Tablet jako centrum dowodzenia w samochodzie, czyli odkrywamy królestwo tylnej kanapy
Niewiele jest miejsc, w których spędzamy więcej czasu niż w samochodzie. Dojazdy do pracy, na zakupy, wielokilometrowe wyjazdy na wakacje i dziesiątki innych powodów sprawiają, że jako kierowca czy pasażer jesteśmy skazani na przebywanie w aucie przez setki godzin rocznie. Tymczasem pod względem cyfrowych rozwiązań użytkowych branża motoryzacyjna przez lata była daleko za smartfonami i tabletami.
Wystarczy sprawdzić chociażby jakie rozdzielczości oferowały wyświetlacze montowane jeszcze niedawno nawet w najdroższych limuzynach i porównać je do tego, co mogliśmy odnaleźć w tabletach czy smartfonach nawet ze średniej półki cenowej. Nawet wydając na samochód kilkaset tysięcy złotych nie mogliśmy mieć pewności, że w konsoli środkowej nie odnajdziemy przypadkiem oporowego wyświetlacza przeciętnej jakości, z niską rozdzielczością i koszmarnie powolnym działaniem UI.
Powodów takiej sytuacji było z całą pewnością wiele, zaczynając od dużo dłuższego cyklu produkcji i życia samochodów w porównaniu do tabletów i smartfonów, aż po fakt, że przez długi czas nie uważano takich dodatków za niezbędne. W obecnych czasach, kiedy klienci są już na dobre przyzwyczajeni do pięknych ekranów i błyskawicznego działania wszystkich urządzeń elektronicznych, producenci aut nie mają już wyboru.
Kwestię wyświetlaczy przeznaczonych wyłącznie dla kierowcy, w tym ekranów zastępujących klasyczny zestaw wskaźników można na razie pominąć. O wiele bardziej interesujące jest bowiem to, co dzieje się za prowadzącym pojazd – na tylnych siedzeniach.
Królestwo tylnej kanapy
Do niedawna osoby zajmujące w aucie miejsca na tylnej kanapie miały do wyboru dość ograniczony zakres opcji, jeśli chodzi o rozrywkę w trakcie podróży. Mogły, jeśli właściciel samochodu nie liczył się z pieniędzmi, skorzystać ze zintegrowanego systemu informacyjno-rozrykowego, z wyświetlaczami najczęściej zintegrowanymi z przednimi zagłówkami oraz kontrolerem w postaci pilota, ekranu dotykowego lub specjalnego urządzenia nawigacyjnego. Za jego pośrednictwem można najczęściej nie tylko oglądać filmy czy słuchać muzyki, ale też sterować podstawowymi funkcjami dostępnymi dla pasażerów oraz np. uzyskać informacje na temat podróży lub przekazywać instrukcje na jej temat kierowcy.
Rozwiązanie to jednak pozostaje w dalszym ciągu niezwykle drogie. Nawet w wyjątkowo kosztownych samochodach producenci żądają dopłaty w wysokości ponad 10 000 złotych za takie udogodnienie, przez co większość aut poruszających się po drogach nie może go zaoferować swoim pasażerom.
Łatwo policzyć, że w tej cenie możemy bez problemu zakupić nie jeden, nie dwa i nie trzy tablety z najwyższej półki, nawet jeśli zdecydujemy się na modele z opcją łączności LTE. Dodatkowo tablet, w przeciwieństwie do ekranów zamocowanych na stałe do zagłówków czy foteli, możemy w dowolnym momencie wyjąć i wykorzystać w domu albo w pracy, nie wspominając już o tym, że wiele osób prędzej czy później i tak kupi tablet. Nie trzeba się także obawiać wysokich kosztów naprawy w przypadku uszkodzenia (zawsze taniej wymienić tablet niż zintegrowane rozwiązanie) czy uczyć się obsługi nowego elektronicznego gadżetu.
Tablety, choć bez wątpienia dużo tańsze, przerywają ze zintegrowanymi rozwiązaniami na jednym polu – pełnią w większości przypadku jedynie funkcję rozrywkową, bez możliwości jakiejkolwiek integracji oprogramowania z oprogramowaniem auta.
Pośrednim rozwiązaniem tego problemu jest wprowadzana przez coraz większą liczbę producentów opcja sterowania funkcjami rozrywkowo-informacyjnymi przez pasażerów tylnych siedzeń za pomocą specjalnych aplikacji przeznaczonych na smartfony i tablety. Z poziomu iPhone’a możemy np. sterować w nowym Mercedesie S częścią dostępnych w „klasyczny” sposób funkcji, w tym m.in. uzyskać podgląd nawigacji, korzystać z internetu (iPhone jako klawiatura) czy regulować siedzenia oraz masaż.
Tablet w samochodzie – nowość?
Trudno jednak dziwić się temu, że producenci samochodów, szczególnie tych z wyższej półki, będą starali się za wszelką cenę przekonać użytkowników do zakupu dodatkowych, kosztownych opcji, zamiast z łatwością pogodzić się z „obcymi” i tańszymi elementami je zastępującymi. W grę wchodzą w końcu wielkie pieniądze.
Pierwsze wizje tego, jak może wyglądać przyszłość tabletów w roli urządzeń rozrywkowo-integracyjnych w samochodach kolejnych generacji, zaprezentowały do tej pory co najmniej dwie firmy – Audi oraz BMW.
W pierwszym z tych przypadków mamy do czynienia z całkowitym zastąpieniem klasycznych ekranów w zagłówkach odpowiednią stacją dokującą w tym samym miejscu oraz tabletem, który można w dowolnej chwili wyjąć. Audi Smart Display, bo taką nazwę przyjęto na razie dla tego pomysłu, jest niczym innym niż „wszystkoodpornym” 10,2-calowym tabletem z pełną wersją Androida, z mocno zmodyfikowaną nakładką oraz oprogramowaniem, umożliwiającym maksymalną integrację z pozostałymi systemami samochodu (gdzie systemem „wierzchnim” również będzie Android).
Teoretycznie oczywiście plany wprowadzenia własnego tabletu podyktowane są możliwością łatwiejszego zapewnienia integracji oraz chęci zapewnienia wysokiej wytrzymałości produktu, ale nietrudno jest domyślić się, że chodzi tutaj o utrzymanie przynajmniej częściowej kontroli nad samochodowym ekosystemem urządzeń i oprogramowania oraz dodatkowe źródło zarobku. Bez wątpienia jednak dla osób, które i tak zdecydowałyby się na taki dodatek do samochodu, jest to rozwiązanie ciekawsze, nowocześniejsze, spójniejsze i potencjalnie wygodniejsze niż zintegrowany monitor czy oddzielny tablet.
BMW podeszło natomiast to zagadnienia jeszcze inaczej, dodają w swoim najnowszym projekcie Vision Future Luxury tablet jako kolejny ekran z dostępny dla pasażerów z tyłu - jak podał Slashgear. W odróżnieniu od pomysłu Audi, tablet BMW pełni rolę ogromnego pilota, montowanego w centralnym tunelu oddzielającym osoby zajmujące tylne miejsca. Pomimo odmiennej formy, funkcjonalność jest niemal identyczna jak w przypadku pomysłu inżynierów z Ingolstadt – sterowanie wszystkimi opcjami dostępnymi do tej pory za pośrednictwem iDrive oraz ewentualny dostęp do nieokreślonych jeszcze usług.
W obydwu tych przypadkach, na obecnym etapie ich rozwoju, trudno jeszcze mówić o tym, czy są to rozwiązania w jakikolwiek sposób przełomowe czy też nie. Producenci najwyraźniej nie planują zdradzać niespodzianek, jakie czekają nas w przyszłości, a większość przypisanych do „samochodowych tabletów” funkcji jest już znana z ich klasycznych odpowiedników – zmieniła się tylko forma, choć prawdopodobnie niespodzianek możemy się spodziewać.
Łączność to podstawa
Myśląc o urządzeniach połączonych z internetem czy miejscach, które oferują nam wygodny dostęp do tego medium, samochód raczej niezbyt często przychodzi nam na myśl w pierwszej kolejności. Sytuacja ta jednak zmienia się coraz szybciej – lepsza z roku na rok infrastruktura operatorów, tańsze pakiety danych oraz przede wszystkim fabryczne instalacje modułów łączności LTE, zapewniające dostęp do naprawdę szybkiego połączenia.
Jeszcze kilka lat temu samochód był niemal całkiem odłączony od sieci. Mieliśmy do dyspozycji jedynie internet, który przynieśliśmy ze sobą w telefonie, tablecie czy laptopie. Modem internetowy mogliśmy zamówić jedynie do najdroższych pojazdów – tak jak np. Audi A8 (od 2011 roku). Teraz opcja ta trafia jednak do coraz „niższych” serii i w rezultacie możemy (przynajmniej w USA) zamówić np. A3 z LTE i sporym pakietem danych, pozwalając sobie tym samym nie tylko na streaming muzyki, ale też wideo.
Prawdopodobnie zanim wyposażenie to stanie się standardem i zanim użytkownicy zaczną z niego naprawdę korzystać, minie jeszcze dużo czasu, ale pierwszy krok został wykonany.
Pole do walki o usługi
Gdzie zmierzają te kroki? Między innymi do walki o dość „dziewiczy” do tej pory rynek urządzeń wyposażonych w ekran, które do tej pory nie zostały zagospodarowane w równym stopniu co smartfony, telewizja czy tablety - ekrany w samochodzie. Na razie na przeszkodzie stała ich raczej kiepska jakość w porównaniu np. do nowych tabletów oraz najważniejsze – brak łączności.
Teraz obydwa z tych problemów zaczynają powoli odchodzić w niepamięć i otwiera się ogromne pole do popisu, zarówno dla producentów aut, jak i dostawców treści. W skrócie: pieniądze, dużo pieniędzy. Kto wie, może już za kilka lat przy konfiguracji samochodu będzie można zaznaczyć takie opcje jak „Roczna subskrypcja serwisu Netflix”? Przy kosztach i marżach w branży samochodowej prawdopodobnie nie będą to dla twórców samochodów gigantyczne kwoty, ale nikt przy zdrowych zmysłach nie zrezygnuje z dodatkowego źródła zarobków.
Problem generacji
Największa przeszkodą, jaką może stanąć na drodze w realizacji tej misji jest niestety różnica w prędkości, z jaką zachodzą zmiany na rynku samochodowym i na rynku urządzeń mobilnych. Samochód z 2009 roku można uznać za jeszcze w miarę nowy, podczas gdy po stronie smartfonowej jego parą byłby iPhone 3GS. Trzymając się tego roku premiery okazuje się, że to względnie nowe auto jest starsze niż cała linia jednego z najpopularniejszych dziś telefonów komórkowych – Samsunga Galaxy S, którego pierwszy przedstawiciel zadebiutował dopiero rok później! Pierwszy iPad w dzisiejszych czasach też raczej nie wzbudziłby większego zainteresowania.
Tymczasem zakupiony w salonie pojazd jest naszą własnością statystycznie przez 6 lat (za rocketinternet.pr.co), a średnia wieku aut na polskich drogach wynosi aż 16 lat (za forbes.pl) - choć mówi się, że realnie około 12-13. Zanim więc nowa technologia pojawi się w większej liczbie samochodów, mogą minąć całe dekady, kiedy wprowadzona w nich technologia stanie się już całkowicie przestarzała. Nawet jeśli kupimy całkowicie nowe auto (za prawdopodobnie spore pieniądze) po dwóch czy czterech latach wspomniane wcześniej tablety czy standardy łączności będą słabsze niż to, co dostaniemy w sklepach za grosze lub nawet nie dostaniemy tego w ogóle – ze względu na wiek tych rozwiązań.
Wymiana telefonu co rok czy dwa lata nie jest większym problemem dla tych, którzy koniecznie muszą mieć najnowsze i najlepsze. W przypadku samochodów tak łatwo może już nie być i przed ich producentami stoi ogromne wyzwanie – jak sprostać potrzebom klientów, którzy przyzwyczaili się przez ostatnie lata, że ich tablet ma zawsze najwyższą rozdzielczość i najwięcej rdzeni? Wyobraźmy sobie zadowolonego użytkownika limuzyny za kilkaset tysięcy złotych, posiadającego na co dzień najnowszego iPada, który w aucie musi męczyć się z czymś, co pod każdym względem przypomina jego pierwszą generację? Zdecydowanie nie jest to łatwy widok do wyobrażenia.
Może właśnie w tym mają częściowo pomóc wymienne tablety Audi czy BMW? Jeśli zaplanowano by ich wdrożenie na kolejnych kilka generacji naprzód i zapewniono zgodność z systemem dokowania, moglibyśmy co roku odwiedzić salon i wymienić (nawet za dopłatą) nasz „stary” tablet na nowszą generację? Przy okazji mógłby to być też nasz podstawowy tablet – w końcu parametrami nie odstawałby od konkurencji, a pojawienie się w towarzystwie z takim oryginalnym urządzeniem mogłoby spowodować nieco pozytywnego zamieszenia.
Wszystko wskazuje na to, że walka o ekrany w naszych samochodach dopiero się zaczęła, chętnych do udziału w niej jest pod dostatkiem i nie dotyczy ona – jak można było jeszcze niedawno zakładać – wyłącznie tych umieszczonych przed oczami kierowcy.