REKLAMA

Legendy nie umierają

06.10.2011 13.10
Legendy nie umierają
REKLAMA
REKLAMA

To naturalna kolej rzeczy – ludzie przychodzą i odchodzą. Tak było, jest i będzie, bo Natura niestety inaczej nie przewidziała. Co prawda w literaturze s-f roi się od ideałów człowieka nieśmiertelnego, przenoszenia świadomości w cyberprzestrzeń, czy też klonowania. To jednak literatura i pewne idee, których ucieleśnienie – jeśli do nich dojdzie – jest pieśnią przyszłości. Tymczasem musimy liczyć się z przemijaniem i walczyć o to, by przetrwała pamięć każdego z nas. Bez wątpienia ludzkość znalazła sposób na pozostawienie chociaż odrobiny wspomnień – już od tysięcy lat jesteśmy świadkiem wystawiania ludziom nagrobków: chtoniczna kultura Etrusków opierała się przede wszystkim na kulcie zmarłych. Egipcjanie budowali wielkie piramidy, które przetrwały do dziś. Na Nemrut Dagi jesteśmy świadkami potęgi Kommageny i jej króla, Antiocha Epifanesa.

Najlepiej jednak o sile wpływu człowieka na otaczające go świat, kulturę i społeczeństwo napisał Horacy: exegi monumentum aere perennius – wybudowałem pomnik trwalszy niż ze spiżu.

Steve Jobs pomimo kontrowersji, jakie budził, był niewątpliwie poetą rynku i nowych technologii. Jakkolwiek nad dokonaniami Apple’a pracowały setki ludzi, to on stał na górze, nadawał kierunek i pełnił rolę wizjonera. Człowieka, który dokonał cudu – pokazał ludziom, że komputer nie musi być monstrum służącym tylko nauce. To on pokazał, że można mówić o technologii, która musi służyć każdemu, niezależnie od tego, czym się zajmuje. To on wreszcie położył nacisk na piękno, estetykę i użyteczność.

Bez Jobsa nie istniałby rynek IT taki, jaki dzisiaj znamy. To jemu zawdzięczamy codzienne popychanie rozwoju rynku do przodu. To on potrafił wykreować markę, która, choć potrzebna do codziennego użytku, stała się również wyznacznikiem gustu. To on wreszcie odkrywał wraz ze swoimi współpracownikami nowe, nieodkryte pola zastosowań technologii, on też przecierał szlaki rewolucyjnych pomysłów, które stały się w życiu codziennym słowami niosącymi własne, potężne znaczenie. Dowodem tego jest choćby iPhone jako synonim luksusu, a iPad jako synonim podążania za trendami.

Jobs niewątpliwie był trendsetterem – jedynym w swoim rodzaju. Ostatnią osobą, która tak mocno przykładała nacisk do wysmakowanego minimalizmu była chyba Coco Chanel. To porównanie już samo wiele mówi. Steve Jobs był bowiem prekursorem pojęcia mody w świecie IT. Nie jakiegoś bezmyślnego haute couture sprzętowego, ale prawdziwej, dostępnej dla zwykłych ludzi marki. Marki, która jednocześnie była popularna i luksusowa.

Przede wszystkim jednak dla mnie Jobs był artystą. Artystą, który potrafił porwać tłumy samą swoją obecnością. Artystą, który każdą konferencję potrafił przeistoczyć w doświadczenie dla tysięcy widzów, a każdą nowinę oprawiał tak, że ludzie mieli przeczucie nadciągającej rewolucji na długo przed jej właściwym nadejściem. Umiejętność poruszania tłumów jest unikatowa w skali kraju, a w skali świata – jest to skarb, którego stratę będziemy odczuwać przez wiele lat.

Przez wieczność jednak będziemy pamiętać o ascecie, który nauczył konsumenta, że można wymagać tego, co najlepsze, a także pokazał właściwe miejsce technologii w jej relacji z człowiekiem. Jobs, bez wątpienia, był już za życia legendą wytyczającą nowe kierunki. Legendą, która wybudowała sobie pomnik trwalszy niż ze spiżu horacjańskiego. Teraz będzie dla mnie człowiekiem, który dał początek nowej erze. Erze technologicznego piękna.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA