Razer Wildcat, kontroler nie tak dziki, jak sugeruje nazwa - recenzja Spider's Web
W nasze ręce trafił produkt niezwykły – kontroler adresowany do e-sportowych wyjadaczy, grających na… konsolach. Razer Wildcat to nietypowy pad stworzony z myślą o weteranach Halo i innych ligowych produkcji, którym producenci chcą wejść na areny międzynarodowych turniejów.
Wbrew swojej nazwie, Razer Wildcat wcale nie jest taki dziki i nieobliczalny, jak można przypuszczać. Wręcz przeciwnie - to kontroler na tyle solidny, przemyślany i bezawaryjny, że ma być gwarantem profesjonalnej rozgrywki, bez żadnych opóźnień i problemów technicznych.
Panie, na co mi ten kabel?!
Razer Wildcat to kontroler, który działa TYLKO I WYŁĄCZNIE za pomocą plecionego, trzymetrowego kabla USB, który podłączymy zarówno do konsoli Xbox One, jak również do komputerów z systemem Windows. Brak bezprzewodowego standardu może początkowo dziwić. Jest to jednak świadoma i przemyślana decyzja producentów.
Wykorzystanie kabla zapewnia bezstratny, bezproblemowy transfer danych z możliwie minimalnym opóźnieniem. Czyli taki, jakiego potrzebują e-sportowcy, którzy odcinają każdą setną sekundy, jaką mogą zyskać na prędkości reakcji. Chociaż taka argumentacja nie trafi do wygodnie rozłożonego na kanapie, przeciętnego gracza, nie do takiego odbiorcy adresowany jest Razer Wildcat.
Drugim elementem, który odróżnia Wildcata od podstawowego kontrolera Microsoftu, są plecki.
Na nich mamy dwa dodatkowe przyciski (M3, M4), z których korzystamy za pomocą środkowych palców. W przeciwieństwie do delikatnych łopatek pada Microsoft Elite, w produkcie Razera postawili na trwałe rozwiązanie. Aby pozbyć się opcjonalnych, dodatkowych przycisków, trzeba użyć śrubokrętu. Na całe szczęście ten został dołączony do zestawu.
Odradzam jednak usuwania dodatkowych przycisków. Te nie wystają tak, jak łopatki w kontrolerze Elite, łatwo zahaczając o elementy otoczenia. Nie przeszkadzają podczas rozgrywki, a dłoń bardzo szybko przyzwyczaja się do nowego układu – kciuk na analogu, palec wskazujący na triggerze, a środkowy palec na przycisku plecków. Rzucanie granatów za pomocą M3 oraz M4 sprawdza się bardzo dobrze. Do pełni szczęścia brakuje mi tylko możliwości ręcznego regulowania skoku.
Gdyby tego było mało, Razer Wildcat został wyposażony w dodatkowe triggery, zaraz obok RB i LB. Nimi posługujemy się palcami wskazującymi, na moment ściągając je z wielkich spustów. Przyciski w sam raz na przeładowanie broni oraz wyświetlenie tabeli z wynikami, jeszcze w czasie samej rozgrywki.
Tym, co najmocniej rzuca się w oczy, jest oczywiście przedni panel skrótów i nawigacji.
Autorskie rozwiązanie Razera pozwala na natychmiastowe wyłączenie mikrofonu, regulację głośności gry, regulację głośności czatu oraz zmianę profili z ręcznie nagranymi funkcjami dla dodatkowych przycisków M1, M2, M3 oraz M4. Niestety, jako kontroler e-sportowy, Razer Wildcat nie pozwala na mapowanie kombinacji oraz makr, a jedynie pojedynczych przycisków. Co by było sprawiedliwie.
W praktyce sprawdza się to naprawdę dobrze. Błyskawiczne wyciszenie mikrofonu od razu wchodzi w krwiobieg. To samo regulacja głośności gry oraz czatu. Odpowiednie zbalansowanie dwóch źródeł dźwięku jest możliwe natychmiastowo, bez bawienia się w ustawieniach systemowych oraz przyciskach rozlokowanych na samym zestawie słuchawkowym.
Niestety, panel kontrolny działa niezawodnie jedynie na Xboksie One. Podczas korzystania z komputera PC, klawisze audio stają się bezużyteczne. Olbrzymia szkoda. Razer obiecał, że obsługa dźwięków dotrze do posiadaczy Windowsa w przyszłości, ale na ten moment jedna z najciekawszych opcji dodatkowych po prostu nie działa.
Razer Wildcat kontra reszta kontrolerów – jak się sprawuje?
Nowy pad jest pozycjonowany na tej samej półce cenowej, co kapitalny kontroler Elite od Microsoftu. Chociaż produkt Razera posiada kilka lepszych rozwiązań, w ostatecznym rozrachunku przegrywa z gigantem z Redmond. Przynajmniej z perspektywy gracza, który nie bierze udziału w amerykańskich mistrzostwach Halo 5: Guardians.
