Panie Ballmer, zajmij się pan lepiej koszykówką
Steve Ballmer przemówił. Wiecie, ten Ballmer, który jako szef Microsoftu przegapił wszystkie możliwe rynkowe zwroty. Ten, który doprowadził do tego, że produkty i usługi Microsoftu stały się kompletnie irrelewantne dla wielu ludzi. Ten, z którego śmiało się pół świata, gdy spocony wrzeszczał i biegał po scenie niczym szaleniec. Albo wtedy, gdy hejtował iPhone’a.
Steve Ballmer przemówił. Żąda - jako wciąż największy indywidualny udziałowiec Microsoftu - by Microsoft przestał ściemniać i zaczął raportował przychody biznesu cloudowego. A w wywiadzie dla Bloomberga, wydał wyrok na aplikacje uniwersalne, które mocno promuje nowy CEO Satia Nadella. - To się nie uda - stwierdził kategorycznie i dodał, że Microsoft powinien pozwolić instalować aplikacje z Androida na Windows 10.
- Bardzo cenimy sobie regularny dialog ze Steve’em i dziękujemy mu za jego wkład i komentarze. Tak jak i innym naszym inwestorom - odpowiedział rzecznik prasowy Microsofotu, co oczywiście należałoby przetłumaczyć jako: „Niech Steve zajmie się lepiej koszykówką”.
No właśnie, panie Ballmer, zajmij się pan lepiej koszykówką. Twoi Clippersi nie mają przecież najlepszego startu w nowym sezonie NBA.
Przypomnijmy może raporty wejścia i wyjścia Ballmera z Microsoftu.
Gdy przejmował stery od Billa Gatesa w 2000 r. Windows miał 90 proc. rynku oprogramowania systemowego, Windows Mobile 45 proc. rynku oprogramowania na pierwsze inteligentne telefony, a Office był podstawowym pakietem biurowym większości firm na świecie. Microsoft był największą technologiczną firmą świata, a w promieniu roku świetlnego nie było widać żadnego konkurenta.
Gdy oddawał stery Satyi Nadelli w 2014 r., Windows nie tyle nie był już najpopularniejszym systemem operacyjnym, o ile dla wielu osób kompletnie niepotrzebnym. W mobile’u Ballmer przegrał wszystko co możliwe, bo najpierw naśmiewał się z iPhone’a, że za drogi i bez klawiatury, a potem przepuścił kilka dużych baniek na Nokię i „płonącą platformę” Windows Phone. Ostał się Office, który wciąż niepodzielnie rządzi na rynku oprogramowania biurowego. I choć niby wyniki finansowe Microsoftu Ballera broniły, to jednak w konfrontacji z konkurencja porównania nie wytrzymują. Dość powiedzieć, że w 2014 r. cały biznes Microsoftu był mniejszy od… iPhone’a.
Przez 14 lat Ballmer dał się poznać jako rubaszny wujek o mentalności wiejskiego sprzedawcy żelastwa. Obrażał, wrzeszczał, wyśmiewał, infantylizował, straszył i gardził. Sam drwił z pytań od inwestorów i udziałowców, a teraz ma czelność mówić Nadelli: robisz to źle.
Trudno zresztą nie dostrzec cynizmu w słowach Ballmera.
Oto sugeruje on Nadellii zwrot ku aplikacjom z platformy Google Android, a to przecież on sam podjął przecież kilka lat wcześniej decyzję, że od Google’a i Androida się odcina. Mówi: pokaż wyniki biznesu cloudowego, a to pod jego rządami kilkakrotnie Microsoft zmieniał zasady księgowości raportowej, by poukrywać kolejne wielomiliardowe odpisy po nieudanych przejęciach. Microsoft Ballmera wręcz słynął z braku transparentności.
Nie wiem, czy Nadelli uda się zatrzymać więdnącą pozycję Microsoftu na rynku podstawowych do tej pory produktów i usług, by przeistoczyć biznes w kierunku usług w cloudzie, ale wiem jedno - powiew świeżości, nowego rozdania, otwarcia się na świat i rozumienia zmian na współczesnym rynku technologii konsumenckiej jest więcej niż przyjemny dla oka.
Microsoft się zmienia i to w wielu aspektach nie do poznania. Nadella nie skacze po scenach konferencji - w zasadzie to jest nudnym mówcą - ale w zaciszach gabinetów w Redmond naprawia Microsoft po zgliszczach, jakie zostawił po sobie Ballmer.