REKLAMA

Chcemy mieć kontrolę, więc potrzebujemy autonomii informacyjnej – mówi nam Katarzyna Szymielewicz z fundacji Panoptykon

Katarzyna Szymielewicz jest osobą, która na temat społeczeństwa nadzorowanego ma naprawdę wiele do powiedzenia. Jako współzałożycielka i prezeska fundacji Panoptykon codziennie opowiada o tym, jak istotna jest autonomia informacyjna w dzisiejszych czasach, czuwa nad organizacją fundacji, pozyskuje dla niej nowe środki a także nadzoruje część projektów merytorycznych. Naprawdę trudno o lepszą osobę, którą można zapytać o przyszłość naszej prywatności.

18.05.2015 18.53
Chcemy mieć kontrolę, więc potrzebujemy autonomii informacyjnej - Katarzyna Szymielewicz, Panoptykon
REKLAMA
REKLAMA

Jak sama podkreśla, na pewno każdy kto korzysta z technologii, a każdy z nas jest do tego zmuszony, poprzez to jak funkcjonuje cyfrowe społeczeństwo, zauważa zmianę roli jaką ta technologia pełni. Przede wszystkim jej wszechobecność, to, że na każdym kroku jest jakieś urządzenie, które nasze dane zbiera i coraz bardziej działanie tych urządzeń jest autonomiczne. A więc to nie my decydujemy o tym jakim one celom służą, często nie wiemy kto je kontroluje.

Postanowiłem zatem zapytać Panią Katarzynę o to, jak dalece posunięte są mechanizmy kontroli, w czym tak naprawdę tkwi problem i jak ona sobie wyobraża przyszłość naszej prywatności w sieci.

Łukasz Kotkowski, Spider’s Web: Z jakimi zagrożeniami walczy fundacja Panoptykon?

Katarzyna Szymielewicz, Panoptykon: Choćby z taką sytuacją, w której człowiek jest przez technologię kontrolowany, nie ma na nią wpływu i nie jest w stanie nawet w pełni zrozumieć celów, jakie ona realizuje. To jest sytuacja naszym zdaniem zagrażająca prawom człowieka, konkretnie jego autonomii informacyjnej.

Wolę mówić właśnie autonomii informacyjnej, a nie abstrakcyjnie pojętej prywatności, mimo że w prawniczym języku pierwsza zawiera się w drugiej. Prawo do prywatności – a konkretnie do autonomii informacyjnej – to ważne narzędzie samoobrony w cyfrowej rzeczywistości. W Fundacji Panoptykon tak właśnie je postrzegamy – nie jako cel sam w sobie. Tym celem jest raczej wolność i kontrola nad własnym życiem.

Fundacja Panoptykon stara się pokazywać ludziom tą zmieniającą się rolę technologii i podmiotów, które z niej korzystają, prywatnych, i publicznych po to, aby unaocznić mechanizmy nadzoru, czyli nowe metody kontrolowania zachowań ludzi za pomocą technologii. Walczymy o lepsze gwarancje i mechanizmy, które chronią ludzi przed negatywnymi skutkami nadzoru. O to, żeby ta nowa forma władzy, jaką daje technologia żerująca na naszych danych w rękach komercyjnych firm czy organów państwa była poddana kontroli społecznej.

jak_jestesmy_nadzorowani

W jaki sposób można zawalczyć o takie gwarancje?

Możliwe są różne taktyki. Fundacja Panoptykon angażuje się przede wszystkim w zmianę prawa na lepsze, w inspirowanie krytycznej debaty publicznej i uczenie ludzi, w jaki sposób mogą sami się bronić przed cyfrowym nadzorem.

Walczymy o lepsze prawo, ponieważ nadal wierzymy, że tą drogą można wpłynąć i na komercyjne firmy, i na organy państwa. Nawet, jeśli nie udaje się powstrzymać konkretnych form nadzoru, prawo jest w stanie wymusić na nadzorcach większą przejrzystość (np. służby pobierające nasze billingi muszą się przynajmniej z tego sprawozdawać). Podobnie może być w przypadku firm. W Internecie standardem stało się profilowanie.

Firmy nie tylko zbierają dane, ale robią krok dalej: integrują je i korzystają z algorytmów, które pozwalają przewidzieć zachowania ich klientów. Takie działanie zazwyczaj jest nieprzejrzyste. Możemy sobie wyobrazić prawo (które w zasadzie już istnieje, ale powinno zostać wzmocnione), które nakazuje informowanie osoby, której profilowanie dotyczy, że coś takiego ma miejsce. A następnie daje możliwość odwołania się od podjętej w ten sposób decyzji (np. decyzji kredytowej) lub prawo wyrażenia sprzeciwu wobec samego profilowania.

