegarkową.
Akcesoryczny ekran i część smart Nabu Watcha wytrzyma dużo krócej. Według producenta jest to około tydzień i nie sposób mi się z tymi deklaracjami nie zgodzić. NW naprawdę trudno jest rozładować, a jeśli już, dość szybko naładujemy go ładowarką z magnetycznym klipsem.
Brać czy nie brać?
I to jest bardzo, bardzo trudne pytanie. Nie dlatego, że Nabu Watch nie oferuje wszystkich funkcji, jakie można zmieścić we współczesnym zegarku. Withings oferował jeszcze mniej, a mimo to stał się pewnego rodzaju symbolem.
Nie chodzi też o aplikację, której przydałaby się poważna rozbudowa. Większości osób może nie przyść do głowy, żeby narzekać tak, jak ja narzekam.
Chodzi oczywiście o oldscoolowy wygląd tego sprzętu. Tak, od razu widać, że to produkt Razera, trudno go pomylić z czymkolwiek i trudno nie zawiesić na nim wzroku. Ale to nie znaczy, że jest uniwersalny i ubierzemy go do każdego stroju. Jest wręcz przeciwieństwem bycia estetycznie uniwersalnym. No, chyba że jesteśmy na co dzień postacią z Fallouta.
Jeśli jednak kogoś nie odstrasza wygląd… nie, to trzeba napisać inaczej. Jeśli ktoś jest zakochany w wyglądzie tego zegarka, a nie wątpię, że takie osoby się znajdą, to nie ma co się zastanawiać, czy jego funkcje smart działają. Działają.
Zalety:
- Rok pracy na baterii bez ładowania w trybie zegarka
- Tydzień pracy bez ładowania w trybie smart
- Czytelny wyświetlacz
- Podstawowe funkcje monitorowania aktywności
- Sprawna aplikacja i bezproblemowe działanie
- Zdalne sterowanie smartfonem (w ograniczonym zakresie)
Wady:
- Dla niektórych w tej cenie - po prostu za mało
- Wygląd absolutnie nie dla wszystkich
- Aplikacja mogłaby potrafić więcej
- Średnio nadaje się na małe ręce