Smartfonowy "plan minimum", czyli cywilizowana wersja filozofii "out of the box"
Sklepy App Store i Google Play co jakiś czas chwalą się liczbą aplikacji, które posiadają w swojej ofercie. Użytkownicy doceniają ogromną ilość programów i gier, które oferują dwie najpopularniejsze mobilne platformy i jednocześnie unikają młodych i niepopularnych jeszcze systemów operacyjnych. Podstawowym argumentem jaki za tym przemawia jest bardzo mała liczba dostępnego oprogramowania. Tylko czy potrzebujemy setek i tysięcy programów? Nie. Osobiście wyrzuciłem z telefonu wszystkie możliwe aplikacje.
Z zamiarem przeprowadzenia eksperymentu pt. “plan minimum” nosiłem się już jakiś czas temu. Mój smartfon pękał w szwach pod naporem masy niepotrzebnych aplikacji, z których praktycznie wcale nie korzystałem. Oprócz grupy kilkunastu niezbędnych programów w moim telefonie znajdowały się dziesiątki, a czasem nawet setki dodatkowych programów oraz gier.
W ostatnim czasie zauważyłem spory spadek długości pracy smartfonu na jednym ładowaniu akumulatora. Dodatkowo pojawiła się nowa wersja romu CyanogenMod i stwierdziłem, że nadszedł czas na zmiany. Zaktualizowałem oprogramowanie w telefonie i postanowiłem całkowicie zresetować pamieć urządzenia oraz karty microSD.
Nowe wprowadzenie się do smartfonu było obwarowane wytycznymi i swoistymi zakazami. Postanowiłem instalować tylko te aplikacje które będę jeszcze tego samego dnia wykorzystywał i mają one ścisły związek z moją pracą. Dzięki temu zabiegowi udało mi się ograniczyć do minimum ilość zainstalowanych programów. Efektem takiego działania było zwiększenie mojej produktywności oraz zwiększenie długości pracy smartfonu na jednym ładowaniu.
Największe dylematy miałem przy aplikacjach z grupy komunikatorów oraz programów społecznościowych. W końcu wybrałem tylko kilka niezbędnych i obecnie posiadam: Falcon Pro (alternatywna aplikacja do Twittera), Facebook, Messenger, Google+ oraz Google Talk. Tym samym zrezygnowałem z mniej popularnych komunikatorów, których używały zwykle małe grupy moich znajomych np. WhatsApp, Skype, ChatOn.
Niemała rewolucja czekała na mnie wśród aplikacji dostarczających mi codziennie garść newsów z całego świata. Zwykle miałem zainstalowane kilkanaście programów, które generowały ogromną ilość informacji. Oczywiście wiadomości te często dublowały się i na dłuższą metę nie byłem w stanie korzystać ze wszystkich zainstalowanych programów. Obecnie posiadam feedly, Currents, Zite oraz Appy Geek. Ostatnią aplikacją umożliwiającą mi zapanowanie nad wszelkimi ciekawymi informacjami znalezionymi w sieci jest Pocket.
Ostatnią grupą aplikacji która wylądował w osobnym folderze to głównie programy zwiększające produktywność. W śród nich jest oczywiście Any.DO, Evernote i Dysk Google. Zrezygnowałem z innych chmur oraz Catch Notes (dawniej 3Banana), którego używałem od początku mojej androidowej przygody. Ostatnimi dwoma aplikacjami są WordPress i Google Analytics, czyli programy stricte związane z moją pracą w Spider’s Web.
Efektem tak drastycznego ograniczenia liczby aplikacji, które posiadam na telefonie jest znaczący wzrost wydajności pracy (mojej jak i telefonu) oraz wydłużenie czasu działania urządzenia na jednym ładowaniu akumulatora. Wcześniej miałem masę przeróżnych komunikatorów i aplikacji generujących ogromne ilości wiadomości oraz newsów. Przekładało się to na spore zużycie energii oraz transferu danych.
Może pojawić się pytanie: po co mi dobry smartfon, jak nie instaluję na nim dodatkowych aplikacji? Dlatego już odpowiadam. Instaluję, ale tylko te, których rzeczywiście potrzebuję i będę ich używał. Dzięki temu nie tracę czasu na Instagramowanie czy meldowanie się na Foursquare.
Dodatkowo muszę zaznaczyć, że “plan minimum” wprowadziłem tylko w moim głównym smartfonie. We wszystkich innych telefonach i tabletach, które używam z doskoku oraz testuję do późniejszego zrecenzowani nadal instaluję sporo oprogramowania które sprawdzam i staram się później ocenić.
Ostatnio coraz częściej spotykam się u znajomych osób z takim samym podejściem do liczby aplikacji posiadanych w smartfonie. Osobiście nad wdrożeniem w życie tego pomysłu nosiłem się już od kilkunastu tygodni, ale zabrakło mi odwagi. Teraz jestem zadowolony z wprowadzonych zmian i zapewne szybko nie zmienię decyzji.
Istnieje jeszcze wyższa forma wtajemniczenia w ten nowy trend. Filozofia ta nosi nazwę "out of the box" i polega na używaniu smartfonów w takim stanie jak wyciągnięto je z pudełka. Jednak w moim przypadku taka opcja nie wchodzi w grę, gdyż równałoby się to z wieloma wyrzeczeniami. A zmiany, które sam ostatnio wprowadziłem, sprawiają, że nie odczuwam braku jakiejkolwiek funkcji w telefonie.