Czego zazdroszczę użytkownikom sprzętów Apple - wyliczanka posiadaczki Androida
Mogłabym ziać żółcią, bo nie posiadając błogosławionych urządzeń z jabłuszkiem lub tragicznego systemu Windows 10 nie mogłam oglądać pierwszej konferencji WWDC. Mogłabym ziać żółcią, bo przecież nie cierpię Apple’a. Nie będę ziać żółcią, bo chociaż nic z pokazanych w ekosystemie Apple’a zmian osobiście mnie nie dotyczy, bo choć wiele z tego co zobaczyliśmy istnieje od dawna na innych urządzeniach, to wiem, że w wykonaniu Cooka i spółki będzie w wielu przypadkach wygodniejsze i lepiej dopracowane. Powiem nawet więcej: jako użytkownik Androida i biedalinuksów trochę zazdroszczę fanbojom Apple dbałości o ich szczęście w tym zamkniętym ogrodzie.
Nie ściemniajmy, osoby które używają na co dzień wielu platform i mają na przykład iPhone’a, komputer z Windowsem i tablet z Androidem nie skorzystają na nowościach pokazanych dziś przez Apple tak, jak ci, którzy tkwią głęboko w ekosystemie Apple’a. Większość najciekawszych nowości, nawet tak z pozoru drobnych a wygodnych jak wspólny clipboard pomiędzy urządzeniami, będzie dostępna tylko dla tych, którzy faktycznie używają produktów Apple’a. Wszystko integruje się ze wszystkim - komputer z telefonem, telefon z telewizorem, telewizor z domem i smarturządzeniami w nim, zegarek z tym wszystkim i tak dalej i dalej.
Nawet aplikacje, ale te apple’owe, integrują się mocniej między sobą, otwierają nowe możliwości i ułatwiają codzienną pracę.
Nawet takie bzdurki, jak odświeżone Zdjęcia, które wzorem Google Photos zaczynają rozpoznawać tagi i analizować treść, tworzyć albumy i grupować zdjęcia po kontekście wydają się z pozoru lepsze, bo dostępne w galerii natywnej telefonu a cały proces rozpoznawania obrazów, jeśli wierzyć Apple’owi, nie będzie odbywał się w chmurze, tylko lokalnie w telefonie.
Cholera, nawet zazdroszczę troszeczkę tej gadki o prywatności.
Twórcy systemu mobilnego którego używam mają mnie za debila i nawet jeśli wspominają o kontroli prywatności, to tylko po to żeby wyglądało to ładnie w informacjach prasowych i na blogach technologicznych, bo przecież każdy wie, że co przesłane raz w chmurę prywatne nie jest już nigdy. Apple twierdzi, że nawet obliczenia potrzebne do nowych rozbudowanych funkcji “sztucznej inteligencji” odbywają się w samym telefonie a nie na jakimś serwerze stojącym cholera wie gdzie.
Wiem, wiem, Apple i prywatność brzmi dziwnie, ale przynajmniej sensowna prywatność jest jakimś atutem sprzedażowym, co oznacza, że ma jakąś wartość. Google przestał już nawet udawać.
Możecie się śmiać, że Apple ostatnio kopiuje integrację, funkcje, jest zmuszone do odpowiedzi AI na AI, że ludzie zamknięci w ekosystemie Apple’a nie są kompatybilni z resztą świata, ale wiecie co? Poweruserzy Apple mają jedną przewagę nad nami, androidowcami: mają to w nosie. To my nie mamy FaceTime’a, to my dostajemy niepasującą do niczego, ios-ową brzydką ikonkę Instagrama na Androidzie, to my zwykle czekamy na aplikacje które przeważnie najpierw wypuszczane są na iPhone’y, to my złośliwie śmiejemy się z tego, że perfekcyjny Apple Watch zmienia się całkowicie w Jeszcze Bardziej Perfekcyjny Apple Watch. Właściciele Błogosławionych Zegarków będą po prostu podskakiwać z radości.
Kto tu jest przegrany? Czy jako osoba, która nigdy nie będzie - z powodów ideologicznych - używać produktów Apple’a muszę krytykować WWDC?
Może to, że nie oglądałam streamu tylko czytałam relację sprawiło, że patrzę przychylniej na te wszystkie sensowne i userocentryczne nowości, może dlatego minuta ciszy dla ofiar strzelaniny poprzedzająca prezentację trzy razy większych emoji nie oburzyła mnie tak bardzo, może nieoglądanie przesłodkich filmików promocyjnych sprawiło, że nie chcę wymiotować tęczą.
A może po prostu wyrosłam już trochę z tych przepychanek. Nie wiem. Apple Pay przez web będzie duży (na rynkach na których wejdzie), HomeKit pociągnie cały rynek smartdomów, a wiele z nowości, nawet tych zgapionych (hej, wszyscy zgapiają od wszystkich) podniesie standard usług, na czym skorzystamy w końcu także my, androidowcy. Tyle i aż tyle.