Aplikacje na Androida muszą w końcu wyleczyć się z kryzysu tożsamości
Przemek mówił o uśmiercaniu aplikacji mobilnych przez przejmujące je, większe jednostki, natomiast mnie ostatnio uwiera jeszcze jeden aspekt tego biznesu - niekonsekwencja przy zmianie stylistyki.
Pierwszą aplikacją na smartfonie, jaką uruchamiam co rano, jest służbowy Slack. Jest to też najczęściej otwierana przeze mnie aplikacja, wygrywająca w tym względzie nawet z Pocketem. Otwierając ją dziś rano, momentalnie rzucił mi się w oczy nowy wygląd i rozlokowanie elementów interfejsu, takie, jakie użytkownikom iOS znane jest już od dawna i które pasuje do desktopowych wersji programu.
Wszystko pięknie, tylko… jest to trzecia zmiana interfejsu na Androidzie w przeciągu półrocza.
Kreślę te słowa absolutnie nie jako specjalista od UI i stylistyki, bo na tym kompletnie się nie znam. Mówię z perspektywy świadomego użytkownika, którego tak częste zmiany w sposobie obsługi najczęściej używanej aplikacji najzwyczajniej w świecie irytują. Tym bardziej, gdy - w moim odczuciu - są to zmiany na gorsze. A przynajmniej wymagają wyrabiania w sobie nowych przyzwyczajeń.
Slack nie jest tu jednak wyjątkiem. Swego czasu podobnie niekonsekwentny w zmianach interfejsu był chociażby Spotify, a i wielu innych, pomniejszych graczy często wprowadza modyfikacje tylko po to, by po kilku tygodniach z nich rezygnować.
Nie jest jednak najbardziej irytującym to, że programiści nieustannie poszukują „ideału” w kwestii UI i estetyki własnych produktów. Bardziej irytuje mnie owa niekonsekwencja, dotycząca dosłownie wszystkich aplikacji na Androida, której nie ma na dwóch konkurencyjnych platformach.
Aplikacje na iOS i Windows Phone nie mają problemu ze swoją tożsamością.
Widząc aplikację na system Apple lub Microsoftu, od razu wiemy, że została ona napisana dokładnie dla tego systemu. Obcując z aplikacjami na danej platformie od razu wiemy, czego się spodziewać. W przypadku iOS będzie to przyjemna dla oka, minimalistyczna stylistyka, z menu hamburgera, określonymi elementami interfejsu, etc. Na Windows Phone będą to kanciaste, ale przejrzyste w obsłudze kafelki. A na Androidzie?
Każda aplikacja jest „z innej parafii”. Niektóre do dziś tkwią w stylistyce Androida Ice Cream Sandwich, niektóre próbują klonować swoje iOS-owe odpowiedniki. Każda próbuje niby uzyskać swój własny „charakter”, ale powoduje to jedynie estetyczny i funkcjonalny mętlik. Co jest tym bardziej irytujące, gdy przypomnieć sobie, że wraz z Androidem 5.0 Google wprowadził do swojego ekosystemu spójną linię stylistyczną - Material Design. Której… ze świecą szukać gdziekolwiek poza aplikacjami Google. Pojawiają się pojedyncze aplikacje, stopniowo, powoli… ale to wciąż za mało.
Sprawdzając na szybko mój telefon - spośród wszystkich (105) aplikacji jakie na nim posiadam, oprócz aplikacji Google’a zaledwie 4 zostały przystosowane do Material Design. Wiele aplikacji nadal wygląda staro, część funkcjonalnie kuleje, brak konsekwencji widoczny jest na każdym kroku.
O tym, że Android jest - delikatnie mówiąc - niespójny, nikomu mówić nie trzeba, wystarczy, żeby zerknął na statystyki fragmentacji tego systemu. Życzyłbym sobie jednak ogromnie, żeby programiści, pracując nad stylistyką i elementami interfejsu swoich aplikacji, trzymali się wytycznych Google’a, który ten system u podstaw zaprojektował.
Sam po sobie widzę, że o wiele przyjemniej korzysta mi się ze wszystkich usług Google’a zamiast narzędzi konkurencji, między innymi właśnie z tego powodu - wszystkie są do siebie podobne, wszystkie zachęcają podobną prostotą obsługi, wszystkie są tak samo ładne.
Dopiero wtedy, gdy do usług Google’a dołączą też programy niezależnych programistów, będziemy mogli powiedzieć o Androidzie, że jest środowiskiem przyjaznym użytkownikowi. Bo póki co, wszyscy zdają się tam operować na zasadzie „każdy sobie”.