W końcu można z czystym sumieniem polecić iPhone, ale…
Mało kto decyduje się na zakup lub zamówienie nowego telefonu wyłącznie na podstawie informacji prasowych i/lub wiadomości umieszczonych na stronach internetowych producenta. Najczęściej czekamy przynajmniej na „pierwsze wrażenia”, a co ostrożniejsi poczekają do publikacji pełnych, wyczerpujących recenzji. Potem wystarczy już tylko zapoznać się z ich treścią i „posortować” portale, które odpowiadają za ich powstanie, tym samym minimalizując ryzyko błędnych testów i w konsekwencji – złego wyboru. Problem pojawia się jednak w momencie, kiedy jeden z najbardziej opiniotwórczych portali zajmujących się ocenianiem wszelkiego typu urządzeń - Consumer Reports, ocenia jedno z urządzeń jako „najlepsze w swojej klasie”, po czym wystawia mu opinię… negatywną. Tak było właśnie w zeszłym roku w przypadku iPhone 4.
Brak rekomendacji ze strony Consumer Reports wiązał się oczywiście ze słynną już aferą związaną z utratą (w niektórych przypadkach) części lub całości zasięgu podczas trzymania urządzenia bezpośrednio w miejscu, w którym znajdowała się zewnętrzna część jego anteny. W ten sposób, pomimo zdecydowanie najwyższego w tamtym okresie wyniku punktowego, klienci nie powinni byli decydować się na zakup najnowszego smartfonu Apple, posiadającego „poważną wadę fabryczną”.
Jak było w rzeczywistości – wiemy wszyscy. Nowy iPhone jak zwykle sprzedawał się o wiele lepiej niż poprzedni, a jego użytkownicy w znakomitej większość nie podzielali oceny. Udowodniła to nie tylko rosnąca z miesiąca na miesiąc popularność telefonu, ale również bardzo wysoki poziom zadowolenia klientów z zakupionego towaru. Nawet pomimo ujawnienia „antennagate”, aż 7 na 10 z nich było „w pełni usatysfakcjonowanych”, a 2 na 10 po prostu "zadowolonych".
W tym roku nie doszło na szczęście do powtórki – Apple zdecydowało się na wprowadzenie wyraźnych zmian w konstrukcji i samym rozmieszczeniu elementów anteny, dzięki czemu prawdopodobnie nawet najbardziej zdeterminowani poszukiwacze afer nie powinni doszukać się w tym rozwiązaniu znaczących niedociągnięć. Nie doszukał się ich także Consumer Reports, wystawiając najnowszemu modelowi iPhone ocenę jak najbardziej pozytywną, na którą wpłynął również wydajny, dwurdzeniowy procesor oraz dodatek w postaci „wirtualnego asystenta” – Siri. Co ciekawe, pomimo skarg niektórych klientów, nie stwierdzono podczas badań większych problemów z wydajnością baterii, która oceniona została na „bardzo dobrą”.
Niestety konkurencja przez ten czas również nie próżnowała i poprawiony iPhone 4S, pomimo osiągnięcia dobrego rezultatu, znalazł się tym razem… za urządzeniami z Androidem. Miejsca przed najnowszym telefonem Apple zajęły m.in. produkty Samsunga – Galaxy S2, Motoroli – Droid Bionic oraz LG – Thrill (amerykański odpowiednik Optimusa 3D). Wymienione urządzenia otrzymały bonusowe punkty m.in. za wyraźnie większe ekranu („standardowe” już 4,3” lub więcej) oraz umożliwienie użytkownikom o wiele szybszej wymiany danych za pomocą technologii 4G, w przeciwieństwie do iPhone, który oferuje jedynie HSPA.
W teorii więc telefon z jabłkiem w logo przegrał walkę z konkurencją o miano „najlepszego smartfona”, jednak problem wydaje się być o wiele bardziej złożony (i nie dotyczy wyłącznie produktu Apple). O ile bowiem możliwość sprawniejszego i co za tym idzie – przyjemniejszego dostępu do sieci jest bez wątpienia istotną zaletą, o tyle można się zastanawiać, czy przyznawanie dodatkowych „bezdyskusyjnych” punktów, wyłącznie na podstawie wielkości samego ekranu (w myśl zasady: im większy tym lepszy) jest całkowicie zasadne. Doskonale wiadomo przecież, że ani producent, ani recenzent nie jest w stanie przewidzieć, jaka konkretnie przekątna ekranu będzie najbardziej optymalna dla każdego z nas. Dla niektórych będzie to wciąż mniej niż 3 cale, niektórym idealnie pasuje ekran z przedziału 3,5-4”, natomiast jeszcze inni nie wyobrażają sobie życia poniżej 4,3” i prawdopodobnie już dawno złożyli swoje zamówienia na np. gigantycznego Note.
W badaniu nie została uwzględniona również spora ilość czynników o wiele ważniejszych dla użytkowników końcowych niż niektóre z wcześniejszych atrybutów. Nie została porównana chociażby ilościowo i jakościowo baza oprogramowania, częstotliwość aktualizacji systemu do nowych wersji czy chociażby prognozowany okres pełnego wsparcia technicznego (mniejsze poprawki i „łatki”). Punkty zostały za to przyznane przykładowo za… obsługę 3D, a pamiętajmy, że część z kupujących nie patrzy na to, co dokładnie zostało porównane, a wyłącznie na ocenę końcową.
Oczywiście ten sposób „wyceny” sprzętu nie spotkał się ze zbyt ciepłym przyjęciem osób komentujących omawiany raport na stronach Consumer Reports, a trudno jest założyć, że wszyscy z nich są w rzeczywistości „fanboy’ami” Apple, rozczarowanymi wynikiem ich ukochanego telefonu. Tego typu raporty stają się po prostu z roku na rok coraz mniej przydatne, bo choć często potrafią wytknąć dość istotne wady urządzeń, to wiele z nich jest niestety z jakichś powodów pomijanych (wystarczy zerknąć do komentarzy), a coraz większa uniwersalność smartfonów i mnogość potencjalnych zastosowań wyklucza wydanie jednogłośnego wyroku „warto” lub „nie warto”.