To są przykłady gwarancji prawnych, które uważamy za sensowne i które mogą dobrze funkcjonować.

Drugą taktyką, o której wspominałam, jest wpływanie na debatę publiczną i tworzenie czegoś, co nazywam nowym punktem odniesienia w debacie. Chcemy, by temat nadzoru wszedł do debaty publicznej tak jak kiedyś narodził się temat gender, czy ekologii. W tych sferach doszło do tego, że nawet przeciwnicy ideowi odnoszą się do stawianych problemów, dostrzegają je.

Wreszcie, za bardzo ważną uważamy edukację w różnych formach – od klasycznych zajęć w szkołach, po praktyczne porady dla dorosłych użytkowników technologii . Mówiąc najkrócej, uczymy ludzi, w jaki sposób mogą się bronić przed cyfrowym nadzorem – np. zmieniając programy, z których korzystają, lub ich ustawienia na bezpieczniejsze (polecam poradnik Prywatność – zrób to sam!).

Odnoszę wrażenie, że w większości ludzie nie do końca rozumieją istotę problemu autonomii informacyjnej, tak samo jak nie rozumieją tematu gender, czy globalnego ocieplenia.

Tak, ale pierwszym krokiem by ludzie zrozumieli, jest oparta na faktach debata publiczna. W świadomości ludzi muszą się pojawiać rzetelne informacje, pokazujące, na czym polega problem nadzoru. W tym momencie zalewają nas przede wszystkim opinie, np. firm, które zapewniają, że wszystko jest w porządku, bo przecież ich usługi są tworzone dla dobra klientów, oraz retoryka strachu przed terroryzmem.

Czy w dobie Internetu w ogóle możemy jeszcze mówić o jakiejkolwiek prywatności? Kiedy dookoła tyle podmiotów zbiera informacje na nasz temat, a dodatkowo my sami się wystawiamy na ostrzał, eksponując się w mediach społecznościowych. Czy nie jest tak, że utrata prywatności jest czymś, z czym musimy się po prostu pogodzić?

Prywatność rozumiana jako prawo, które pozwala pozostać niewidocznym, „pozostawionym samemu sobie” na pewno traci na znaczeniu. Potrzeba prywatności – czy, jak wolę to określać, autonomii informacyjnej - zmienia swój charakter.

W społeczeństwie opartym na cyfrowych środkach komunikacji kluczowa staje się możliwość samodzielnego decydowania o tym, w jakim celu, w jakim zakresie i przez kogo, informacja o mnie jest przetwarzana.

Im bardziej dbamy o swoje cyfrowe ja, im bardziej kreujemy swój internetowy profil, tym bardziej chcemy zachować kontrolę nad tym procesem, a więc potrzebujemy autonomii informacyjnej.

Każdy, kto ma konto na Twitterze czy Facebooku, uważnie i wedle jemu czy jej znanego klucza wybiera informacje, które przekaże dalej. Dla jednej osoby to będzie decyzja motywowana zawodowo, dla innej towarzysko itd. Wyobraźmy sobie, że siedzimy przed komputerem i co jakiś czas Twitter albo Facebook automatycznie bierze informację, którą akurat generujemy na klawiaturze albo robi nam z zaskoczenia zdjęcie i wrzuca je do sieci.

To byłby drastyczny przykład odebrania nam autonomii informacyjnej. Niestety, w relacji z cyber-korporacjami to się właśnie dzieje. Śledzą i odnotowują każdy nasz krok.

prywatność

Badania sprzed paru lat przeprowadzone przez Uniwersytet Cambridge pokazują, że taki Facebook, mając do czynienia z danymi ponad miliarda ludzi, jest w stanie – na podstawie pozornie nieistotnych informacji, np. tego, że polubiłam konkretny obrazek z kotem a zaraz potem konkretny artykuł temat Obamy - wydedukować na mój temat rzeczy niebanalne, których sama nikomu nie podaję. Na przykład mój poziom inteligencji, sytuację majątkową czy fakt, że pochodzę z rozbitej rodziny. .

To jeden z wielu przykładów sytuacji, w której tracimy kontrolę nad informacją, mimo że wolelibyśmy ją zachować. I to właśnie jest sedno problemu – nie możliwość schowania się przed światem, odcięcia od społeczeństwa, bo tej mało kto dziś szuka.

