iTunes na Androida, czyli co Steve Jobs zostawił Timowi Cookowi
iTunesowi spada. W dziale muzycznym, mówiąc dokładnie. Odpowiedzialny za ponad 70% sprzedaży muzyki w sieci iTunes cierpi na to, co cała branża sprzedaży cyfrowej muzyki - na spadki wolumenów sprzedażowych. W 2012 roku wpływy urosły o 9 procent, w 2013 roku spadły o 2,1 procenta. Za to wpływy ze streamingu muzyki urosły o ponad połowę i pierwszy raz przekroczyły miliard dolarów*. W tym miejscu szukać trzeba uzasadnienia plotek o tym, że iTunes nie dość, że miałby wprowadzić usługę streamingu, to na dodatek pojawić się na Androidzie.
W roku 2007 Steve Jobs mówił, że iTunes nie będzie sprzedawać muzyki w formie subskrypcji, nie stworzy serwisów streamingowych na kształt ówczesnego Rhapsody czy serwisu od AOL. Według Jobsa ludzie nie chcą wypożyczać muzyki, chcą ją posiadać. Jobs ma podstawy dla swoich słów - w iTunes kupiono właśnie dwumiliardowy utwór, a iTunes kontroluje 85% rynku cyfrowej muzyki.
Siedem lat później, już bez Jobsa, świat cyfrowej muzyki wygląda trochę inaczej.
Streaming w stylu Spotify, Deezera czy Rdio, a nawet YouTube, popsuły iTunes szyki. Na rodzimym rynku, na którym iTunes urosło i stało się gigantem, Apple kontroluje 40% zysków z całego przemysłu nagraniowego. W Wielkiej Brytanii już "tylko" 30%, tyle samo, co Amazon.
iTunes wciąż zarabia i daje zarobić kosmiczne pieniądze, a streaming wydaje się przy tym malutkim rynkiem. iTunes ma lepsze metody monetyzacji i artyści woleliby, by słuchacze kupowali, a nie streamowali muzykę. Jednak streaming podgryza kupowanie i ściąganie muzyki tak mocno, że przychody z iTunes w 2013 roku aż o 14 procent! Apple powoli otwiera się na nowe możliwości, bo musi. Najpierw iTunes Match, potem iTunes Radio są powolną odpowiedzią na Spotify i jemu podobnych.
Tylko, że iTunes Radio to nie konkurent Spotify, a raczej Pandory. Pandory, czyli radia, które puszcza muzykę dobraną do gustu, ale nie oferuje konkretnych utworów na życzenie słuchacza w ramach stałej opłaty abonamentowej. Od września, odkąd pojawiło się iTunes Radio, Pandora zanotowała małe zahamowanie wzrostu, ale szybko okazało się, że sytuacja wróciła do normy. iTunes Radio, jak i Pandora zresztą, przy pełnoprawnych serwisach streamingowych wydają się dinozaurami.
W czasach "klikam, mam" radio czy ściąganie muzyki staje się niedostosowane do warunków i internautów. Muzyka jest dla nas coraz mniej warta - coraz mniej na nią wydajemy i chcemy wydawać. Im więcej osób zaczyna przygodę z cyfrową muzyką, tym średnie wydatki bardziej spadają i okazuje się, że z roku na rok chcemy wydawać coraz mniej.
Muzyka się dewaluuje, a raczej zaczynamy ją inaczej postrzegać. Podczas gdy pasjonaci spowodowali 6% wzrost sprzedaży płyt winylowych, przeciętny konsument w ciągu kilku ostatnich lat zmniejszył swoje roczne wydatki na muzykę z około 65 do 45 dolarów.
Podaję te wszystkie liczby, bo to one tworzą podstawy do wzięcia pod uwagę doniesień o tym, że Apple rozmawia z wytwórniami o uruchomieniu pełnego serwisu streamingowego - takiego jak Spotify czy Deezer właśnie.
Według doniesień Billboardu, Apple zastanawia się też nad wprowadzeniem iTunes na Androida. To ciekawa informacja, z pozoru nierawdopodobna. Jednak gdy wziąć pod uwagę, że globalnie Android to prawie 80% smartfonów na rynku, można domyślić się, dlaczego.
Korzystanie z iTunes dla przeciętnego użytkownika Androida to mordęga rodem sprzed kilku dobrych lat. Trzeba kupić muzykę w aplikacji na komputerze, a potem zrzucić ją na smartfona. Tymczasem serwisy streamingowe czy Google Play pozwalają na zapisanie muzyki w ramach jednej, stałej - ale pozwalającej na dostęp do ogromnej biblioteki utworów - opłaty, bez podłączania smartfona do komputera. Przez WiFi na przykład. Szybko, z dostępem z wielu urządzeń po kilku klikach.
iTunes ma więc trzy ogromne problemy, które dziś dopiero stają się widoczne w udziałach, ale z czasem będą odznaczały się coraz mocniej:
- podgryzające udziały iTunes serwisy streamingowe;
- zmiany przyzwyczajeń w słuchaniu muzyki i chęci wydawania na nią pieniędzy;
- zamknięcie w ekosystemie, który utrudnia korzystanie na popularniejszych platformach;
Wyobraźmy sobie teraz, że w 2007 roku Steve Jobs zamiast mówić, że użytkownicy nigdy nie będą chcieli wypożyczać muzyki, zaczyna szykować własny serwis streamingowy.
Wypuszcza go w 2010 roku, kanibalizując sprzedaż muzyki w iTunes, ale patrząc na rynek przyszłościowo. W 2012 roku streaming z iTunes jest liderem rynku, z aplikacjami na wszystkie popularne smartfony, a konkurencja pokroju Spotify czy Deezera nie ma możliwości urosnąć na rynkach, w których dostępna jest usługa iTunes. Konurenci korzystając z popularności iTunes rozwijają się tylko na rynkach mniej zamożnych i tych, na które nie wkroczył Apple.
Teoretyzuję, ale czy nie mogło tak być? Jobs, patrząc wyłącznie na zyski i możliwości pieniężenia cyfrowej muzyki w trybie natychmiastowych, przegapił ogromną szansę na zdominowanie nowej kategorii i zapewnienie sobie ciągłości w byciu liderem rynku muzycznego. Nie zauważył, że w krajach takich jak Polska, w których nigdy nie istniała kultura kupowania muzyki, jedna stała opłata za dostęp do biblioteki utworów może skłonić ludzi do płacenia. Nie pomyślał, że jego paradygmat zbierania kolekcji muzycznej nie ma podstaw bytu, bo na dobrą sprawę ma dopiero kilkadziesiąt lat i w tym czasie zmieniał nośniki co najmniej kilkukrotnie.
Steve Jobs zostawił Tima Cooka z potężną, przynoszącą ogromne zyski machiną (gdyby muzyczne iTunes było osobną firmą, zajmowałoby 130 miejsce na liście Fortune 500), która zaczyna jednak stawać się archaiczna. Nie upadnie, bo jest zbyt ogromna, ale może zacząć tracić swoja potęgę. Już zaczęła.
Problem w tym, że nawet jeśli Apple ugnie się i wkroczy z iTunes na Androida, jeśli zrobi serwis streamingowy, to jest już trochę późno. Wprawdzie to wciąż początek strumieniowania muzyki, ale podwaliny zostały położone przez kogoś innego.