Optymalizacja Flasha w Chrome i tak nie przekona mnie do tego, żeby porzucić Safari na OS X
Google ogłosiło, że w końcu, po Bóg wie ilu iteracjach ich desktopowej przeglądarki Chrome, pojawi się w niej funkcja pauzowania wtyczki Flash - czyli tego, umówmy się, najbardziej zasobożernego, a z pewnością bateriożernego dodatku. Funkcja znana od dawna użytkownikom Safari jako tryb oszczędzania energii. Teoretycznie powinno wydłużyć to czas pracy naszych laptopów. W praktyce - i tak nie przekona mnie do porzucenia Safari na OS X.
Flash zdaje się być takim złem koniecznym. Dodatkiem, który miłośnicy sieciowego wideo muszą przełknąć, dopóki większość stron nie zacznie korzystać z nowocześniejszych, a przede wszystkim bardziej optymalnych rozwiązań.
Na Makach jednak wyraźnie widać, na przykładzie porównania Safari i Chrome'a, że nawet tak żarłaczną wtyczkę można okiełznać.
No bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że z zainstalowanym Flashem mój MacBook Air wytrzymuje blisko 14 godzin pracy w Safari, a zaledwie mniej niż połowę tego w Chrome? Nawet z początku mojego użytkowania sprzętu, gdy próbowałem obejść się bez Flasha, przeglądarka Google nie pozwalała mi na więcej niż siedem godzin pracy.
Ciężko mi zatem uwierzyć w zbawienne skutki optymalizacji Flasha w Chrome na OS X, skoro stanowi to zaledwie część problemu.
Chrome na OS X nadal pozostaje ponurym żartem. Przynajmniej na słabszym sprzęcie
Z Chrome korzystam na Maku bardzo sporadycznie. Tak naprawdę jedynym powodem, dla którego to narzędzie w ogóle gości w moim docku, jest integracja zakładek z telefonem z Androidem. Dopóki nie postawię drugiej nogi w rezerwacie kupując iPhone'a, nadal zmuszony będę synchronizować zakładki pomiędzy desktopowymi Safari i Chrome, a następnie do wersji przeglądarki na telefonie.
Dlaczego więc nie używam Chrome jako głównej przeglądarki w komputerze? Ponieważ - choć Przemek Pająk z pewnością się ze mną nie zgodzi - to nie jest na moje nerwy. Z tego nie da się korzystać.
Przede wszystkim, w porównaniu z Safari Chrome jest niebywale łasy na RAM. Przeglądarka Apple doskonale optymalizuje procesy, w taki sposób, aby zużywać jak najmniej zasobów. Tymczasem Chrome - ile jest, tyle weźmie. Doskonale ilustruje to poniższy obrazek:
Gdybym dysponował wypasionym MacBookiem Pro, z czterordzeniowym i7 oraz 16 GB RAM, nie raziłoby mnie to może aż tak bardzo.
Na MacBooku Air jednakże, z zaledwie 4 GB RAM, korzystanie z Chrome to droga przez mękę. W tym samym czasie, Safari pracuje wprost idealnie, pozwalając mi korzystać komfortowo z blisko 20 zakładek bez zbytecznych przeładowań, o ile oczywiście 5 z nich to nie otwarte karty YouTube'a. Wtedy dopiero zaczynają się przeładowania niektórych aktywnych kart, jednakże nigdy jeszcze nie byłem w sytuacji, w której Safari doprowadziłoby mnie do szewskiej pasji.
W Chrome natomiast przy 10 kartach mogę zapomnieć o jakiejkolwiek płynności. I choć przeglądarka Google'a bije tę od Apple możliwościami (głównie za sprawą fenomenalnych rozszerzeń firm trzecich), to brak optymalizacji i nieustanne "zwiechy" przy tak prostych zadaniach jak powrót do poprzedniej strony z użyciem gestu na trackpadzie czy magic mouse, skutecznie odstraszają mnie od korzystania z Chrome'a na codzień.
I wybaczcie, ale nie wierzę, żeby wprowadzenie klona trybu oszczędzania energii było tu uniwersalnym remedium.
A zatem niczym niewierny Tomasz, dopóki nie ujrzę porównań pomiędzy dwoma przeglądarkami, które pokażą realny przyrost czasu pracy na baterii i płynności działania - nie uwierzę.
Tymczasem naprawdę wolę przemęczyć się z uciążliwą synchronizacją zakładek, niż korzystać z przeglądarki Google'a.
I chyba wyjdzie mi to na zdrowie, bo patrząc na to, ile czasu zajęło Googlowi zajęcie się problemem w ogóle, to prędzej kupię iPhone'a, niż z Chrome na OS X będzie się dało normalnie korzystać na słabszym sprzęcie.
*Grafika główna pochodzi z serwisu Shutterstock