Jesteśmy przecież poddawani presji bycia widocznym i atrakcyjnym dla społeczeństwa. Zgodnie z dominującym dyskursem, największą karą jest wykluczenie z internetowego „targowiska próżności”. Jeśli ulegamy tej presji, podstawową wartością staje się możliwość dokonania świadomego wyboru tego, jakie informacje i komu przekazujemy, a jakie zachowujemy dla siebie.

Internet stworzył przymus społeczny takiego ekshibicjonizmu. Jeśli nie wrzucasz fotek na Fesja, Instagrama, to jesteś poza społeczeństwem. Zostawianie informacji w sieci ma jednak swoją drugą stronę medalu. Czy nie uważa Pani, że niektóre mechanizmy agregujące są po prostu wygodne? Mechanizmy poleceń, sugestie wyszukiwarki…

Z pewnością. Internet to ocean informacji, w którym człowiek bez narzędzi nawigacyjnych się gubi. A więc potrzebujemy narzędzi, które ułatwią wybór wartościowych informacji, pokażą drogę. Kluczowe jest jednak pytanie o to, kto ten wybór kontroluje. Czy to ja mogę powiedzieć wyszukiwarce, jak ma mnie danego dnia traktować, jakiego typu informacji szukam, czy ona sama o tym decyduje?

Chciałabym zdecydować nie tylko o tym, czy zgadzam się na profilowanie, ale też móc wybrać profil, jaki w konkretnej sytuacji mi odpowiada – raz przecież mogę szukać informacji w ramach zawodowej analizy, innym razem zwyczajnie spieszyć się na pociąg czy szukać najbliższego kina. Sam mechanizm profilowania i automatycznych podpowiedzi może być użyteczny, pod warunkiem, że go rozumiemy i kontrolujemy.

co_wie_moj_telefon

Fundacja Panoptykon zaleca korzystanie z używania narzędzi takich jak AdBlock czy DuckDuckGo, które pomimo walorów ochrony informacji na nasz temat, nie są jednak tak dokładne jak mainstreamowe rozwiązania. W jaki sposób w tej chwili, nie w przyszłości, znaleźć balans pomiędzy wygodą a zachowaniem autonomii informacyjnej?

To powinna być bardzo indywidualna decyzja. Bylibyśmy aroganccy, gdybyśmy twierdzili, że znamy najlepszą odpowiedź dla każdego. My tylko pokazujemy narzędzia, które istnieją i które są alternatywą dla aplikacji śledzących oraz wyjaśniamy związane z nimi korzyści czy ryzyka.

Każdy musi sam sobie odpowiedzieć na pytanie, co w danym momencie jest dla niego ważniejsze – bezpieczeństwo danych, poufność, szybkość transakcji, czy może tylko wygoda, i wybrać odpowiednią kombinację. Te decyzje mogą się zmieniać, bo w różnych momentach mamy różne potrzeby.

Z naszej perspektywy najważniejsze jest, żeby ten moment wyboru był świadomy. My, jako Fundacja Panoptykon, dajemy naszym odbiorcom rzetelną informację o dostępnych narzędziach i pokazujemy implikacje każdego wyboru. Uświadamiamy możliwości.

W tym kontekście warto pamiętać, że nie zawsze rozwiązanie najbardziej radykalne będzie najlepsze. Niektóre rozwiązania, które dobrze chronią prywatność korespondencji lub dają anonimowość w sieci, powodują też, że stajemy się bardziej widoczni dla tych, przed którymi chcemy się ukryć.

To znaczy?

W niektórych krajach służby wywiadowcze przyglądają się szczególnie uważnie użytkownikom takich narzędzi jak TOR-a czy szyfrowana poczta elektroniczna. W efekcie dla lokalnych aktywistów te techniki komunikacji stają się niebezpieczne.

Eksperci z zaprzyjaźnionej fundacji Tactical Technology Collective, którzy pracują z aktywistami w krajach takich jak Egipt, Rosja czy Chiny, czasami wręcz odradzają korzystanie z bezpiecznych narzędzi, radząc np. skorzystać ze Skype’a, ponieważ w konkretnej sytuacji wystawienie się na komercyjną inwigilację będzie dla aktywisty mniej dolegliwe, niż fakt namierzenia przez służby. Taką taktykę można porównać do ukrywania się w dużym stogu siana.

kontrolujemy_kontrolujących

Przenosząc się na rodzimy grunt… czy w Polsce działają mechanizmy takie jak na przykład amerykańskie NSA? Czy jest jakiś „Wielki Brat”, który nas obserwuje?

Przede wszystkim podlegamy kontroli ze strony NSA - ten „Wielki Brat” działa globalnie, dzięki pomocy lokalnych wywiadów, w tym polskiego. Działania NSA naprawdę zakładają prewencyjne gromadzenie danych o wszystkich i wszystkim, co czyni je kontr-skutecznymi.

Opowiada o tym w wywiadzie dla Gazety Wyborczej sprzed paru dni William Binney, - sygnalista, były analityk NSA, który rozwijał narzędzia do analizy metadanych telekomunikacyjnych, a od kilkunastu lat mówi o tym publicznie i pokazuje nadużycia.

Binney stawia sprawę jasno – zagrożenie terrorystyczne rzeczywiście istnieje, ale nie jest tak wielkie, byśmy nie byli sobie w stanie z nim poradzić sprawdzonymi metodami, które nie wymagają masowego gromadzenia danych. Na przykład za pomocą analizy sieciowej i taktycznego wykorzystania źródeł osobowych.

A jednak wciąż pojawiają się nowe doniesienia, że system pracuje i rośnie w możliwości.

Jeśli nas to niepokoi, musimy mieć świadomość, że Polska jest elementem tego systemu.

Snowden wskazał nawet konkretne programy, w których uczestniczą polskie słuzby – ORANGECRUSH i BUFFALOGREEN. Niestety, nasz rząd milczy na ten temat.

Od dwóch lat, w koalicji z innymi organizacjami, próbujemy dowiedzieć się, czy taka współpraca miała miejsce i czy doszło do naruszenia polskiego prawa. W ramach akcji „100 pytań o inwigilację” zadaliśmy pytania między innymi o programy, których istnienie ujawnił Snowden, lecz jak się łatwo domyślić, nie otrzymaliśmy odpowiedzi.

Teraz walczymy z rządem i konkretnymi agencjami wywiadowczymiw sądzie o stwierdzenie, gdzie powinna przebiegać granica tajności. Przecież my nie pytamy o konkretne działania operacyjne służb, ale o metody – jeśli obywatel w Polsce ma prawo wiedzieć o tym, że służby korzystają z podsłuchów lub danych telekomunikacyjnych, to dlaczego nie ma prawa wiedzieć, że służby dostają również metadane od innych wywiadów, bez kontroli sądu?

To nie jest pytanie o pracę operacyjną ; to jest pytanie o granice działania organów i o to, czy przestrzegają prawa. Jeśli służby – w imię naszego bezpieczeństwa naruszają prawo – uważam, że obywatele mają prawo to wiedzieć.

Więc nie jest tak, że słysząc o nowych algorytmach NSA, jak np. tzw. „Google for Voice” powinniśmy traktować je jak coś dziejącego się bardzo daleko i niedotyczącego nas? Czy mimo wszystko takie mechanizmy kontroli nie działają na naszą korzyść? Do jakiego stopnia takie działania są konieczne, a do jakiego powinny zostać ograniczone?

Wspominany już przeze mnie William Binney potwierdza, że służby mają do walki z terroryzmem o wiele skuteczniejsze narzędzia niż masowa inwigilacja. Na pewno im nie pomaga gromadzenie danych o niewinnych ludziach, które zalegają w systemach informatycznych i są przetwarzane tylko po to, by szukać igły w stogu siana.

Rozmiar tego stogu tylko utrudnia znalezienie igły, ale jednocześnie wymaga olbrzymiej infrastruktury, która jest bardzo droga. Iktóra generuje niesłabnące zapotrzebowanie na nowe kontrakty.

I tu jest pies pogrzebany.

Bo w grę zaczęło wchodzić nie bezpieczeństwo, a pieniądze.

Dokładnie. Zdaniem Williama Binneya jest to jeden z dwóch głównych powodów, dla których takie programy są utrzymywane. Drugim jest polityka – masowa inwigilacja to nieprzebrane źródło haków.

Dla przeciętnego słuchacza to wszystko może brzmieć przerażająco. Dla mnie również tak brzmi, mając świadomość skali tych działań. Czy jest jeszcze szansa, żeby to zatrzymać, czy jednak nieuchronnie zbliżamy się do wizji „Raportu Mniejszości”, gdzie gromadzone dane będą decydować o nas, za nas samych? Czy jesteśmy jeszcze w stanie to zatrzymać?

Nie robiłabym tego co robię, gdybym nie uważała, że jednak demokracja ma szansę zadziałać. To my wybieramy ludzi, którzy decydują o kierunkach działania służb i o regulacji prawnej, która stawia im granice. Z tego mechanizmu naprawdę można skorzystać. A przynajmniej w innych krajach to się udaje.

Z drugiej strony pamiętajmy, że wiele problemów, o których rozmawiamy, bierze się z naszych własnych zachowań w sieci - z wyborów konsumenckich raczej niż politycznych.

openssl

To ja wybieram, czy korzystam z usługi typu Google, Facebook, Amazon, przekazując olbrzymie ilości danych, które trafiają na serwery tych firm i w związku z tym stają sie dostępne dla innych, zyskują podwójne życie; czy jednak korzystam z usług, które te dane pozostawiają na moim urządzeniu końcowym.

Nie jest też problemem, żeby firmy zaczęły szyfrować komunikację – zarówno wewnątrz swojej infrastruktury, tak by nikt nie mógł tych danych przechwycić, ale też umożliwiły pełne szyfrowanie komunikacji między użytkownikami. Technicznie nie jest żaden problem.,

Firmy nie robią tego ze względów biznesowych, ponieważ aktualnie dominujący model zakłada komercjalizację danych. Jednak my, jako konsumenci i odbiorcy ich usług, możemy zdecydować, że chcemy by wyglądało to inaczej.

Jeśli wielu z nas zacznie takie sygnały wysyłać, pojawi się popyt na nowy rodzaj usług. Ten rynek powoli się rodzi. Piszemy o nich w naszym poradniku „Prywatność – zrób to sam”.. Im większy będzie potencjalny rynek zbytu na bezpieczne usługi komunikacyjne, tym będą one lepsze, szybsze, wygodniejsze – to oczywiste.

Aby jednak społeczeństwo zaczęło wymagać zmian, potrzeba do tego odpowiedniej wiedzy. Od czego zatem zacząć edukację społeczeństwa?

Od zrozumiałego przedstawienia problemu. Jeżeli ludzie nie zrozumieją na czym polega potencjalne zagrożenie wynikające z utraty autonomii informacyjnej, to nie będą mieli motywacji, aby coś zmienić, prawda? Dla mnie jest więc oczywiste, że jako pierwszy punkt w tej rozmowie musi się pojawić problem. I to jest ten trudny punkt, niestety. Bo skutki erozji prywatności, skutki zwiększającego się nadzoru nad nami to nie są rzeczy banalne, namacalne.

Z prywatnością jest tak jak z paleniem. Korzyści związane z jego rzuceniem przyjmujemy raczej na wiarę, a wysiłek, jakiego to wymaga, odczuwamy jako realny. Potencjalne, odwleczone ryzyko choroby nie ułatwia odstawieniu papierosa.

Z odstawieniem wygodnych usług oferowanych przez cyber-korporacje jest podobnie. W pierwszym momencie to będzie bolesne – sama tego doświadczyłam, kiedy zaczęliśmy, jako Fundacja Panoptykon, budować własny serwer, stawiać własnego klienta pocztowego i inne wewnętrzne usługi. Jednak dla nas było oczywiste, że nie ma innej drogi.

Gotowość do zmiany nie pojawi się, dopóki ludzie nie zrozumieją możliwych konsekwencji utraty kontroli nad informacją, tak jak przy papierosach zrozumieli ryzyko raka, czy w sferze ekologii - tragiczne konsekwencje zmiany klimatu.

I to jest rola Panoptykonu, mediów, dokumentalistów. Potrzebna jest ogromna praca, która te abstrakcyjne konsekwencje przełoży na język debaty publicznej i ludzkich emocji. Musimy mówić o polityce i manipulacyjnym potencjale big data, o dyskryminacji cenowej, o przewidywaniu i kształtowaniu naszych zachowań na potrzeby rynku, o zamknięciu w bańce informacyjnej i tym podobnych problemach.

Nie mniej jednak rezygnacja z pozornie darmowych i wygodnych usług pozostanie trudnym wyborem. I dlatego, podobnie jak decyzja o wyborze zdrowego jedzenia czy zielonej energii, nie będzie to raczej wybór masowy. Z pewnością jednak rodzi się grupa ludzi, którzy mają przestrzeń na tego typu refleksję, swoistych cyfrowych trend-setterów, , która z czasem będzie wybierała usługi gwarantujące autonomię informacyjną.

REKLAMA

Właśnie po to, by zabezpieczyć się przed konsekwencjami bardzo poważnymi, choć odwleczonymi w czasie.

* Część grafik pochodzi z serwisu Shutterstock

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA