Kto jest bez winy, niechaj pierwszy rzuci kamień, czyli rzecz okołozbożowa
Internet nie wybacza i nie zapomina. Wiele osób lubi mówić o Sieci jako o zwykłym przedłużeniu świata rzeczywistego, ale tak nie jest. Bo Sieć ma jedną, nieprzyjemną cechę, która przeczy ludzkiej naturze.
Kto nie popełnił nigdy żadnego błędu, niech wyjdzie z tego wpisu. To historia nie o tym. Kto popełnił za to błąd w Sieci możliwe, że odczuł go bardzo boleśnie. Te błędy jeszcze bardziej niż błędy z rzeczywistego życia uderzają po czasie, gdy najmniej się tego spodziewać, a reperkusje mogą mieć kilka razy większe.
Pewnie czytaliście o aferce zbożowej. Nie aferze, a aferce, która dokładnie pokazuje specyfikę największego w Polsce serwisu społecznościowego dzielenia się linkami i informacjami i w ogóle specyfikę polskiego internetu. Tu się nie wybacza, tu nie ma przyzwolenia na błędy, ale nie ma też szacunku dla ludzi i uszanowania tego, że ludzie mogą być... nie głupi, ale niezbyt rozsądni. Nawet GIODO uważa, że ludzie mają prawo do głupoty. Internauci się jednak z tym nie zgadzają.
Internauci lepiej wiedzą, kto ma, a kto nie ma takiego prawa i komu nie przystoi zachowywać się tak, a nie inaczej. Gdy coś lub ktoś im się nie podoba, to zagrają poniżej pasa, pogrzebią w prywatnym życiu, wyciągną na światło dziennie, skrytykują i skomentują. I nie spoczną, póki coś nie runie.
Niesmaczy mnie ta sprawa, bo zawinili wszyscy.
Bohaterka-punkt zapalny, bo nie zdawała sobie sprawy, że coś wrzucone do Sieci zostaje tam na zawsze i kiedyś może zostać użyte.
Użytkownicy, którzy postanowili zadać cios poniżej pasa i linkować do nagich zdjęć konkretnej osoby, nie przyjmując wycofania zgody i chęci na to jako sensownego i uzasadnionego.
Administracja serwisu, bo nie dość, że nie przewidziała, co może się zdarzyć, gdy powierzy osobie z - delikatnie mówiąc - kontrowersyjnym podejściem i historią w samym serwisie, to jeszcze próbowała niezbyt umiejętnie ugasić pożar, mimo że przecież powinna znać swoich użytkowników i wiedzieć, że jedyne co lubią bardziej od uprzykrzania życia innym to krytykowanie serwisu i krzyczenie, że cenzura.
Każdy zawiniony ma też okoliczności łagodzące - bohaterka, bo 4 lata to sporo czasu, również na dojrzenie. Użytkownicy, bo nie lubią traktowania nie fair i osób, które nadużywają władzy. Serwis, który de facto działa jak zawsze - twardą ręką ingerując w aktywność użytkowników i ich treści.
Przykro jednak na to patrzeć, bo to doskonały przykład tego, ile szkody może wyrządzić internet i fałszywe pojęcie, że w internecie można wszystko. Że jest się anonimowym, że wszystko co w sieci może być dowolnie używane i komentowane, że nie ma żadnych granic.
I o ile pierwsze reakcje serwisu, czyli usuwanie znalezisk luźno nawiązujących do tematu, zasługują na krytykę, to jednak najbardziej razi nie zachowanie bohaterki, a użytkowników.
Kto jest bez winy w internecie, kto śmiało może powiedzieć, że nigdy, nawet nie 5 lat temu, nie wrzucił do Sieci, nie napisał nic, co teraz mogłoby mu zaszkodzić, jeśli by się z nim to powiązało? Kto może powiedzieć, że zawsze w życiu przewiduje konsekwencje wszystkich swoich aktywności i czynów, że zanim coś zrobi to myśli jakby mogło to wpłynąć na coś, co wydarzy się za miesiąc, dwa, za kilka lat?
Kto może powiedzieć, że czułby się komfortowo, gdyby jego zdjęcia - nawet nie w negliżu - stały się argumentem w dyskusji na całkiem inny temat? Kto chciałby, by jego zdjęcie trafiło na stronę główną jakiegoś serwisu i było komentowane, często niewybrednie, przez grono ludzi, którzy nie znają granic kultury?
Tak naprawdę na koniec dnia serwis postąpił dobrze. Trochę na wyrost, nieco rozpaczliwie, ale dobrze - nie pozwolił, by masa rozwścieczonych użytkowników, którzy mają czas na to, by śledzić wszystko, co dzieje się w serwisie i spędzać emocjonując się przy tym niemal cały dzień, używała zdjęć niezgodnie z wolą, bądź co bądź, osoby, której powierzyła określone obowiązki. I tak wygląda sprawa, abstrahując od niuansów czy profilu charakterologicznego samej bohaterki.
Czy jeśli zrobię coś nie tak, to to daje komuś prawo do wejścia mi na głowę zamiast odpowiedzenia argumentem?
Sprawa pewnie stanie się tak zwanym “case study” dla ekspertów, analityków i przeciętnych internautów. Dla mnie jednak to niesmaczny pokaz tego jak internauci grają poniżej pasa, pełni hipokryzji i fałszywego przeświadczenia, że jak ktoś powie “nie”, to i tak się to nie liczy i nie trzeba tego uszanować.
Bo przecież w internecie nie ma ludzi, tylko ksywki, nie trzeba szanować, nie ma żadnych reguł, a w ogóle to internet jest podstawowym prawem, a nie przywilejem.