REKLAMA

Windows bez bloatware? Tak, tak, tak!

18.05.2012 07.00
Windows bez bloatware? Tak, tak, tak!
REKLAMA
REKLAMA

Windows przez lata był psuty tak samo przez producentów notebooków, jak Android przez producentów telefonów. Co prawda nie na taką skalę, ale tona dodatkowych programów, tak zwanego „bloatware’u”, skutecznie utrudniała pracę. System był zawalony toną beznadziejnego oprogramowania, często w wersjach demonstracyjnych, przez co uruchamiał się przez kwadrans i był tak żwawy, niczym naćpana dżdżownica pełzająca pod górę. Na szczęście, Microsoft mówi „stop!”.

Po zakupie Windows Vista zupełnie nie rozumiałem skarg na ten system. Wszyscy w Sieci pisali, że kupili laptopa z tym oprogramowaniem, a następnie błagali sprzedawców o downgrade do Windows XP, bo Vista działała co najmniej ospale. Mając wówczas jednordzeniowy procesor i dwa gigabajty pamięci RAM (czyli dość przeciętnie, jak na Vistę) nie pojmowałem o co tym ludziom chodzi. Dopóki nie spotkałem się z komputerem z preinstalowanym Windows.

Dużo wydajniejszy od mojego desktopa notebook Acera zawalony był kilkudziesięcioma (!!!) programami służacymi do niczego. Wersje demonstracyjne dwóch antywirusów, odtwarzacz do filmów firmy trzeciej, Microsoft Works, programik do wklejania wąsów do obrazu z kamery internetowej, i tak dalej. Wtedy zrozumiałem. A w momencie, w którym kliknąłem Menu Start i musiałem odczekać kilka sekund, aż się łaskawie ono rozwinie, parsknąłem śmiechem. Nie należy zwalać jednak winy na producentów laptopów. Microsoft na to pozwalał. To za jego sprawą i „otwartością” Vista kojarzona była z zaspanym mułem.

Po zainstalowaniu Ubuntu lub Windows XP komputer nagle odzyskiwał skrzydeł. Niekoniecznie dlatego, że Vista była bardziej ospała. A z uwagi na to, że to były „czyste” systemy, bez bloatware’u. Że nie wspomnę o tym, że przesiadka na MacBooka była niczym powiew świeżego, klimatyzowanego powietrza w upalny dzień. Producenci laptopów co prawda nieco przystopowali z dodawaniem badziewia do systemu. Wkrótce jednak ma być tak czysto, jak na Maku.

W sklepach mają się pojawić „Signature PC”, które będą oferować „pełne i czyste doświadczenia z Windows”. Co ciekawe, nie musimy czekać na premierę Windows 8. W sprzedaży już lada moment, na razie w Stanach Zjednoczonych, mają pojawić się takie komputery z Windows 7. Użytkownik takiego komputera będzie miał również 90 dni darmowego, pełnego telefonicznego wsparcia technicznego. Co jeszcze ciekawsze, dostępne będzie też wsparcie dotyczące aplikacji trzecich. Ograniczone, ale jeżeli, na przykład, zechcemy się dowiedzieć jak zainstalować Google Chrome na naszym komputerze, konsultant spróbuje nam pomóc na tyle, na ile pozwala jego wiedza.

Szkoda, że akcja nie rusza globalnie. Jak znam życie, zanim Signature PC trafią do Polski, dawno już będzie po premierze Windows 8. Albo, co by mnie nie zdziwiło w żadnym stopniu, będziemy już zapowiadali niedługą premierę Windows 9. Każdemu znajomemu w ciemno rekomendowałbym właśnie taki komputer. Zwłaszcza, że nie będą droższe o ani złotówkę.

A tymczasem, póki co, po kupnie laptopa, albo trzeba rozpocząć żmudne usuwanie śmieci, albo wykonać czystą instalację z płyty, jeżeli się taką posiada. Żart i kpina.

Maciek Gajewski jest dziennikarzem, współprowadzi dział aktualności na Chip.pl, gdzie również prowadzi swojego autorskiego bloga.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA