REKLAMA

Piotr Lipiński: WSZYSCY JESTEŚMY FOTOGRAFAMI, czyli aparat zamiast długopisu

Wszyscy jesteśmy fotografami. A przynajmniej ci, którzy mają aparat wbudowany w telefon komórkowy.

03.01.2014 20.28
Piotr Lipiński: WSZYSCY JESTEŚMY FOTOGRAFAMI, czyli aparat zamiast długopisu
REKLAMA
REKLAMA

Przy okazji zmieniła się rola fotografii w naszym życiu. Nie służy już tylko ekspresji artystycznej, czyli na przykład uwiecznieniu cioci przy wigilijnymi stole. Przydaje się znacznie częściej, niż tylko od święta. Na przykład podczas prozaicznej czynności załatwiania reklamacji.

Obraz jest wart tysiąca słów – jak zwykli mawiać malarze, sprzedający swoje landszafty na ulicach. Kiedyś odkryłem, że nawet coś tak zdawałoby się mało istotnego, jak MMS, kryje w sobie wielki potencjał.

W życiu wysłałem pewnie ze dwadzieścia MMS-ów (choć raczej zawyżyłem liczbę). Prawie każdego po to, żeby zobaczyć jak działa w jakimś nowym telefonie albo żeby spróbować zamiast zdjęcia dołączyć melodię. Generalnie – bez istotnego powodu. Cała procedura wydawała mi się zawsze zawikłana, a efekt niewarty podjętego trudu.

Może wysyłałbym MMS-y z jakiś szczególnie ciekawych miejsc podczas zagranicznych podróży, gdyby nie fakt, że w tym przypadku całą ideę zabijają koszty roamingu. A najgorsze jeszcze przed nami - zobaczycie, ile będą kosztować MMS-y, jak na wakacje będziemy latać na Księżyc!

Właściwie MMS tylko raz wzbudził we mnie emocje - kiedy okazało się, że pierwsza generacja iPhone’a nie będzie go obsługiwać.

Dla zasady - a nie z potrzeby - poczułem się tym faktem dość zaskoczony. Chociaż prawdę mówiąc zdecydowanie ważniejszą wadą pierwszych iPhone’ów był brak GPS-u.

aparat kamera

Tym bardziej zdziwiłem się, kiedy mój znajomy kilka lat temu stwierdził, że MMS-y bardzo przydają mu się w pracy. A – żeby było ciekawiej – był lekarzem. Niemożliwe! – pomyślałem. Do czego używał małych kolorowych obrazków? Czyżby fotografował się z wyciętą pacjentowi ślepą kiszką?

Rzeczywistość okazała się jeszcze ciekawsza. W pilnych wypadkach wysyłał MMS-em sfotografowaną tomografię czy coś tam innego specjaliście, a ten, nawet z tak lichego obrazka, potrafił wyczytać bardzo dużo o dolegliwościach pacjenta. W ten sposób nawet bardzo słaby aparat fotograficzny w telefonie komórkowym i możliwość wysłania MMS okazały się zaskakująco przydatne. Wspomnę tylko, że działo się to kilka lat temu, dziś łatwiej wysłać zdjęcie po prostu jako załącznik do maila.

W każdym razie mój kolega lekarz już wówczas wykorzystywał aparat fotograficzny do codziennej pracy, choć gdybyście go zapytali, czy na co dzień fotografuje, zdecydowanie by zaprzeczył.

Bo przecież fotografia kojarzy się poważnymi zleceniami z poważnymi zleceniami zawodowców i wielkimi aparatami. A amatorzy zajmują się nią tylko od święta, jak całkiem niedawno, kiedy grzebaliśmy w workach pozostawionych przez świętego Mikołaja.

Pozostając w tym sympatycznym nastroju – wszak wciąż otaczają nas bożonarodzeniowe dekoracje - skreślę parę miłych słów o dwóch firmach, których działanie w ostatnich tygodniach zrobiło na mnie znakomite wrażenie. A przy okazji ważną rolę odegrał aparat fotograficzny w moim smartfonie.

drukarka

W sklepie Dodrukarki.pl zamówiłem komplet tuszy do Canona. Zamienników, gdyż nie jestem Rockefellerem, ale zamierzam nim kiedyś zostać, więc tymczasem oszczędzam. Niestety jednego z atramentów nie rozpoznała drukarka. Pomachałem pojemnikiem, potrząsnąłem, a na koniec obejrzałem, bowiem człowiek czynu najpierw działa, a dopiero potem myśli.

Wizualna inspekcja nasunęła mi spostrzeżenie, że czegoś tu chyba brakuje, gdyż reszta tuszy wyglądały nieco inaczej. Zdaje się, że w felernym egzemplarzu zabrakło czipa.

Co by tłumaczyło fakt, że drukarka z obawy o mezalians nie chciała mieć z nim nic wspólnego.

Napisałem więc do sprzedawcy z pytaniem, czy odesłać tusz na jego koszt, który nawiasem mówiąc niebezpiecznie zbliżał się do ceny owego zamiennika. A do maila na wszelki wypadek dodałem zdjęcie pstryknięte smartfonem – właśnie tego miejsca, w którym na oko brakowało czipa.

TUSZ DO DRUKARKI

W efekcie nie musiałem się trudzić odsyłaniem tuszu, a po kilku dniach dotarł do mnie nowy egzemplarz, który tym razem zainstalował się bez problemu. Drobna rzecz, a cieszy. I nawet nie wiem, co mnie bardziej uradowało – czy to, że drukarka zaczęła wreszcie działać, czy że trafiłem na sprzedawcę na którym będę mógł w przyszłości polegać. Reklamację załatwił w najdogodniejszy dla mnie sposób.

Potem nastąpiła próba jeszcze cięższa. Otóż zaczął szwankować mój czteroletni telewizor firmy Sharp. Od góry ekranu pojawiały się ciemniejsze pasy.

Teoretycznie posiadałem na niego pięcioletnią gwarancję – dostawało się ją w promocji po zarejestrowaniu odbiornika. Tylko w żaden sposób nie mogłem znaleźć potwierdzającego dokumentu. Czy do mnie nie dotarł? Czy może go zgubiłem? Takie rzeczy może wiedzieć tylko śledząca wszystko amerykańska NSA, bo ja nie jestem w stanie sobie po kilku latach przypomnieć.

W końcu udało mi się odnaleźć fakturę i dokument z pierwotną, dwuletnią gwarancję oraz numerem seryjnym odbiornika. Pomyślałem więc, że napiszę do Sharpa. Zobaczymy, czy jeśli ja nie mam ich pięcioletniej papierowej gwarancji, to oni jednak mają mnie w swoich przepastnych systemach komputerowych.

Sprawę opisałem w niedzielę wieczorem, a w poniedziałek przed południem dostałem maila, że odnaleźli mnie i potwierdzają moje uprawnienia. Wkrótce odezwie się serwis. Słyszałem, że Sharp ma dobrą obsługę. Ale żeby tak szybko reagować?!

uszkodzony telewizor

Wkrótce serwisant telefonicznie zapytał, czy mogę sfotografować – i tu na scenę wkracza telefon komórkowy z aparatem - jak wygląda usterka ekranu. I oprócz tego podesłać fotki faktury i pierwotnej gwarancji.

Z czym szybko się uporałem, wykorzystując do tego oczywiście smartfona. Bo nie chodziło o jakość artystyczną czy też techniczną zdjęcia, ale czysto dokumentacyjną.

Wkrótce telefon zadzwonił ponownie. Serwis w imieniu Sharpa zaproponował dwa rozwiązania: albo naprawę, co jednak miało potrwać dwa, trzy tygodnie, bo wymagało sprowadzenia części. Albo wymianę na nowy telewizor - i tu następuje najciekawsze - większy, niż mój poprzedni. Na co ochoczo przystałem, bowiem z radością przygarnę każdy nowy elektroniczny gadżet.

Dodrukarki.pl i Sharp test z obsługi klienta zdały celująco. Bo dobrego sprzedawcę poznajemy nie po niskich cenach, ale po tym, jak załatwia reklamacje. To jest pierwsza refleksja. A druga: aparat fotograficzny wbudowany w telefon stał się codziennym narzędziem, jak długopis albo ołówek. A może już nawet używanym powszechniej od tych narzędzi charakterystycznych dla analogowego świata. Ja w każdym razie, chociaż żyję z pisania, to częściej sięgam po aparat w „komórce” niż po długopis.

REKLAMA

Piotr Lipiński – reporter, fotograf, filmowiec. Pisze na zmianę o historii i nowoczesnych technologiach. Autor kilku książek, między innymi „Bolesław Niejasny” i „Raport Rzepeckiego”. Publikował w „Gazecie Wyborczej”, „Na przełaj”, „Polityce”. Wielokrotnie wyróżniany przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i nominowany do nagród „Press”. Laureat nagrody Prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich za dokument „Co się stało z polskim Billem Gatesem”. Bloguje na piotrlipinski.pl. Żartuje ze świata na Twitterze. Nowy ebook „Humer i inni” w księgarniach VirtualoEmpikAmazon oraz Apple iBooks.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA