REKLAMA

Panoramiczny świat błyszczących ekranów komputerowych

03.01.2012 12.00
Panoramiczny świat błyszczących ekranów komputerowych
REKLAMA
REKLAMA

Testując kolejne ultrabooki (których trafiło do naszej redakcji całkiem sporo) i mając jednocześnie świadomość, że tak właśnie będzie wyglądać przyszłość komputerów osobistych, naszła mnie refleksja, którą pod recenzją Lenovo U300s najlepiej wyraził jeden z czytelników – dlaczego wszystkie najnowsze modele laptopów (przynamniej te, o których jest głośno) praktycznie zawsze mają coraz bardziej panoramiczne i na dodatek błyszczące matryce?

W przypadku U300s i właściwie wszystkich ultrabooków stosunek długości krawędzi ekranu wynosi „telewizyjne” 16:9 i jedynym urządzeniem, które w jakikolwiek sposób wyróżnia się z tego tłumu jest… 13-calowy MacBook Air (11” posiada już proporcje 16:9). Teoretycznie różnica pomiędzy innym, mniej popularnym już dziś standardem – 16:10 jest niewielka, ale zestawiając ze sobą dwa laptopy o takiej samej przekątnej i różnych proporcjach ekranu, doskonale widać na czym ona polega, nie wspominając już o sytuacji, w której do porównania dodalibyśmy praktycznie całkowicie martwe 4:3. I niestety te dwa czynniki (błyszcząca matryca oraz rozmiary ekranu), zdają się być dla przynajmniej części z użytkowników jedną z największych bolączek podczas wyboru nowego komputera.

Owszem, ekran zgodny z „telewizyjną panoramą” 16:9 oraz matrycą wzbogaconą o „połysk” może zapewnić nam najlepsze wrażenia podczas oglądania filmów, przeglądania internetu, grania czy ogólnie pojętego konsumowania treści multimedialnych, minimalizując niewykorzystane podczas tych aktywności miejsce na wyświetlaczu (wideo) czy oferując dodatkową przestrzeń tam, gdzie jest ona najbardziej potrzebna (gry, duża ilość kart w przeglądarce). I tak właśnie było podczas testów ultrabooków – gry, filmy i zdjęcia wyglądały na tym ekranie doskonale, jednak kilka czynników sprawiło, że ostatecznie do pracy wolałem uruchomić mojego (wysłużonego już przecież) X300. Mam jednak świadomość, że odczucie to jest na tyle subiektywne i sprzeczne z trendami rynkowymi, że niekoniecznie powinno znaleźć się w recenzji (w końcu prawie wszystkie laptopy mają takie matryce), ale trudno jest o tym nie wspominać w ogóle.

 Powyższa prosta grafika w najlepszy sposób obrazuje różnice pomiędzy wielkością ekranów X300 (zielony kolor 16:10) i U300s (niebieski, 16:9), przy zachowaniu dokładnie tej samej długości przekątnej ekranu (13,3 cala). Już na pierwszy rzut oka widać (i widać to również podczas codziennej pracy), że na bardziej panoramicznym wyświetlaczu cała treść, nad którą aktualnie pracujemy (zamiast np. grać) jest o wiele niższa – dokumenty Worda, PDF, strony internetowe – wszystko, z czego m.in. ja korzystam przez praktycznie 99% czasu spędzonego przy komputerze staje się nienaturalnie niskie i generuje przy tym konieczność dodatkowego przewijania w pionie, której przy 16:10 mam – może niewiele, ale jednak – mniej.

Mitem wydaje się również teoria, według której na ekranie panoramicznym wzrasta rozmiar powierzchni roboczej, podczas gdy ekran „telewizyjny” może pochwalić się rozmiarem łącznym nieco ponad 76 cali kwadratowych, ekran mniej panoramiczny ma ich 80, będąc jednocześnie o ponad centymetr (który dla niektórych może być naprawdę istotny) wyższy.

W efekcie, podczas grania i oglądania filmów na ultrabooku (i wszystkim, co ma ekran o takich proporcjach) wrażenia były naprawdę doskonałe, natomiast podczas np. pisania w Wordzie czuło się nieprzyjemne „ściśnięcie”, które wcale nie wydaje się konieczne przy takich zastosowaniach. Do tego można dodać jeszcze zmarnowaną w większości przypadków przestrzeń po bokach, występującą nie tylko w programach do pisania, ale również w przypadku całkiem sporej liczby wciąż niezoptymalizowanych stron internetowych lub zoptymalizowanych… pod jedną rozdzielczość.

Postępujący coraz wyraźniej trend (pokazany również na przykładzie ultrabooków) pokazuje, że niestety coraz wytrwalej zmierzamy (lub przynajmniej zmierzają producenci) w kierunku ekranów „szerszych”, dając nam przy wyborze coraz mniejsze pole manewru.

Jeszcze większy żal do producentów można mieć o niemal całkowite uśmiercenie matryc o proporcjach 4:3, które pomimo swoich lat, w dalszym ciągu zdają się mieć spore grono fanów, którzy od czasu do czasu starają się bezskutecznie wymóc na twórcach komputerów ponowne przywrócenie takich właśnie ekranów do łask.

W tym przypadku nie trzeba się nawet specjalnie powoływać na konkretne wyniki obliczeniowe – ogromną różnicę widać już na pierwszy rzut oka (nawet przy odrobinę krótszej przekątnej). Oczywiście nie da się jednoznacznie stwierdzić, że matryce bardziej przypominające kształtem kwadrat niż prostokąt są zawsze lepsze – bo nie są. Do niektórych zastosowań nie nadają się wręcz praktycznie zupełnie. Wśród nich może się znaleźć m.in. wymienione wcześniej oglądanie filmów czy granie, ale również bardziej profesjonalne, takie jak obróbka filmów, praca nad „szerokimi” arkuszami kalkulacyjnym czy korzystanie z wszelkich programów posiadających sporą ilość „bocznych zasobników”, gdzie taka przestrzeń jest faktycznie niezbędna. Tyle, że producenci nie dają nam już w tej kwestii żadnego wyboru i osoby, poszukujące narzędzia do innych, po części wymienionych już wcześniej, zastosowań, muszą pogodzić się z tym, co jest obecnie na rynku lub decydować się na… poszukiwania starszych urządzeń.

Na szczęście z błyszczącymi i matowymi matrycami nie jest już tak źle i przynajmniej w części przypadków klienci otrzymują wybór typu ekranu, który ma się ostatecznie znaleźć w ich urządzeniach. Problem jedynie w tym, że za coś, co jeszcze kilka lat temu było standardem, w chwili obecnej trzeba najczęściej dopłacić, a i tak nie zawsze jest to w ogóle możliwe. I tak np. w przypadku MacBooków, matowe (antiglare) matryce dostępne w serii Pro są dopiero od wersji 15” (a więc mobilny 13” odpada), wiążąc się przy tym z dopłatą w wysokości od 50$ (17”) do 150$ (15”), przy podstawowej cenie laptopa od 1800$ (15”) do 2500$ (17”). Naprawdę przy takiej cenie komputera trzeba jeszcze dopłacić do matowego (gorszego?) wyświetlacza?

W większości przypadków takie opcje ostały się jedynie w przypadku komputerów określanych mianem stricte biznesowych, gdzie zdarzają się jeszcze przypadki, kiedy nie musimy wyciągać z kieszeni kolejnych setek dolarów. Do wyjątków należy m.in. Dell z serią Latitude czy Lenovo z seriami ThinkPad (i to od T, przez W oraz X aż po Edge).

Tutaj, podobnie jak przy panoramicznym matrycach, również nie da się jasno określić która z nich jest bezdyskusyjnie lepsza, bo tak naprawdę żadna z nich nie jest idealna. Teoria, według której ekrany typu „glossy” całkowicie nadają się do pracy w większości warunków oświetleniowych są jednak oczywiście bezzasadne i nawet w pomieszczeniu wystarczyło mi zaledwie kilkanaście minut z U300s czy Acer Aspire S3, aby poznać dokładną lokalizację lampy za moimi plecami i przy okazji stwierdzić, że powinienem się ogolić. Oczywiście po krótkich zabawach ze zmianą jej lokalizacji udało się osiągnąć „normalny” obraz na ekranie, który faktycznie zachwyca wtedy nasyceniem kolorów, ale zdecydowanie wolę nieco bardziej „wyprane barwy”, niż konieczność przemeblowania pomieszczenia. Nie wspominając już o tym, co stanie się, jeśli każdego z tych ultramobilnych laptopów wyniesiemy na dwór i zapragniemy przez chwilę na nich popracować – w przypadku ekranów o błyszczących powłokach wszystko zależy już wtedy praktycznie wyłącznie od tego, jaką maksymalną jasność oferuje nam producent panelu.

Oczywiście doskonale wiem, że nic nie da się z tym zrobić i wybór w najbliższym czasie będzie coraz mniejszy, ale chciałbym, aby moim kolejnym laptopem „biurkowym” nie stał się z konieczności… T60p.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA