REKLAMA

W plotkach o przejęciu BlackBerry liczy się coś więcej, niż to kto będzie kupcem

Samsung kupi BlackBerry czy nie kupi, złożył ofertę czy nie złożył, rozważa przejęcie czy nie - to wszystko jest umiarkowanie istotne. Mówiąc szczerze, ewentualne przejęcie BlackBerry, patrząc nie tylko na ostatnią poprawę, ale na ostatnie kilka lat działalności firmy, nie byłoby specjalnym zaskoczeniem. Zakładając jednak, że w plotkach jest zawsze odrobina prawdy, istotne, a przy tym przynajmniej odrobinę imponujące, jest co innego. 

16.01.2015 17.36
W plotkach o przejęciu BlackBerry liczy się coś więcej, niż to kto będzie kupcem
REKLAMA
REKLAMA

Informacje o tym, kto jest zainteresowany przejęciem BlackBerry pojawiają się od dłuższego czasu regularnie. Nic zresztą dziwnego - druzgocąca porażka na rynku mobilnym w walce z Androidem, iOS, czy nawet Windows Phone (przynajmniej pod względem udziałowo-sprzedażowym), nieudana próba odbudowy na rynku konsumenckim z pomocą BlackBerry 10, czy wreszcie wrażenie, że wszystko co BlackBerry robi, robi o rok, a może i kilka lat za późno. Obecne wyniki dają na razie tyle, że media przestały już pisać o "spirali śmierci", a zaczęły poszukiwać ewentualnych kupców.

Ciekawostka kryje się jednak w jednym fakcie. W momencie, kiedy BlackBerry było niemal wprost wystawione na sprzedaż, a cena - biorąc pod uwagę sytuację firmy - byłaby prawdopodobnie okazyjna, zainteresowanych nie było, lub ich propozycje były pod wieloma względami (w tym i finansowym) nieatrakcyjne na tyle, że niewiele wspominały o nich nawet media. Teraz, kiedy Kanadyjczykom udaje się udowodnić, że są w stanie uratować swój biznes, nagle miesiąc po miesiącu pojawiają się informacje o ofertach, planach czy próbach przejęcia.

blackberry_media_06

W obydwu ostatnich przypadkach - Lenovo i Samsunga, wspominało się przy tym o kwotach wielokrotnie przekraczających giełdową wartość BlackBerry. Okolice 15 dol. za akcję (tyle mieli oferować obydwaj zainteresowani) to nawet dziś, kiedy kurs jeszcze dobrze nie otrząsnął się po euforycznym wzroście po plotce związanej z Samsungiem, dużo więcej, niż "standardowa cena". 7,5 mld dol., przy księgowej wycenie na poziomie 5,72 mld dol., nawet jeśli pamiętać o gotówce i innych aktywach BB, to nadal sporo.

Dla porównania, wartość pojedynczej akcji producenta "Jeżynek" w grudniu 2013 wynosił... mniej niż 6 dol. Odrobinę wcześniej firmę planował przejąć Prem Watsa za 4,7 mld dol. I choć można traktować to przejęcie przynajmniej częściowo jako pewną formę współpracy, nietrudno dostrzec sporą różnicę w kwotach, o jakich mówimy dziś - w zaledwie nieco ponad rok od tamtych wydarzeń.

Ostatnie doniesienia dodają jeszcze całości mocniejszego wydźwięku - BlackBerry w ostatnim czasie miało otrzymać i odrzucić szereg ofert przejęcia, a głównym powodem była właśnie "proponowana kwota nie odzwierciedlająca wartości firmy". Jeśli mówimy o kwotach podobnych do tej, jaką miał szykować Samsung, sytuacja staje się w tym momencie jeszcze ciekawsza.

Zwłaszcza że to moment, kiedy część ekspertów widziała już BlackBerry zupełnie poza rynkiem.

Smartfonowy gigant bez smartfonów

Faktycznie, jeśli chodzi o udział BlackBerry w rynku smarttelefonów, co przez lata było głównym motorem napędowym firmy, to nie da się kłócić ze stwierdzeniem, że BlackBerry jest poza ringiem. Wszystkie otwarte próby ataku kończyły się niemal absolutną porażką, a zagrożenie pozycji Apple'a czy Google'a nigdy nie stało się realne. Anulowanie prawdopodobnie kilku podobnych do Z10, Z30 czy Q5 projektów i skupienie się tylko na modelach "na zamówienie" było jedynym wyjściem z tej sytuacji. Całkowite odcięcie się - nie, ale optymalizacja finansowa produkcji, dystrybucji, promocji i minimalizacja znaczenia tego segmentu dla istnienia firmy - jak najbardziej.

BlackBerry

BlackBerry zrobiło to, czym odgrażało się już od dłuższego czasu - wybrało skupienie się na produktach, w których albo jest rynkowym liderem, albo ma wszelkie podstawy, aby takim się stać. Media długo nie mogły się pogodzić z takim podejściem, regularnie punktując słabą sprzedaż telefonów, ale tak naprawdę nie miało to już większego znaczenia. Teraz zresztą widać, że transformacja BlackBerry przebiegła mimo wszystko sprawniej i szybciej, niż można było początkowo zakładać.

Wartość zbudowana w rok, czy przez lata?

W (teoretycznie) 12 miesięcy, ze słabeusza, którego nikt nie chce kupić, BlackBerry zmieniło się znów w coraz prężniej działającą firmę. Często w innych sektorach, obsługując innych klientów niż w czasach swojej świetności, ale jednak mającą coś, o czym trudno było mówić rok temu - realną, względnie wysoką wartość. Do tego rozwiązania, które mogą chcieć przejąć konkurenci - za wysoką cenę. Imponująca zmiana.

Częściowo jest to bez wątpienia zasługa Chena, który zadbał o to, aby wszystkie obietnice BlackBerry stały się w końcu rzeczywistością. BES12, rozwój BBM na miarę jego potencjału, nie zawsze łatwe do przewidzenia partnerstwa, rozwój QNX i QNX Cloud, a także odwaga w podejmowaniu decyzji. Zapewne, jeśli BlackBerry przetrwa kolejne lata, za ojca tego sukcesu będzie się uznawać właśnie obecnego CEO firmy.

Swój udział w tym wszystkim mają jednak także ci, którzy paradoksalnie przyczynili się również do niedawnej złej sytuacji BB.

Redukcja etatów, która z przerośniętego giganta pozwoliła stać się BlackBerry firmą mniejszą, bardziej skupioną i szybszą w podejmowaniu decyzji, zaczęła się jeszcze za rządów Heinsa. Kluczowe w tej chwili w planach BlackBerry QNX  zostało natomiast kupione za grosze (przynajmniej z dzisiejszej perspektywy) za czasów Lazaridisa i Balsilliego. Jeśli już wtedy wiedzieli, jak wielkim atutem okaże się ta firma za kilka lat, nikt chyba nie ma wątpliwości, że przynajmniej w kilku kwestiach odnośnie trendów przyszłości mieli rację.

Łakomy kąsek

Nietrudno domyślić się, dlaczego Lenovo i Samsung mogliby chcieć przejąć BlackBerry, nawet godząc się z wysokim kosztem zakupu. To, co obecnie znajduje się w portfolio BlackBerry (co zaczęła nawet przyznawać spora część mediów), jest tym, co wielu gigantom pozwoliłoby nie tylko rozszerzyć swoje pole działania, ale także "dopiąć" ekosystem. Natychmiastowe wdarcie się na rynek korporacyjny, komunikacyjny (BBM), ale też Internetu Rzeczy i to właściwie z gotowymi podwalinami pod przyszły sukces. Ktoś z wielkimi środkami mógłby zrealizować wszystko szybciej, niż BB, które musi liczyć się obecnie z każdym dolarem.

here qnx

Realne szanse na przejęcie są raczej umiarkowane. Przede wszystkim większość gigantów, którzy mogliby potrzebować takiej "pomocy" wywodzi się z Azji, lub - będąc bardziej precyzyjnym - z Chin. To budziłoby oprócz protestu (i prawdopodobnie blokady) ze strony kanadyjskiego rządu, spadek zaufania lub rezygnację z usług BlackBerry ze strony rządów wielu państw czy największych firm. W takiej sytuacji zakup, szczególnie z dużą nadpłatą, mija się z celem.

REKLAMA

Innym problemem jest samo BlackBerry, a raczej jego zarząd. Ten, zadowolony z efektów pracy Chena, prawdopodobnie wolałby pozostawić firmę w jego rękach, licząc na większy niż proponowany przy przejęciach zwrot inwestycji. Mówiąc wprost: BlackBerry nie jest już w sytuacji, kiedy musi się sprzedać. Może, jeśli dostanie rzucającą na kolana ofertę, ale nie musi.

I tak jak mówiłem wcześniej - produktów BlackBerry być może nie widzimy już w sklepach, a i o smartfonach nawet słyszymy z miesiąca na miesiąc coraz mniej (co jednak co jakiś czas umiejętnie zmienia się premierami takimi jak Passport). Nie oznacza to jednak, że o BlackBerry już nie usłyszymy - wręcz przeciwnie.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA