NASA rezygnuje z Marsa: coraz mniej nauki, coraz więcej propagandy
NASA chce wydawać na podbój kosmosu coraz mniej i mniej pieniędzy podatników. Doszło do tego, że plan podboju Czerwonej Planety został odłożony na „bliżej nieustaloną przyszłość”. Pole do popisu mają europejska, rosyjska i chińska agencja kosmiczna. I prywaciarze.
Amerykańska Narodowa Agencja Kosmiczna z roku na rok dostaje coraz mniejszy budżet i ciężko się dziwić: w czasach kryzysu gospodarczego, jaki trapi zachodnią gospodarkę, ciężko wydawać lekką ręką pieniądze na naukę i przygody, które nie mają za wiele wspólnego z elektroniką użytkową, przemysłem, pornobiznesem czy zbrojeniami. NASA na przyszły rok otrzymała 17,7 miliarda dolarów budżetu. Jak stwierdziła agencja, to koniec marzeń o misjach badawczych na Marsa. Przynajmniej na razie.
Straci na tym nie tylko amerykańska Agencja. Nasza „krajowa” ESA miała wielkie plany w związku z amerykańską misją na Marsa. Europejska Agencja nawiązała współpracę z NASA, efektem której była operacja ExoMars. Zakładała wystrzelenie dwóch sond na Czerwoną Planetę: pierwszej w 2016 roku, drugą dwa lata później.
Zdumiewają jednak słowa Charlie’ego Boldena, administratora NASA, które powiedział podczas strumieniowanej na żywo konferencji prasowej. – Mimo krępującej sytuacji fiskalnej, nasz budżet będzie wykorzystywany do agresywnego wdrażania programu eksploracji kosmosu, który popierają prezydent i obupartyjna większość w Kongresie. Nie ma sensu debatować nad naszą przyszłością, bo mamy dobry plan – mówił Bolden.
O co chodzi? Z jednej strony NASA stwierdza, że z obecnym budżetem misje ExoMars nie są wykonalne, z drugiej zaś mówi o agresywnym podboju kosmosu. Przyjrzyjmy się więc uchwałom administracji prezydenta Obamy.
Wynika z nich, że NASA otrzyma 4,9 miliarda dolarów na rozwój badań kosmicznych, 1,2 miliarda dolarów na bezzałogowe misje międzyplanetarne, 0,62 miliarda dolarów na następcę teleskopu Hubble’a i 1,8 miliarda dolarów na badania dotyczące Ziemi.
Nacisk położony zostanie przede wszystkim na misje załogowe: 3 miliardy na Międzynarodową Stację Kosmiczną, 3,9 miliarda dolarów na rakietę i kapsułę zdolną przetransportować astronautów na inne ciała niebieskie i kolejne kilka miliardów na inne programy związane z obecnością człowieka w kosmosie.
I tu zaczyna wychodzić szydło z worka. NASA to organizacja rządowa. O wspaniałych tradycjach i wielkich zasługach, jednak wciąż narzędzie zarówno naukowe, jak i propagandowe. Budżet na zautomatyzowane, zrobotyzowane badania jest obcinany. Wyborców ta nauka nie obchodzi. Za to pierwszy człowiek na Marsie? Każdy amerykański prezydent marzy o tym, by tego typu wydarzenie miało miejsce za jego kadencji. NASA ignoruje więc możliwość współpracy z ESA, nie zamierza wysyłać sond na Marsa, które miałyby przywieźć na Ziemię próbki gleby i skał (nazwane przez Boldena, na konferencji, Świętym Graalem). Taka misja nie trafi na pierwsze strony gazet.
Niestety, NASA nie jest w stanie, biorąc pod uwagę swój budżet, bez pomocy ESA lub jakiejkolwiek innej agencji, wysłać misję załogową na powierzchnię planety. Odpowiedzią jest dość absurdalny plan: zaplanowana na 2018 lub 2020 (co 18 miesięcy Ziemia i Mars osiągają najkorzystniejszą pozycję na orbicie okołosłonecznej) załogowa misja, która ma umieścić na orbicie Zaawansowanego Satelitę Telekomunikacyjnego (Advanced Communications Satellite). Przy czym załoga jest do tej misji absolutnie zbędna. Co jest więc niezbędne? Parady, wyskakujące korki od szampana, uściski dłoni polityków. Przeciwko polityce Obamy protestują przeróżne zrzeszenia naukowców. – Priorytety, jakie wynikają z przedstawionego budżetu, kierują nas na złą ścieżkę. Nauka to część działalności NASA, która jak dotąd przeprowadzała ciekawe i ważne naukowo misje. Nasz kraj potrzebuje więcej zrobotyzowanych misji, a nie mniej – komentuje dość dyplomatycznie Bill Nye, szef Planetary Society.
Yes, we can! Ta, jasne…
Maciek Gajewski jest dziennikarzem, współprowadzi dział aktualności na Chip.pl, gdzie również prowadzi swojego autorskiego bloga.