James Bond by tego wymyślił. Z takich bajerów korzystają agenci na całym świecie

Fikcja i realny świat szpiegów mają więcej wspólnego, niż można by przypuszczać. Ostatnia akcja izraelskiego wywiadu przeciwko Hezbollahowi, czyli zabijanie przez pagery, to pomysł na kolejną część przygód Bonda. Zabijanie przy pomocy technologii nigdy nie było tak proste i… pomysłowe. 

James Bond by tego wymyślił. Z takich bajerów korzystają agenci na całym świecie

Mieszają się tutaj języki, kultury, panuje gwar, można odnieść wrażenie, że miastem rządzi chaos. Ludzie, jak w krajach basenu Morza Śródziemnego, chętnie wychodzą na ulicę, przesiadują w kawiarniach, włóczą się po targowiskach. Takie sceny często są jednym z pierwszych kadrów w filmach, gdy akcja przenosi się do nowego miejsca. 

Tak było i w Bejrucie, stolicy Libanu, 18 września. Codzienny gwar, trąbienie samochodów, nawoływania kupców przerwały serie wybuchów. Choć w Bejrucie strzały i wybuchy w ostatnich latach były częste, to przed ponad miesiącem w stolicy Libanu (ale też w innych miastach kraju) rozegrały się sceny, które z powodzeniem mogłyby pochodzić z najnowszej części filmu np. o Jamesie Bondzie. 

Eksplozje tysięcy pagerów doprowadziły do śmierci przynajmniej 12 i zranienia 3 tys. członków organizacji terrorystycznej Hezbollah. Dzień później detonacje mikroładunków w krótkofalówkach zabiły 20 i raniły kolejnych 450 terrorystów na terenie całego Libanu. Wśród ofiar znaleźli się też przypadkowi ludzie, którzy akurat byli w pobliżu. Był to finalny akt szeroko zakrojonej akcji przeprowadzonej najprawdopodobniej przez służby izraelskie, a dokładnie przez tajemniczą "Jednostkę 8200".

Jak to się stało, że pagery eksplodowały? Po pierwsze, dla jasności, bo mowa o urządzeniu dziś już raczej niespotykanym w świecie zachodnim, pager to "bezprzewodowe, elektroniczne urządzenie pracujące w sieciach przywoławczych, używane do komunikowania się poprzez krótkie informacje tekstowe odczytywane z wyświetlacza". 

Dlaczego członkowie Hezbollahu używali tego technologicznego artefaktu nawet nie sprzed jednej, lecz dwóch epok, jeśli chodzi o urządzenia komunikacyjne? Odpowiedź jest prosta. Decydując się na korzystanie ze stosunkowo mało zaawansowanych technologicznie urządzeń, takich jak pagery i krótkofalówki, Hezbollah starał się uniknąć wykrycia przez służby Izraela (który jest celem działań terrorystycznych tej organizacji), które prowadzą stały nasłuch popularnych częstotliwości, w jakich działają telefony komórkowe. Jeśli chodzi o ryzyko bycia namierzonym, pagery pomagają je zminimalizować, podobnie jak (oczywiście w dużym uproszczeniu) wysłanie papierowego listu jest pod tym względem bezpieczniejsze od wysłania maila. 

To właśnie archaiczność tych urządzeń sprawiła, że używali ich członkowie Hezbollahu. 

– Nie są to urządzenia ani praktyczne, ani powszechnie używane. Dziś jest to wręcz muzealna ciekawostka. Po analizie słabych stron swojego OPSEC-u, czyli w dużym uproszczeniu, ogółu czynności prowadzących do ochrony istotnych informacji, członkowie Hezbollahu uznali, że pagery są ich ostatnią deską ratunku. Jak się okazało, owa "deska" została wcześniej zmodyfikowana przez przeciwnika, a w odpowiednim momencie eksplodowała w rękach jego członkówkomentuje Tomasz Awłasewicz, ekspert ds. służb specjalnych, popularyzator wiedzy o roli kontrwywiadu w systemie bezpieczeństwa państwa.

Ci, którzy doprowadzili do wyeliminowania członków Hezbollahu, sprawili, że niepozorne, trudne do namierzenia urządzenia stały się małymi, przenośnymi bombami. W jaki sposób? Jak podaje kilka źródeł, izraelskie służby zmodyfikowały pagery i krótkofalówki już na etapie produkcji, pokrywając ich baterie związkiem chemicznym, jakim jest pentryt (określany skrótowo w jęz. angielskim jako PETN), który należy do  najsilniejszych kruszących materiałów wybuchowych. Jest stosowany już od II wojny światowej. To sprawiło, że baterie urządzeń stały się minibombami. Ich detonacja nastąpiła po otrzymaniu specjalnej wiadomości, która zadziałała jak zapalnik. 

Ten sukces nie tylko dowodzi szpiegowskiego kunsztu Izraelczyków, zapewnił im też podziw w kręgach wywiadowczych całego świata. Rozgłos, jaki zyskała ta akcja, ma także inne, wymierne znaczenie. 

– Efekt propagandowy, widowiskowy, a także psychologiczny mają kardynalne znaczenie w przypadku tego rodzaju operacji. Zaskoczenie, potrzeba wywarcia silnego efektu psychologicznego, który daje poczucie osaczenia i lęku przed nieznanym kierunkiem i formą ataku, są tu najważniejsze – wyjaśnia była oficer kontrwywiadu cywilnego, doktor nauk politycznych, emerytowana major kontrwywiadu ABW, Anna Grabowska-Siwiec.

Zdaniem Grabowskiej-Siwiec zadziałały tutaj również mechanizmy wykorzystywane przy ataku terrorystycznym, a więc zastraszenie i wymuszenie określonego działania lub reakcji. 

– Można więc założyć, że jednym z celów Mossadu było zastraszenie, sparaliżowanie wroga i wywołanie popłochu w jego szeregach, co docelowo ma zahamować jego działania, a ewentualnych chętnych do współpracy zniechęcić do udziału w aktywności podejmowanej przez Hezbollah – podsumowuje była oficer kontrwywiadu cywilnego. 

Zabawki dla dużych chłopców 

Bez względu na pozostałe okoliczności akcji i jej geopolityczne konsekwencje trzeba przyznać, że mogłaby być kanwą thrillera szpiegowskiego. Filmy i powieści z tego gatunku pełne są najróżniejszych wynalazków. Co ciekawe, fikcja i realny świat szpiegów przenikają się o wiele bardziej, niż można by przypuszczać. 

Aparat fotograficzny o obiektywie przypominającym igłę, dzięki któremu można robić zdjęcia przez dziurkę od klucza, pistolet w szmince, telefon w papierośnicy. Nie, to nie lista gadżetów Jamesa Bonda, ale prawdziwe narzędzia stworzone przez agencje wywiadowcze w czasach zimnej wojny, którymi posługiwali się najprawdziwsi szpiedzy. Warto zresztą wspomnieć, że autor serii książek o Jamesie Bondzie, Ian Fleming prowadził swojego czasu korespondencję z szefem CIA Allenem Dullesem. Co ciekawe, pomysłowe przyrządy służące do szpiegowania powstawały już w czasach starożytnych, a na szerszą skalę były używane podczas II wojny światowej. 

Jak zwraca uwagę wspomniany już Tomasz Awłasewicz, niecodzienne i pomysłowe akcje szpiegowskie zdarzały się wcześniej.

– W 1964 roku pracownik lotniska w Rzymie usłyszał wydobywające się z małej (długości około 120 cm) skrzyni krzyki o pomoc. Należała ona do pracowników ambasady Egiptu. Jak się okazało, w środku znajdował się Izraelczyk Mordechaj Louk - agent egipskiego wywiadu, który popadł w niełaskę u swoich mocodawców w Kairze. Egipcjanie podali mu środki odurzające i planowali go dosłownie przemycić do Kairu. Skrzynia wyposażona była m.in. w uprząż, siedzisko i przymocowane do dna "kapcie" w które wsunięto stopy szpiega – wyjaśnia Awłasewicz. 

Innym przykładem szpiegowskiego wynalazku, który bez problemu mógłby znaleźć się w filmie sensacyjnym, był materiał wybuchowy opracowany przez Amerykanów w latach 40. ubiegłego wieku. 

– Nie tylko wyglądał jak popularny w Chinach rodzaj mąki, ale.... można go było zastosować w prawdziwych wypiekach! Innymi słowy, można było przy jego użyciu upiec ciasto, a w razie potrzeby, po podłączeniu odpowiedniego zapalnika potrawa eksplodowała. Materiał ten nazwano Aunt Jemima, podobnie jak popularną wówczas zwykłą mąkę do wyrobu m.in. naleśników – dodaje ekspert. 

Jednym z pierwszych innowacyjnych urządzeń, jakich używał agent Jej Królewskiej Mości, był plecak odrzutowy w filmie "Thunderball" z 1965 r. Jednocześnie Armia Stanów Zjednoczonych sfinansowała w tamtych czasach badania nad stworzeniem pasa rakietowego. Projekt nie zakończył się powodzeniem, bowiem plecak odrzutowy nie był w stanie podtrzymać lotu trwającego dłużej niż 20 sekund ani lecieć szybciej niż 24 km/h. Te starania dały jednak początek kolejnym przedsięwzięciom, dzięki którym dziś plecaki odrzutowe są rzeczywistością i znajdują zastosowania m.in. w wojskowości. 

Oprócz tego 52 lata po premierze "Thunderball", w 2017 r., Richard Browning, który jest założycielem firmy Gravity Industries, skonstruował swój własny plecak odrzutowy. Trzeba przyznać, że bardziej niż mianem plecaka wynalazek można nazwać kombinezonem, którego używał inny filmowy bohater, "Iron Man". Silniki odrzutowe były w nim przymocowane do rękawów. Wynalazca zdołał dzięki niemu pobić rekord prędkości wynoszący 51 km/h. Dziś plecaki odrzutowe są na tyle popularne, że Rada Sportu Dubaju wraz z Gravity Industries zorganizowała pierwszy na świecie wyścig z plecakami odrzutowymi. Zwyciężył Brytyjczyk Issa Kalfon. 

Inny ciekawy gadżet pojawia się w klasycznym dziele, jak można określić "Bękarty wojny" Quentina Tarantino. To twórca, z którego filmami nie kojarzą się szpiegowskie wynalazki. Jednak we wspomnianym obrazie można dostrzec w jednej ze scen pistolet połączony z rękawem płaszcza i rękawiczką. Istotne jest też to, że taki przyrząd stworzono naprawdę. Broń została wyprodukowana przez firmę Sedgley and Co. Do użycia weszła podczas II wojny światowej i była przeznaczona dla amerykańskiej piechoty morskiej. Był to pistolet zaprojektowany specjalnie do przeprowadzania skrytych zabójstw w trakcie tajnych operacji. 

Pistolet ładowany był pojedynczym nabojem i mieścił się w rękawie płaszcza. Spust i lufa pistoletu wystawały poza kostki. Jego działanie było dość specyficzne, bowiem jego operator musiał najpierw uderzyć swoją ofiarę pięścią. Gdy użytkownik zaciskał pięść i zadawał cios, następowało uruchomienie mechanizmu spustowego i wystrzelenie naboju. Pistolet miał dwie istotne wady - po pierwsze, nie posiadał zdolności do rażenia celu z dystansu. Po drugie, aby go przeładować, potrzebna była skomplikowana procedura. Zaletą była jednak możliwość dość dyskretnego wystrzelenia pocisku. Co ciekawe, według różnych szacunków wyprodukowano od 50 do 200 sztuk tego gadżetu i wydano je żołnierzom. Brak jednak jakichkolwiek zapisów o ich użyciu.

Innym filmem pełnym szpiegowskich motywów był "Wróg publiczny" z 1998 r. z Gene'em Hackmanem i Willem Smithem. Bohater grany przez tego drugiego jest śledzony przy użyciu urządzenia ukrytego w wydrążonym obcasie buta. Taki obcas jest wynalazkiem z dawnego Układu Warszawskiego. Wschodnioeuropejskie agencje szpiegowskie używały tego typu sztuczki w latach 60. i 70. do podsłuchiwania rozmów amerykańskich i brytyjskich urzędników. Cechą szczególną tego wynalazku było to, iż był on używany bez wiedzy użytkownika. Poważnym utrudnieniem było doprowadzenie do tego, by pożądana osoba nosiła odpowiednio "wyposażone" obuwie i nieświadomie dostarczała dane wywiadowcze do pobliskich punktów nasłuchowych.

Jedna z historii związanych z takimi szpiegowskimi butami dotyczy radzieckich szpiegów śledzących amerykańskiego dyplomatę działającego w Rumunii w okresie zimnej wojny. Gdy Amerykanin oddał swoje buty do naprawy, zostały one przechwycone przez oficerów rumuńskiego wywiadu. Dzięki temu w obcasie ukryto dyktafon i nadajnik. Komunistyczni agenci mogli więc podsłuchiwać wszystkie rozmowy dyplomaty i śledzić jego ruchy. 

Inna ujawniona historia dotyczy ambasadora USA w Czechosłowacji w latach 60. Człowiek ten ze zrozumiałych względów był cennym celem dla całego bloku wschodniego ze Związkiem Radzieckim na czele. Jako wysoko postawiony dyplomata miał dostęp do wielu tajnych informacji. Czechosłowackim agentom udało się przechwycić parę nowych butów, które ambasador zamówił w Ameryce i które miały trafić do niego pocztą. Można sobie jedynie wyobrazić, jak wiele bezcennych danych dostarczyły praskim szpiegom mikrofony, które udało się umieścić w obcasach.

Innym pomysłowym urządzeniem podsłuchowym jest The Thing, czyli po prostu przedmiot, rzecz, coś. Chodzi o opracowany przez ZSRR w latach 40. ubiegłego wieku, przyrząd, który był najbardziej wyrafinowanym elementem technologii szpiegowskiej, jaki do tamtej pory wynaleziono. Miał formę dużego, drewnianego godła USA i zawierał jedno z pierwszych na świecie pasywnych urządzeń podsłuchowych. Był rzekomo wykonany przez dzieci, a na pewno był prezentem rosyjskich dzieci dla narodu amerykańskiego. 

Pasywne urządzenie podsłuchowe to takie, które nie emituje żadnych sygnałów i jest dzięki temu odporne na ewentualne przechwycenie dokonywanych przez nie nagrań. Nie wymaga też wewnętrznego źródła zasilania, więc teoretycznie może działać wiecznie. Może być aktywowane tylko wtedy, gdy zostaje do niego wysłany sygnał radiowy o odpowiedniej częstotliwości.

Dodatkowo, ze względu na swój niewielki rozmiar, prostotę i fakt, że rzadko nadawał, działanie Przedmiotu był niemal niewykrywalne. Podstęp Sowietów został odkryty przez przypadek 6 lat po jego zainstalowaniu. Starsi analitycy w USA byli tak zaskoczeni tym, co znaleźli, że nazwali go po prostu… Coś, czyli właśnie The Thing.

Przy okazji warto wspomnieć, że urządzenie zostało stworzone przez rosyjskiego wynalazcę Lwa Theremina, którego dziełem jest też specyficzny instrument muzyczny nazwany od jego nazwiska. Theremin działa poprzez generowanie pola elektromagnetycznego wokół dwóch anten. Na skutek przesuwania ręką w pobliżu anteny, bez jej dotykania, dochodzi do zakłócania pola elektromagnetycznego, co jest przekładane na amplitudę dźwięku. Jednym z najbardziej znanych miłośników tego instrumentu jest pionier i legenda muzyki elektronicznej Jean-Michel Jarre. Jeden z jego najbardziej znanych albumów, "Oxygen" jest pełen brzmień theremina. Technologia zastosowana w Przedmiocie stała się podstawą urządzeń RFID, czyli małych czujników przymocowanych do ubrań w sklepach, które są zabezpieczeniem przed kradzieżą. 

Jeśli chodzi o technikę szpiegowską w Polsce, na myśl przychodzi Ryszard Kukliński. To pułkownik Ludowego Wojska Polskiego, który przez blisko dziesięć lat przekazywał Amerykanom radzieckie plany inwazji i ataku bronią atomową na państwa NATO. Po nawiązaniu kontaktu z CIA otrzymał od amerykańskiej agencji sprzęt, dzięki któremu mógł przekazywać zgromadzone dane. Jednym z urządzeń, jakimi się posługiwał, była Iskra. Było niewielkie, mieszczące się w kieszeni, i służyło do nadawania i odbierania zaszyfrowanych informacji drogą radiową. Posiadało specjalną klawiaturę - po latach pułkownik Kukliński określił je mianem "skrzyżowania komórki, komputera i maszyny do pisania". Dzięki niemu płk Ryszard Kukliński mógł z bezpiecznej odległości przynajmniej kilkuset metrów przesyłać sygnał zawierający zaszyfrowaną wiadomość do ambasady USA w Warszawie. 

Kim jest Q? 

Długa jest też lista różnych bardziej bądź mniej szalonych pomysłów i prototypów sprzętu szpiegowskiego. Niektóre wynalazki miały być np. używane przy wykorzystaniu zwierząt. Do legendy przeszedł nieudany projekt z lat 60. autorstwa CIA, noszący nazwę Acoustic Kitty (ang. akustyczny kotek). Polegał on na wszczepieniu kotu w ramach operacji chirurgicznej mikrofonu, mikronadajnika radiowego oraz ukryciu przewodu antenowego w futrze pechowego zwierzęcia. Miało to umożliwić niepozornemu, czworonożnemu szpiegowi nagrywanie i przesyłanie dźwięków z otoczenia. Pierwszą jego misją miało być podsłuchanie dwóch mężczyzn w parku przed ambasadą Związku Radzieckiego w Waszyngtonie. Kot został wypuszczony w pobliżu, jednak niemal natychmiast został przejechany przez samochód. Jak przyznał były oficer CIA, Victor Marchetti, całe przedsięwzięcie kosztowało około 20 mln dolarów.

Przykłady urządzeń wykorzystywanych w działalności wywiadowczej można mnożyć, a lista i opisy ich wszystkich to pomysł nie na artykuł, ale na gruby leksykon. Nie będę więc wymieniał jeszcze wielu innych ciekawych przyrządów wykorzystywanych w szpiegowskim fachu. Ale jeden wątek zasługuje na uwagę. Wspomniałem już o filmach z Jamesem Bondem i jego gadżetach. W każdym niemal obrazie o przygodach Agenta 007 jest scena, w której otrzymuje on swoje wyposażenie od słynnego "Q". To naukowiec i wynalazca, stojący na czele specjalnego departamentu odpowiedzialnego za tworzenie wszystkich szpiegowskich cacek. Ludzie tacy jak "Q" istnieją naprawdę. 

Najsłynniejszym z nich jest chyba Ralph Osterhout, który od dziecka fascynował się postacią Jamesa Bonda. To sprawiło, że postanowił związać swoje życie ze światem szpiegów, dostarczając im użytecznych wynalazków. W wieku 22 lat zbudował własną miniaturową łódź podwodną, jaką zobaczył w jednym z filmów o Bondzie, "Thunderball". Później założył firmę produkującą zaawansowany technologicznie sprzęt do nurkowania. Wkrótce jego talent zwrócił uwagę rządu Stanów Zjednoczonych, który potrzebował sprzętu dla nurków z  elitarnego oddziału Navy SEALs. Osterhout został dostarczycielem sprzętu, dzięki któremu wojskowi nurkowie byli przygotowani do atakowania radzieckich nuklearnych okrętów podwodnych, bez bycia zauważonym. Na jego koncie jest też stworzenie modelu gogli noktowizyjnych PVS-7, które znalazły się na wyposażeniu US Army podczas operacji Pustynna Burza, a następnie w Afganistanie i w trakcie drugiej wojny w Iraku. Jednym z osiągnięć, które dają mu najwięcej satysfakcji, jest to, że jego pojazdy używane przez nurków pojawiły się w dwóch filmach o Jamesie Bondzie: "Nigdy nie mów nigdy więcej" i "Szpieg, który mnie kochał". W wywiadzie dla magazynu "Gizmodo" opowiedział o jednej z technologii, jakie są w użyciu, nawiązując do wspomnianego już filmu "Wróg publiczny":

"Wyobraź sobie, że masz parę okularów i możesz dzięki nim po prostu spojrzeć na budynek oddalony o 15 lub 30 m i spojrzeć prosto przez budynek i zobaczyć, jak ktoś się za nim porusza. Nie możesz zobaczyć, kto to jest, ale możesz dostrzec jego bijące się serce, unoszącą się i opadającą w rytmie oddechu klatkę piersiową […] Nie naruszasz niczyjej prywatności, ponieważ nie wiesz, kim dana osoba jest. Ale w sytuacji kryzysowej, np. kiedy masz do czynienia z terrorystą, możesz mu zakomunikować: Wiem gdzie jesteś, widzę cię dokładnie, i jeśli się nie poddasz, zostaniesz zlikwidowany" – mówił Osterhout. 

Fikcja i realny świat przenikają się, jeśli chodzi o szpiegowskie gadżety

Akcje przeprowadzane przez służby wywiadowcze na całym świecie są zapewne pełne niezliczonych śmiałych pomysłów i wynalazków. W większości nie dowiemy się o nich nigdy, a na pewno nie od razu. Raz na jakiś czas świat obiegają doniesienia o osiągnięciach tak spektakularnych, że trafiają na pierwsze strony gazet, jak w przypadku akcji Mossadu wymierzonej w Hezbollah. Głównie jednak pozostaje nam cieszenie się efektami pracy i wyobraźni twórców filmów lub książek.

A kiedy już będziemy oddawać się oglądaniu filmu o Jamesie Bondzie lub lekturze szpiegowskiego thrillera, pamiętajmy, że gdzieś tam, w prawdziwym świecie działają szpiedzy, nie tak różni od swych ekranowych odpowiedników. Dobrze wiedzieć, że tam są i wykonują swoją wymagającą pracę. To między innymi dzięki nim możemy cieszyć się codziennymi przyjemnościami bez obaw o swoje bezpieczeństwo.