Google Contributor nie rozwiązuje żadnego problemu
Google Contributor to piękne podsumowanie wszystkiego, co jest nie tak z reklamami w sieci. Projekt w fazie testów, który pozwoli serwisom na zapisanie się do niego, a internautom do płacenia 1-3 dolarów miesięcznie w zamian za pozbycie się na tych stronach reklam AdSense jest kuriozalnym przykładem tego, dlaczego nienawidzimy reklam i jak mało jesteśmy warci, zwłaszcza w kontekście naruszania prywatności.
Prędzej wejdziesz na Mount Everest, niż klikniesz w reklamę bannerową, a 8% internautów odpowiada za 85% kliknięć z reklam, z czego część i tak jest botami. Przeciętny internauta w miesiącu widzi 1700 reklam displayowych. Google zgarnia około 30%, jeśli nie więcej, wydatków na reklamy w sieci. Google obsługuje najwięcej reklam w sieci i każdy z nas co miesiąc widzi ich pewnie (nie mam na to danych) co najmniej kilkaset.
Google Contributor ma działać podobnie do Piano, tylko na szerszą skalę. Strony, które zapiszą się do projektu dostaną środki pochodzące od użytkowników, podzielone według statystym odwiedzin. Trochę przypomina to Flattr stworzony przez jednego z założycieli The Pirate Bay, z tym że Flattr dystrybuował środki na podstawie kliknięć przycisku.
Google twierdzi, że Contributor to sposób na pomoc w utrzymaniu się ludziom, którzy tworzą sieć. Co do tego mam wątpliwości, ale czas pokaże, jak projekt się przyjmie. Problem w tym, że 1-3 dolary miesięcznie pokazują jak mało jesteśmy warci i za jakie grosze oddajemy swoją prywatność.
Jasne, do Contributora dołączy tylko - przynajmniej na razie - tylko niewielka część serwisów internetowych, na reszcie płacący internauci wciąż będą widzieć reklamy, więc te kilka dolarów to tylko część wartości, jaką stanowimy w sieci. Jednak jeśli Contributor się przyjmie i dołączy do niego więcej stron, jeszcze więcej stron będzie zachęcało odbiorców do dołączenia do projektu i w ten sposób może to rosnąć w ciekawy sposób.
Tylko po co miałabym zapłacić za Contributora? Żeby przyzwyczajać się do płacenia za treści, bo obecny model wspierany reklamami displayowymi nie jest w stanie utrzymywać mediów? Bezsens. W całości brakuje jednego, najważniejszego elementu.
Prywatności.
Google trzęsie internetem. Google w zamian za darmowe usługi i wygodę, którą zapewnia wiele z nich żąda zapłaty w formie rezygnacji z części prywatności. Grzebie w mailach, zapytaniach w wyszukiwarce, historii odwiedzanych stron i innych danych, które mu zostawiamy.
Ci, którzy chcą pozbyć się reklam ze stron motywowani są chęcią odciążenia przeglądarki, pozbycia się denerwujących, migających bannerów i pop-upów oraz zachowaniem swojej prywatności. Google Contribute nie rozwiąże żadnego z tych problemów. Dalej będziemy widzieć reklamy, przeglądarka dalej będzie obciążona, a Google będzie śledził każdy nasz ruch w sieci i rejestrował strony, które odwiedzamy choćby po to, by stwierdzić czy ma na nich wyświetlać reklamy.
Przeciętny użytkownik sieci odwiedza dziesiątki (89, 2 lata temu) stron miesięcznie generując setki i nawet tysiące odsłon. Jeśli nawet tylko część z nich będzie uczestniczyła w programie Contributor, to środki płacone przez użytkownika podzielą się na kilka miejsc. Jako użytkownicy będziemy więc warci maksymalnie trzy dolary dla strony, a przy odwiedzeniu kilku stron - mniej niż dolara, prawdopodobnie kilka, kilkadziesiąt centów. Grosze. Ponieważ strony muszą zarabiać, to można przypuszczać, że tym, które dołączą do Contributora, taki stan rzeczy będzie odpowiadać. Tyle jesteśmy warci, a nie odzyskamy nawet prawa do prywatności.
Nie kupuję gadki o wspieraniu ludzi, którzy tworzą internet. Za Google Contributor musi stać coś więcej. Bo Google na tym niewiele traci - wprawdzie nie wyświetli kilku reklam, za to wciąż zbierze dane o użytkownikach. Za to będzie mógł publicznie ogłosić, że wprowadza nowoczesne płatności za treści. Tymczasem użytkownik wciąż będzie przedzierał się przez inwazyjny, reklamowy świat.
Przepraszam, ale bloker reklam i skryptów wciąż będzie pociągającą opcją.
* zdjęcie główne: Shutterstock