Elektryczne samochody utrapieniem dla elektrowni?
Samochody elektryczne to bez wątpienia przyszłość użytkowej motoryzacji…, jak nam próbują wpoić specjaliści od marketingu. Może i mają rację. Auta te co prawda mają pewne ograniczenia (zasięg i moc silnika), jednak z całą pewnością rozwój technologii wyeliminuje te niedogodności. Problem pojawił się jednak z innej strony. Zasygnalizowały go elektrownie.
Jednym z głównych rynku samochodów elektrycznych i hybrydowych są Stany Zjednoczone. Amerykanie, mimo swojej tradycji i uwielbienia do krążowników szos, które chłepcą galony benzyny niczym Eskimos wodę w upalny dzień, wyjątkowo przychylnym okiem patrzą na ekologiczne, cichutkie autka. Powinniśmy się cieszyć, bo dzięki temu są pieniądze na rozwój tego rynku. Są jednak osoby, które zgrzytają zębami. I nie mówię tu o potentatach naftowych.
Konkretnie, chodzi tu o właścicieli elektrowni, którzy ostrzegają, że setki tysięcy samochodów podłączonych do ładowarek to coś, czego nie są w stanie obsłużyć. Na szczęście jest na to pewne rozwiązanie. Honda i Renault współpracują z amerykańskimi elektrowniami, by stworzyć samochód, który nie zagraża narodowemu bezpieczeństwu energetycznemu (sic!).
Przewidziana na przyszły rok Honda Fit nie rozpocznie ładowania akumulatora w momencie podłączenia samochodu do prądu. Samochód najpierw sprawdzi swój poziom naładowania, by określić jak bardzo potrzebuje dodatkowej energii, a następnie skontaktuje się z systemem komputerowym związanym z siecią energetyczną, by sprawdzić jej stan i obciążenie. Na tej podstawie zostanie stworzony harmonogram ładowania akumulatora, tak, by właściciel auta mógł liczyć na w pełni naładowany samochód po jego powrocie przy zachowaniu „zdrowia” sieci.
Ów system został zaprojektowany przez IBM i ma być wdrożony przez Pacific Gas & Electric Co. Ma on być maksymalnie przyjazny dla użytkownika samochodu i stawiać przede wszystkim na jego potrzeby (slogany marketingowe, rzecz jasna, do zweryfikowania). Będzie dostępna nawet aplikacja mobilna informująca użytkownika o stanie naładowania jego samochodu.
Skąd właściwie problem? Otóż jak twierdzą właściciele elektrowni, samochody są ładowane w przeróżnych miejscach, a nie w jednym konkretnym. Co więcej, są ładowane bardzo szybko, co oznacza, że takie „tankowanie” bardziej obciąża sieć niż kilka gospodarstw domowych. Według badań Pike Research, w 2017 roku globalna sieć elektryczna będzie na tyle rozbudowana, by wytrzymać trzy miliony aut ładowanych równocześnie (tyle elektrycznych aut ma krążyć po świecie do tego czasu)
Testy IBM, Hondy i Renault już trwają. Mają wykazać, czy kierowca będzie mógł mieć możliwość obejścia harmonogramu i ładowania swojego samochodu natychmiast, w razie nagłej konieczności. Uważam, że to warunek konieczny, by móc w ogóle myśleć o elektrycznych samochodach jako o przyszłości motoryzacji. I, prawdę powiedziawszy, nie miałem zielonego pojęcia o istnieniu tego problemu. Potentaci naftowi mogą chyba jeszcze długo spać spokojnie.
Notka powstała na bazie informacji zawartych w magazynie InnovationNewsDaily, które zebrał Jeremy Hsu.