Jobs i co dalej?
Świat współczesnego biznesu jest bezwzględny i nie do końca racjonalny. Jak inaczej bowiem ocenić fakt, że akcje firmy Apple po ważnym wystąpieniu Steve'a Jobsa, charyzmatycznego prezesa firmy, na którym zaprezentował bardzo oczekiwany produkt, iPhone'a 3G, spadły zamiast wzrosnąć. Dlaczego inwestorzy giełdowi zdecydowali się sprzedawać walory Apple zamiast podbijać ceny ich kupna po tym, jak rynek dostał to, czego oczekiwał ? unowocześniony multimedialny gadżet, który szturmem zdobywa serce i portfele klientów na całym świecie, a analitycy rozpływają się nad jego świetlaną przyszłością?
Wszystko to przez wygląd Steve'a Jobsa podczas wystąpienia na konferencji Worldwide Developers Conference. Jobs wyglądał na wychudzonego, mniej energicznego i bardziej zmęczonego. Komentarze na temat kondycji fizycznej Jobsa pojawiły się równolegle z doniesieniami o nowym iPhone. Historia nabrała rozpędu na tyle, że oficjalne siły PR firmy Apple w postaci rzecznik prasowej Katie Cotton zdementowały oficjalnie plotki o nawrocie choroby nowotworowej szefa Apple, tłumacząc kiepski wygląd Jobsa ?przeziębieniem?. Wielu osobom takie wytłumaczenie jednak nie wystarczyło i spekulacje nabrały na sile, co znalazło negatywne przełożenie na wycenę wartości firmy Apple na giełdzie (4,1% w dół w dwa dni po wypowiedzi rzecznik prasowej z Apple).
W pewnym sensie Steve Jobs sam jest winien takiej sytuacji. W 2003 roku nie poinformował opinii publicznej o chorobie nowotworowej, na którą cierpiał. Przez 9 miesięcy, kiedy prezes Apple próbował alternatywnych metod leczenia, władze spółki ukrywały informację o jego chorobie. Dopiero po udanej operacji usunięcia złośliwego raka trzustki 31 lipca 2004 roku, świat inwestorów i fanów firmy poinformowany został o zagrożeniu życia jednej z najbardziej wpływowych osobistości w świecie nowych technologii. Wtedy też dowiedzieli się o tym sami pracownicy Apple.
"W ten weekend przeszedłem udaną operację usunięcia raka z mojej trzustki", napisał Jobs w e-mailu do pracowników Apple. "W sierpniu będę dochodził do siebie; oczekujcie mnie w pracy we wrześniu".
Świat nowych technologii zamarł i po raz pierwszy zaczął zastanawiać się nad tym, czy "istnieje życie bez Steve'a Jobsa w Apple". Uświadomiono sobie, że ten najbardziej charyzmatyczny wizjoner branży nowych technologii jest osobą śmiertelną. Kult, który otacza współzałożyciela Apple, nie zapewni mu bowiem fizycznej nieśmiertelności. Próżno rozglądano się za kimś, kto mógłby go z powodzeniem zastąpić jako szefa najbardziej innowacyjnej firmy technologicznej na świecie. Jobs zbyt zdominował nie tylko firmę Apple, którą wydobył z finansowej zapaści po powrocie w 1996 roku, ale również rynek, który nieustannie oczekuje od niego nowych wspaniałych rozwiązań technologicznych. Jobs utożsamiany jest z firmą Apple i jej powodzenie na rynkach finansowych oraz konsumenckich zależy głównie od tego, co powie, jak się zachowa i co zaprezentuje Steve Jobs.
Steve Jobs powoli się zmienia. Już nie dominuje sceny w 100% podczas słynnych keynotes (prezentacje szefa Apple podczas konferencji Macworld i WWDC, które relacjonowane i komentowane są niczym kazania religijnych guru). Pozwala przejąć na chwilę atencję mediów i fanów innym top menedżerom firmy Apple, po to, aby świat bliżej ich poznał i być może pokochał. Żaden z nich nie posiada tak dalece rozwiniętego daru charyzmy jak Steve Jobs. To powoduje, że temat sukcesji po Jobsie jest ciągle otwarty, a na horyzoncie nie widać odpowiedniego kandydata.
A mógłby nim być Jonathan Ive, główny projektant firmy Apple, którego projekty (iMac, iPod, iPhone) z miejsca stają się ikonami masowej popkultury. Żaden z pozostałych wiceprezesów Apple nie cieszy się takim uznaniem mediów i fanów jak właśnie Ive. Niektórzy nazywają go nawet "małym Stevem Jobsem", choć wydaje się, że na wyrost. Jonathan Ive nie ma bowiem drygu medialnego, chęci i umiejętności promocji własnej osoby w środkach masowego przekazu. Woli komunikować się ze światem za pomocą swoich projektów, które stają się wyznacznikami rozwoju branży w następnych latach. Jonathan Ive nie ma chyba nawet ambicji zostania numerem 1 w Apple. Anglik z pochodzenia kupił właśnie posiadłość w swojej ojczyźnie i chyba z nią wiąże swoją przyszłość.
Najbardziej naturalnym, ale zarazem najmniej oczekiwanym przez rynek i media kandydatem jest numer dwa w Apple, jej szef operacyjny, Tim Cook, który z powodzeniem zarządzał firmą podczas nieobecności Steve'a Jobsa w 2004 roku. Cook wydaje się być namaszczony przez samego Jobsa:
"Ludzie mówią: o Boże, gdyby Jobsa przejechał autobus, Apple miałoby kłopoty. Nie sądzę, żeby tak było. Mamy w Apple wspaniałych ludzi. Zrobiłem Tima Cooka szefem operacyjnym i oddałem mu dywizję Maka. Radzi sobie wyśmienicie?", mówił niedawno Jobs w wywiadzie dla NBC.
Problem w tym, że Cook wydaje się być kompletnym przeciwstawieństwem Jobsa. Mało przebojowy, z kiepską aparycją, nie przekonujący podczas wystąpień publicznych, czasami wręcz przynudzający. Tim Cook zapewne radzi sobie doskonale w zamkniętych szczelnie przed opinią publiczną biurach Apple, ale przy porywającym tłumy Jobsie wypada niezwykle blado.