Wildcat jest zdecydowanie lżejszy od Elite’a. Dla większości będzie to zaleta, dla mnie to wada. Po prostu lubię czuć, że coś leży mi w dłoniach. Zwłaszcza, kiedy to coś ma wibrować, wzmacniając doznania płynące z rozgrywki. Lekki Wildcat jest na pewno wygodny i poręczny, ale atut mobilności znika za sprawą obowiązkowego kabla.
Produkt Razera posiada również bardzo dyskusyjne wibracje. Te są znacznie bardziej dzikie i mniej punktowe, w porównaniu do klasycznych kontrolerów Xboksa One. Czuć, że większość drgań rozlokowana jest w górnej części urządzenia, co z połączeniu z lekką wagą pada daje dziwne, niespotykane nigdy wcześniej odczucie. Na pewno nie napiszę, że efekt jest zły. Jest po prostu mocno inaczej.
Razer Wildcat posiada ponadto bardzo przeciętne klawisze kierunkowe. Porównując je do wymiennej, niezwykle precyzyjnej tarczy w kontrolerze Elite, produkt firmy trzeciej po raz kolejny przegrywa w bezpośrednim starciu. Microsoft jedynie powiększa tę przewagę, posiadając świetne systemowe narzędzia modyfikacji dla swoich kontrolerów, których nie udostępnia Razerowi.
Mimo tego, Wildcat zyskał przewagę na płaszczyźnie przycisków akcji. Wbijanie A, B, X oraz Y jest zaskakująco przyjemne. Skok, zwrotny opór, wydawany dźwięk – wszystko tutaj zagrało po mistrzowsku. Nigdy, ale to nigdy nie korzystałem z lepszych przycisków akcji.
Za Razerem przemawiają również spusty LT i RT. Chociaż te sprawiają wrażenie gorzej wykonanych od triggerów w kontrolerze Elite, można ręcznie regulować ich skok. To bardzo ważne, gdy gramy w sieciowe strzelaniny. Na wirtualnych arenach liczy się każda setna sekundy. Niższy skok Wildcata daje zatem realną przewagę nad podstawowymi kontrolerami Microsoftu.
Paskudnie za to wypada opcjonalna powłoka, którą można nałożyć na obudowę urządzenia.
Dodawane do zestawu, gumowe obudowanie dla kontrolera musimy nalepić sami. Świetnie, że producent dał nam wybór, ale szkoda, że zostało to wykonane w takim stylu. Ręczne naklejanie gumowej powierzchni, dzięki której ma się nam lepiej trzymać kontroler, po prostu nie wypada w produkcie za ponad pół tysiąca złotych. To jak naklejanie folii ochronnej na ekran smartfonu.
Rozczarowany byłem również analogami. Producent nie zapewnił wymiennych drążków, oferując jedynie dodatkowe gumki. Te po prostu trzeba założyć. Bez nich analogi wydają się naprawdę małe. Dodatkowo nie są na tyle wklęsłe i chropowate, aby zatrzymać na sobie kciuk podczas ciężkich warunków grania. Bez zielonych nakładek się nie obejdzie.
Razer Wildcat - dla kogo ten kociak?
Razer Wildcat powstał dla konkretnej grupy odbiorców. To nie jest produkt dla niedzielnych, ani nawet zagorzałych graczy. To kontroler dla miłośników sieciowych strzelanin, którzy podchodzą śmiertelnie poważnie do ligowych rozgrywek. Przeciętny posiadacz konsoli znajdzie w tej cenie znacznie ciekawszy i bardziej wszechstronny sprzęt.
Zalety
- Regulacja skoku spustów
- Świetne gumki
- Przedni panel skrótów
- Świetne przyciski akcji
- Udany układ przycisków na pleckach
- Świetny do FPS-ów
Wady
- Cena nieproporcjonalna do jakości wykonania
- Tylko kabel
- Skróty audio nie działają na PC
- Przeciętne przyciski kierunkowe i spusty
- Brak dedykowanego systemowego wsparcia na konsoli
- Opcjonalna gumowa powłoka tworzy efekt taniości i tandety
- Tylko dla konkretnej grupy odbiorców
- Konkurencja w tej samej cenie pozwala na znacznie więcej
Wątpię, aby Wildcat pokonał kontroler Elite. Pad jest za to bardzo ciekawym produktem dla sieciowych weteranów, którzy koncentrują się na zmaganiach w grach FPS. Tacy ludzie nie zawahają się wydać sporych kwot na dedykowany e-sportowi sprzęt. W tej kategorii Razer Wildcat na pewno zostanie doceniony.