Zwierzęcy dom na Facebooku
Przyjechała do mnie na nieco ponad dobę. Żebra na wierzchu, na jedzenie rzuciła się jak szalona, biegała za mną krok w krok wchodząc mi pod nogi i poddając się odsłoniętym brzuchem za każdym razem, gdy zbliżałam do niej dłoń.
Psygarnij.pl - Nie kupuj przygarnij ma niesamowite statystyki na Facebooku. Liczba fanów, niecałe 50 tysięcy, nie robi takiego wrażenia, jak zaangażowanie i wszystkie inne wskaźniki aktywności odbiorców. 100, 200 udostępnień, po kilkaset lajków i komentarzy to naturalna sprawa. I to postów niewymuszonych, które na dodatek często pojawiają się z imponującą częstotliwością.
Idea jest prosta - skoro ludzie siedzą na fejsie, to dlaczego tego nie wykorzystać? Bezdomnych, porzuconych, poszkodowanych przez los zwierząt jest mnóstwo, ale mnóstwo jest też miłośników psów. Psygarnij zrzesza ich w miejscu, gdzie i tak przebywają.
Piotr, który stworzył Psygarnij i przygotowuje i opracowuje materiały na stronę mówi, że nie ma sensu prowadzić tego inaczej. Przez Facebooka znajduje się nowe domy dla zwierzaków, a ogarnianie tego, co jest to już mnóstwo roboty. Robi to głównie z nieco zdezelowanego iPhone’a.
Mała garnie się do każdego. Pod kioskiem została wygłaskana przez małego chłopczyka i starszą panią, poddała się temu i nawet po psiemu uśmiechała ze szczęścia.
Wrzucaniem ogłoszeń na stronę na Facebooku i pilnowaniem jej zajmują się jeszcze dwie osoby. A ogłoszeń jest mnóstwo - każdy po spełnieniu warunków może wysłać maila i zamieścić informację o zwierzątku w potrzebie. Kategorie ogłoszeń są trzy: o zwierzętach przeznaczonych do adopcji, o zaginionych oraz o znalezionych.
Psygarnij nie udostępnia linków, nie promuje wydarzeń a oprócz pomocy zwierzętom zajmuje się też edukacją, między innymi o sterylizacji i odpowiedzialności, uświadamiając na przykład dlaczego nie powinno kupować się psa w prezencie świątecznym.
W ciągu czterech lat znaleziono domy ponad dwóm tysiącom zwierząt.
Piotr mówi, że już nie liczy, tyle tego jest.
A to całkowicie prywatna inicjatywa. Nie ma strony prawnej, nie przeprowadzane są zbiórki pieniędzy. Gdy strona miała około 20000 fanów zdarzyła się zbiórka karmy. Przyszło 2000 kilogramów, w tym 1600 od jednej pani.
Piotr pisze do mnie, że jest dom dla Małej. Po południu ktoś przyjedzie ją odebrać, podobno w domu są dzieci, wydaje się, że wszystko będzie dobrze i kolejny psiak znajdzie swoje miejsce na ziemi.
Pytam jak to działa. W większości na zwykłych ludziach, którzy zobaczyli na Facebooku udostępnione przez kogoś zdjęcie i postanowili pomóc. Niektórzy przygarniają zwierzaki na kilka dni, tak by miały gdzie przeczekać do znalezienia domu stałego, inni odpowiadają na apele o transport pupili, które znalazły dom nawet na drugim końcu Polski. Ktoś jedzie gdzieś, zabiera więc zwierzaka i oddaje nowym właścicielom.
Prywatna inicjatywa szybko przerodziła się w ogólnopolski ruch pomocy zwierzętom. Ciekawi mnie kto płaci - w końcu wizyty zranionych zwierząt, karma i tak dalej kosztują. “Płacę ja albo ludzie, którzy postanawiają pomóc. Jak ty - przywożąc ci psa powiedziałem, że zaraz kupię i podrzucę karmę, ale powiedziałaś, że zrobisz to sama. I o to chodzi, na tym polega główne finansowanie. Z weterynarzem rozliczam się raz w miesiącu. Ponieważ ludzie nas popierają i pomagam też pewnej fundacji, to ta podpisała ze mną umowę na co mogę przeznaczyć pieniądze - idą na weterynarza. Ale jesteśmy skuteczniejsi niż fundacje.”
Mała wyjechała po południu. Następnego dnia dostaję informację, że nowi właściciele już jej nie chcą, bo narobiła w domu. Wkurzam się - przestraszony psiak w nowym miejscu miał wypadek, ludzie zawiedli. Mała wraca więc do mnie po dwóch dniach - podwozi ją kobieta, która przez to spóźniła się do pracy, ale to przecież nic.
Zastanawia mnie, jak wygląda proces adopcyjny, przecież nie oddaje się psów niesprawdzonym osobom. Psygarnij robi więc wizyty przedadopcyjne, każe wypełniać ankiety ze szczegółowymi pytaniami odnośnie warunków, podpisuje umowy adopcyjne i odwiedza zwierzaki już po adopcji. Piotr w ciągu sześciu miesięcy zrobił 56 tysięcy kilometrów.
Wyjmuję z lodówki serek homogenizowany, otwieram. Mała to słyszy, podbiega i podskakuje myśląc, że to coś dla niej. A przed chwilą zjadła miskę psiej karmy. Boję się, by jej nie przekarmić. Daję jej do do wylizania kubeczek. Wsadza do niego nos i zapalczywie mieli w środku jęzorem, przesuwa się po całym pokoju.
We wrześniowym raporcie Sotrendera “Fanpage Trends Polska” w kategorii “NGO i akcje społeczne” Psygarnij wciąż utrzymuje się na wysokich pozycjach w zaangażowaniu fanów, indeksie interaktywności i liczbie osób, które o tym mówią.
Psygarnij nie jest jedyną stroną na Facebooku stworzoną, by pomagać zwierzętom, poza tym wiele schronisk próbuje swojej obecności w serwisie społecznościowym. Jednak żadna z nich nie jest tak całkowicie oddolnym, naturalnym i niesformalizowanym zaangażowaniem.
Podobno jesteśmy slacktywistami - lubimy kliknąć lajka przy obrazku z hasłem “jeśli klikniesz to piesek dostanie kilogram karmy” czy jakiejś akcji, w której nigdy nie weźmiemy realnego udziału i nie zrobimy nic więcej.
Podobno internet swoim nawałem treści zwiększa naszą bierność i zmniejsza wrażliwość. Podobno Facebook to miejsce do autolansu.
Mała prawdopodobnie znajdzie dom w Gdańsku. Jeśli nie, to przygarnie ją ktoś inny. Leży teraz obok mnie i za każdym razem, gdy na nią spojrzę, to mruży oczy i merda ogonkiem.