Inwestorskie FOMO, czyli skąd biorą się miliardowe wyceny startupów
Były takie czasy, jeszcze 4-5 lat temu, że jeśli jakiś start przebił barierę wyceny na poziomie miliarda dolarów to to było coś. A dzisiaj? Taką wycenę można osiągnąć w kilka miesięcy.
Weźmy takiego Slacka na przykład. Startup typowo SaaSowy (SaaS to skrót od ang. software as a service, czyli oprogramowanie jako usługa). Korzystamy z jego narzędzia w Spider’s Webie. Niektórzy twierdzą, że to taki ładniejszy IRC, inni, że szybciej działający Yammer, a jeszcze inni… Z resztą nieważne.
Kluczowe jest to, że po zaledwie 7 miesiącach obecności Slacka na rynku, w wersji powszechnie dostępnej, firma przebiła barierę miliarda dolarów wyceny.
Więcej nawet, Slack przejdzie do historii jako firma SaaSowa, która najszybciej osiągnęła 10 mln dolarów „powracającego” przychodu miesięcznie. Zajęło to ekipie Stewarta Butterfielda niecały rok. Co to oznacza? Że ma tylu klientów, iż miesiąc w miesiąc ma przynajmniej 10 mln dol. przychodu.
Slack jednak to w tej chwili zaledwie jedna z 73 firm, które nie są notowane na giełdzie, a ich wycena przekracza miliard dolarów. Dla porównania, rok temu tego typu firm było… 41. Rekordziści tacy jak Uber (w tej chwili wycena na poziomie 41,2 mld dol.) czy Snapchat (po następnej rundzie finansowania wycena w granicach 19 mld dol.) to przykłady działające na wyobraźnię.
Uber mniej więcej pół rok temu był wart ok. 15 mld dol., a nieco ponad rok temu… 5 mld. A Snapchat? Wycena tej firmy urosła w rok z 3 mld do wspomnianych 19 mld dol. Dla porównania, spółce Palantir Technologies wzrost z poziomu 2 mld do 15 mld dol. wyceny zajął… 4,5 roku.
Wykres powyżej przygotowany przez The Verge pokazuje coś co jedni nazwą absurdalnym zawyżaniem wycen modnych startupów, a inni po prostu bańką spekulacyjną.
Skąd takie mocne określenia? Ponieważ w Dolinie Krzemowej panuej w tej chwili plaga instynktu stadnego. Bill Gurley z funduszu Benchmark, który zainwestował m. in. w Ubera i Snapchata, nazywa to zjawisko „inwestorskim FOMO”. Fundusze z Doliny Krzemowej boją się, że przegapią „the next big thing” i dlatego dają ile tylko mają tym, którzy są na fali. A że mają co dawać to wyceny rosną, i rosną, i rosną, i rosną…
Cóż, pisałem jakiś czas temu, że moim zdaniem ta bańka, o ile możemy mówić o bańce, będzie jeszcze pęcznieć i może przyjdzie taki dzień, że Uber wciąż nie notowany na giełdzie będzie wyceniany na 100 czy 200 mld dol. I wcale nie będzie się spieszył, żeby na tę giełdę wejść.
I wcale się temu nie dziwię. IPO, czyli giełdowy debiut, to moment przełomu dla firmy, ponieważ z jednej strony dostaje zastrzyk ze strony inwestorów, ale z drugiej od tej chwili musi pokazywać swoje wyniki finansowe. A tutaj firmy warte teoretycznie miliardy dolarów - których wyceny napompowały kolejne rundy inwestycyjne - okazują się często nagie.
Taki Pinterest na przykład. Teraz jest „wart” 11 mld dol., a nieco ponad rok temu był „wart” o połowę mniej. Czy oznacza to, że firma ma miliardowe zyski? Nic bardziej mylnego. Pinterest w 2014 roku zarobił 50 mln dol., tak 50 milionów dolarów, a w tym roku prawdopodobnie zarobi raptem 200 mln.
Jednak, jak już kiedyś zauważył wspomniany Bill Gurley, ten, kto myśli, że wyceny w Dolinie Krzemowej bazują na wynikach finansowych jest głupcem.
Są jednak wciąż tacy inwestorzy, którzy mają odmienne zdanie. Weźmy chociażby Roba Daya z Cleantech Investing.
Tak, dla Polaków wycena na poziomie miliarda dolarów jest czymś za co daliby się pokroić. Dla Doliny Krzemowej to jednak już chleb powszedni.
Ta bańka będzie sobie jeszcze pęcznieć przez najbliższe kilka lat i to bez większych problemów. Kłopoty zaczną się wtedy gdy Uber, Pinterest czy Snapchat zechcą wejść na giełdę. Sądzę jednak, że technologiczni giganci do tego nie dopuszczą, bo oni też dostaliby mocno po kieszeni gdyby ta bańka w końcu pękła.
Nadal Jednak jest coś chorego w tym, że można mieć firmę wartą 11 mld dol., która nijak nie obroni tego wyniku pokazując swoje księgi...
*Grafika główna pochodzi z serwisu Shutterstock.