Idee, które kiedyś brzmiały jak szalone, a dziś są naszą codziennością
Kiedy dziś oglądamy filmy, których fabuła przenosi nas w daleką przyszłość, nie jesteśmy w stanie uwierzyć, że świat będzie wyglądał tak za 50 czy 100 lat. Trudno sobie wyobrazić, że albo my na starość, albo nasze dzieci czy wnukowie będą do pracy poruszać się niczym Jetsonowie i mieć możliwość przygotowania pizzy, która z kilku centymetrów urośnie do kilkudziesięciu, jak działo się to w drugiej części "Powrotu do przyszłości" Roberta Zemeckisa.
Z drugiej strony ciekawym doświadczeniem jest oglądanie produkcji, pokazujących najnowsze zdobycze techniki dawnych lat, z których korzystamy na co dzień i wcale ich nie traktujemy jako rewolucyjnych odkryć. Weźmy choćby serial "Halt and Catch Fire", który aktualnie możemy śledzić śledzimy w niedziele o 21:00 na kanale CBS Europa. Twórcy HACF prezentują nam dążenia głównych bohaterów do stworzenia wyjątkowego komputera, który pokochają zwykli ludzie, a nie tylko nastawione na zyski firmy. Wtedy pomysł irracjonalny, ale w czasach, gdy używamy Apple Watcha, długopisów z ładowarką do smartfona, inteligentnych skakanek analizujących wyniki użytkownika i wielu innych zaawansowanych technologicznie gadżetów, jest dla nas zupełnie naturalną sprawą, że komputer nie służy jedynie do dokonywania obliczeń lub innych czynności związanych z pracą.
Ale przecież nie tylko dzisiaj marzymy o tym, co zdarzy się, gdy nie będzie nas już na powierzchni Ziemi, a życie na tej planecie (a może innej?) wiodły będą przyszłe pokolenia. Pierwsze filmy, których twórcy postanowili przewidzieć to, co będzie działo się w kolejnych latach, powstawały na początku XX wieku. W 1902 roku Georges Méliès nie pomylił się wcale i przewidział, że człowiek postawi nogę na Księżycu, co po raz pierwszy stało się w 1969 roku. Oczywiście, loty w kosmos nadal nie są codziennością, chociaż głosy o tym, że nasza przyszłość rzeczywiście może wyglądać tak, jak w przypadku "Pamięci absolutnej" pojawiają się już od dawna. Zresztą – choć nadal jest to rozrywka dla tzw. high society – turystyka kosmiczna jest już możliwa od początków XXI wieku. Pierwszym klientem, który wykupił bilet na tzw. lot w kosmos był Dennis Tito. Pewnie dużo jeszcze wody w Wiśle upłynie zanim przeciętny obywatel będzie mógł odwiedzać swoich krewnych na Marsie czy zamiast Bałtyku podziwiać nad Ziemią Drogę Mleczną, ale niewątpliwym jest, że to, co kiedyś brzmiało jak fantazje pisarzy i filmowców, dziś już jest w zasięgu ręki człowieka.
W większości przypadków przewidywania przyszłości problem polega jednak nad tym, że wspaniałe wizje, które w dziełach kultury dostępne są dla mas, w realnym świecie są zarezerwowane dla niewielkiego odsetka osób.
Oglądając filmy sci-fi z przeszłości, a także te, które realizowane są dzisiaj, można zauważyć, że dominuje w nich monumentalizm, pewna spektakularność. Tak jakby twórcy prześcigali się w wymyślaniu coraz bardziej nieprawdopodobnych pomysłów, zapominając często o tym, że to najprostsze rozwiązania mogą udoskonalić funkcjonowanie społeczności. Telefony komórkowe jako takie rzadko albo wcale nie pojawiają się w filmach fantastycznonaukowych. Ci, którzy odpowiedzialni są za stworzenie produkcji sci-fi idą o krok dalej – ludzie zamiast łapać w dłoń mały przedmiot, porozumiewają się za pomocą wideokonferencji.
Dzisiaj obie te formy kontaktu nie są dla nikogo zaskakujące, ale w roku 1989, czyli 26 lat temu, kiedy to wspomniany Robert Zemeckis zabawił się w futurologa i przeniosł nas do października 2015 roku (!) były jeszcze niedostępne dla przeciętnego człowieka albo wcale. Próby stworzenia pierwszych telefonów komórkowych datuje się na lata 40. i 50. XX wieku. Prototyp tego, co dziś zwykliśmy nazwać smartfonem (wtedy chyba nikt nie odważył się mieć takich marzeń, że rozmowę audio-wideo przeprowadzi właśnie za pomocą tego "mobilnego" urządzenia) powstał w 1956 roku. Stworzyła go firma Ericsson. Waga telefonu wynosiła... 40 kg, a jego koszt równał się z ceną samochodu. Dzisiejsze modele ważą przeciętnie 150 – 200 gramów (na rynku najlżejszym telefonem jest podobno – według opinii jego producenta - Q900s Plus, ważący 100 gramów, czyli 400 razy mniej niż jego pradziadek), a ich koszt waha się od kilkuset złotych do – w przypadku produktów firmy Apple – kilku tysięcy złotych. Nadal jednak, mimo że wielu narzeka na cenę iPhone'ów, są to kwoty znacznie mniejsze niż kiedyś, choć na pewno znalazłby się niejeden sprawny samochód, który można byoby kupić zamiast najnowszego gadżetu z systemem iOS i jeszcze starczyłoby pieniędzy na kilkanaście litrów benzyny.
W filmach fantastycznonaukowych, które powstały lata temu i których fabuła dzieje się w czasach zbliżonych do naszych obecnych uderza najbardziej jedno.
Ich bohaterowie mimo że mogą latać wymyślnymi statkami kosmicznymi, mają kontakt z niezwykłą – jak na realia, w których film powstawał – technologią 3D czy samodopasowującą się odzieżą i butami (notabene firma Nike postanowiła w tym roku udostępnić do sprzedaży model, jaki znamy z "Powrotu do przyszości II"), nie mają czegoś, bez czego my nie wyobrażamy sobie dzisiaj życia. Internet nie istnieje w świadomości bohaterów. Nawet jesli jego początki sięgają lat 60. XX wieku, czyli ponad pół wieku temu, jeszcze pod koniec ubiegłego stulecia zwykły człowiek nie potrafiłby sobie chyba wymyślić tego, co dziś zapewniają nam sieć i komputery.
A i za tymi ostatnimi ciągnie się długa droga. Pierwsze komputery powstały na przełomie lat 30. i 40. XX wieku (za prekursora w tej dziedzinie uznawano przez długi czas maszynę ENIAC, ale okazało się że w tych latach stworzono także inne, inteligentne jak na tamte czasy modele, takie jak Colossus czy ten autorstwa Konrada Zuse), ale nawet około pół wieku później nie wszystkim śniło się, że powstanie coś takiego jak PC, czyli tłumacząc na język polski, komputer osobisty, który będzie na tyle lekki i wygodny, by mógł towarzyszyć swojemu właścicielowi przez cały dzień, gdy ten będzie przemieszczał się, pracował z różnych miejsc. Oprócz wagi i poręczności istotna była także cena takiego przedmiotu. Jeśli miał on trafić do zwykłego użytkownika, stać się hitem, który każdy będzie chciał i będzie mógł mieć w domu, musiał być osiągalny dla przeciętnego Jana Kowalskiego, czy raczej Johna Smitha.
W taki postęp, czyli zbudowanie maszyny, która podbije serca Amerykanów nie mogli często uwierzyć nawet ci, próbujący ją stworzyć.
Taką sytuację, które wcale nie wydaje się oderwana od rzeczywistości w interesujący sposób przedstawia amerykańska produkcja "Halt and Catch Fire", która aktualnie zasila ramówkę stacji CBS Europa. W serialu Christophera Cantwella i Christophera C. Rogersa Joe MacMillan, grany przez Lee Pace'a chce stworzyć mały i tani komputer, który każdy będzie chciał mieć w domu, bo nie będzie on tylko maszyną do pracy, a przyjaznym urządzeniem dla kogoś, kto nie ma nic wspólnego z inżynierią. Jego idea, popierana w ogólnym zarysie przez Gordona Clarka (w tej roli Scoot McNairy) i Cameron Howe (Mackenzie Davis) reszcie pracownikom firmy Cardiff Electric wydaje się niemożliwa do zrealizowania, szalona i nieprawdopodobna.
Ale z wiarą nie tylko problem mieli szeregowi pracownicy. Kiedy Cameron próbuje doskonalić to, do czego powoli, metodą prób i błędów, udaje się wszystkim dochodzić, Joe hamuje jej ambicje i aspiracje twierdząc, że trzeba wiedzieć, kiedy przestać. MacMillanowi nie byłoby pewnie łatwo odnaleźć się w takiej rzeczywistości jaką znamy z filmu "Her", gdzie główny bohater, Theodore Twombly, nawiązuje romas z systemem operacyjnym swojego komputera, Samanthą. Czy doczekamy się mężczyzn wzdychających do Siri? Kto wie, zwłaszcza jeśliby jej obecność połączyć z tzw. okularami rozszerzonej rzeczywistości.
Choć zabrzmi to banalnie, nie jesteśmy w stanie wymyśleć tego, co czeka nas w przyszłości. Tak jak bohaterowie "Halt and Catch Fire", którzy mimo że są uważani za geniuszy w swojej dziedzinie, nie potrafią zwizualizować sobie czegoś, czego nigdy nie doświadczyli. Czy komputer, który według Cameron miałby mieć duszę i być czymś więcej niż tylko maszyną, jakich stworzono już wiele, zbliżył się w jej wyobrażeniach chociażby do tego, co oferuje nam Internet i Web 2.0 (czy raczej 3.0), Google Glass lub zwykły, nawet najbardziej budżetowy smartfon, tablet? Od lat 80. minęło ponad 30 lat, a dzisiejsze ultrabooki czy notebooki mieszczą się przecież w niewielkiej damskiej torebce i ważą mniej niż 2 kg.
Idąc tym tropem, nie powinniśmy chyba patrzeć z kpiną czy niedowierzaniem na to, co oferują nam filmowcy gatunku sci-fi.
Kto wie, czy za 100 lat przyszłe pokolenia nie spotkają się na innej planecie, a jeszcze wcześniej, choćby za 50, każdy z nas w garażu nie będzie miał maszyny latającej na wzór tej, którą prowadził George Jetson. Wszystko jest możliwe, choć i tak najprawdopodobniej powstanie coś innego, czego nigdy w życiu nie umielibyśmy sobie wcześniej wyobrazić.
Następny odcinek serialu „Halt and Catch Fire” o 21:00 na kanale CBS Europa.
Czytaj również: