Influencerzy, ujawnijcie swoje zarobki. Skończcie z fałszem – apeluje instagramerka

Swoje konto na Instagramie reklamuje hasłem "Strefa wolna od tępych dzid – rzucam zawsze zaostrzone". I takie właśnie zaostrzone dzidy Olga Legosz, influencerka znana w sieci jako Nomadmum81, specjalistka od HR i rynku pracy, rzuca w rozmowie z SW+. – Duża część influencerów zbudowała swoją popularność na manipulacji i fałszu. Ich sukces opiera się na wielu technikach przekonywania obserwujących, żeby poczuli potrzebę kupienia czegoś, czego tak naprawdę nie potrzebują – przekonuje.

02.12.2022 06.56
Influencerzy, ujawnijcie swoje zarobki. Skończcie z fałszem – apeluje instagramerka

Olga Legosz w sieci znana jest z tego, że pokazuje życie matki dziewczynki ze spektrum autyzmu. Poza mediami społecznościowymi jest cenioną specjalistką od HR i rynku pracy. W obu tych światach przekonuje do jawności płac. Sama zresztą nie kryje tego, ile zarabia. Wprost podaje sumy – zarówno te, które osiąga w swojej pracy, jak i te wyciągane z reklam na Instagramie. Równie otwarcie mówi o konieczności płacenia wyższych podatków przez najbogatszych. I to mimo że wysokie podatki objęłyby także ją.

Przede wszystkim ostrzega przed fałszem influencerów, którzy w gonitwie za zasięgami, popularnością i wielkimi pieniędzmi gotowi są sięgać nawet po nieetyczne praktyki.

"Mnie nie stworzył Instagram. Jak jutro zniknie, to nic się nie stanie"

Marek Szymaniak: Pozwól, że przedstawię cię naszym czytelnikom. Na Instagramie obserwuje cię ponad 170 tysięcy osób. Dzielisz się tam życiem matki dziewczynki ze spektrum autyzmu. Pokazujesz, że taka diagnoza to nie wyrok, a autyzm to nie choroba zakaźna. Coś trzeba dodać?

Olga Legosz: Ciągle trudno mi się przyzwyczaić, że jestem "kimś znanym z Instagrama". Dotąd przez całe zawodowe życie byłam i wciąż jestem specjalistką od HR, która zajmuje się wyceną stanowisk i restrukturyzacjami. Wcześniej pracowałam dla jednej firmy, a teraz, prowadząc własną działalność, dla wielu różnych. Z kariery korporacyjnej musiałam zrezygnować właśnie ze względu na diagnozę mojej drugiej córki – Tośki.

Olga Legosz. Fot. Marek Szymaniak

Restrukturyzacje, czyli, ładniej mówiąc, zwolnienia?

Tak, przez 10 lat byłam szefową HR we wszystkich spółkach grupy PZU. Chyba nikt w Polsce nie zwolnił więcej ludzi ode mnie. To dla nikogo nie jest łatwy temat, ale dla mnie to było bardzo ważne doświadczenie. Uświadomiło, jak wygląda rynek pracy w Polsce. Spędziłam setki godzin na negocjacjach ze związkami zawodowymi i zwalnianymi pracownikami. Wiem, dlaczego te negocjacje czy nawet procesy sądowe wygrywałam.

Dlaczego? 

Bo mamy kodeks pracy, który niby jest równy, ale to nieprawda. Niezależnie od jego zapisów jednej ze stron daje niesamowite uprzywilejowanie. To strona przedsiębiorstw, pracodawców, biznesu. Mogą oni zatrudnić rzesze prawników, specjalistów takich jak ja, aby dzięki ich wiedzy zyskać przewagę w negocjacjach, co przynosi im np. oszczędności.

Ty tę nierównowagę nieco wyrównujesz. Na swoim koncie na Instagramie dzielisz się wiedzą, z której mogą korzystać pracownicy. 

W tle ładnych widoczków dzielę się wiedzą, z której mogą też skorzystać pracownicy i przykładowo łatwiej wynegocjować im podwyżkę. Moje storiesy ogląda codziennie ok. 70-85 tysięcy osób. To duże zaangażowanie. Kiedy wyjaśniałam, jak negocjować wynagrodzenie, to przez następne dwa tygodnie dostawałam setki wiadomości, że ktoś posłuchał i ją dostał. Tutaj czuję ogromny wpływ.

Dajesz oręż pracownikom, żeby walczyli o swoje. Co na to twoi kontrahenci? Przecież są z drugiej strony barykady.

Nie narzekam na brak klientów. Mam ugruntowaną pozycję. Poza tym ludzie, którzy decydują o ważnych rzeczach w biznesie, rzadko są aktywni na Instagramie. W środowisku to miejsce nie jest traktowane zbyt poważnie i ja z tym również walczę. Uważam, że sensowne treści powinny być tam, gdzie są obecni ludzie, a są na IG. Choć oczywiście treści merytoryczne w mediach społecznościowych nie są tymi najpopularniejszymi, dlatego muszą pojawiać się w przerwach pomiędzy lekkim kontentem. U mnie to widoczki z życia mamy córki z autyzmem.

Są tacy, którzy zarzucają ci, że zarabiasz na pokazywaniu wizerunku dziecka z autyzmem.

Po pierwsze, ja nie zarabiam na reklamach Instagramie. 

Przecież publikujesz reklamy. Nawet ujawniasz, ile za nie wzięłaś.

Tak, ale kilka lat temu założyłam fundację prowadzącą przedszkole terapeutyczne Blue Bees dla dzieci z autyzmem. W obu tych miejscach świadczę pracę za 0 złotych. A wszystko, co zarobię na reklamach na Instagramie, przekazuję na funkcjonowanie swojego przedszkola (lub placówek jemu podobnych), które bez tej kasy nie spinałoby się finansowo. Na samym początku zdecydowałam, że będziemy przyjmować także te dzieci w spektrum autyzmu, których żaden ośrodek nie chce przyjąć, bo wymagają intensywnej opieki. Często wręcz jeden na jeden z terapeutą, a to oznacza, że ich opieka jest dużo kosztowniejsza, niż placówka otrzymuje od polskiego państwa.

A ile otrzymuje? 

Dotacja wynosi 5 tysięcy złotych miesięcznie na dziecko. To pieniądze dla placówki, nie rodzica. To kwota niemała, ale często niewystarczająca. Wystarczy na terapię w grupie sześciorga dzieci, którymi opiekuje się 2 opiekunów. Za mało, by wystarczyło na indywidualną opiekę. Nikt takich dzieci nie chce, bo nikt nie jest w stanie znaleźć terapeuty, który zgodzi się pracować za 3000 złotych brutto. My możemy je przyjąć dzięki zyskom z Instagrama. Kiedy moja córka skończy to przedszkole, to myślę również, aby założyć dla niej szkołę, ale już w innym, bardziej rynkowym modelu. 

fot. New Africa

Dlaczego?

Dziś ciężar utrzymania fundacji, a więc przedszkola leży na moich barkach. Rola głównego fundatora jest naprawdę męcząca. To olbrzymia finansowa odpowiedzialność. Chciałabym nie być w sytuacji, że muszę w danym miesiącu zdecydować się na reklamę, choć nie mam na to ochoty. A muszę, bo wiem, że w następnym miesiącu rachunek za gaz czy prąd będzie wyższy. Chcę, aby przedszkole dalej funkcjonowało, ale planuję przekształcić je w przedsiębiorstwo społeczne i oddać do zarządzania pracownicom, które obecnie je ze mną współtworzą.

Skoro jesteśmy przy zarabianiu, to na Instagramie pisałaś, że Polacy mają problem z mówieniem o zarobkach, a zaglądanie w portfel jest u nas trudniejsze niż zaglądanie w majtki.

To splot kilku czynników. Wynika to trochę z naszej historii: wojen, zaborów, PRL-u, gdzie trudno było sobie zaufać. Ta nieufność powodowała, że ludzie zasłaniali w domach okna, nie pokazywali, co mają w wewnątrz, bo ktoś mógł donieść, że mamy więcej niż inni. Takie myślenie było przekazywane z pokolenia na pokolenie. Przełożyło się na przekonanie, że o pieniądzach się nie rozmawia, bo to nie wypada. Doszliśmy już w tym do pewnego absurdu, że nie mówimy o pieniądzach, ale kupujemy drogie samochody, zegarki czy torebki, aby pokazać, że jesteśmy bogaci.

Mówiłaś o odsłanianiu okien, więc odsłońmy twoje. Ile zarabiasz miesięcznie?

Nie mam żadnego problemu, aby o tym mówić. Zyski z Instagrama to około 30-40 tys. zł miesięcznie. Natomiast w mojej działalności gospodarczej zarabiam około 50 tys. zł miesięcznie.

Nawet 40 tys. złotych za wrzucenie kilku postów i relacji na Instagramie? Czy zarobki w tej branży nie są niemoralne?

Zawodowo zajmuje się wyceną stanowisk, więc chętnie wytłumaczę. Pensje w Polsce są bardzo mocno kształtowane przez rynek. Te stanowiska, które przynoszą duże przychody, są wyceniane wysoko, bo się opłacają. Zaś te, które są usługowe, jak nauczyciel, pielęgniarka czy urzędnik państwowy, są wyceniane nisko, bo nie dają zysków tu i teraz. Zarabiają ci, którzy przynoszą duże przychody. Tak wygląda kapitalizm, który sobie nad Wisłą zamontowaliśmy.

I ty przynosisz aż takie przychody reklamodawcom na Instagramie?

Tak, im się po prostu opłaca wykupić u mnie reklamę, bo od razu mają skok sprzedażowy. Moja stawka wynika z tego, że generuję firmom wysokie przychody. Na wszystko mam statystyki. W każdej chwili mogę podać, ile osób obejrzało moją reklamę w relacji, ile kliknęło w link, a jeśli jest kod ze zniżką, to ile osób dokonało zakupu. Do tego co to są za osoby, jakiej płci, skąd, ile mają lat.

Musimy zrozumieć, że popularny twórca na Instagramie jest jak medium reklamowe. Jak dawniej gazeta czy telewizja. Nikogo przecież nie dziwi, że firma, dajmy na to kosmetyczna, płaci kilkaset tysięcy złotych za reklamę przed wieczornym filmem, bo zobaczą ją miliony widzów. Teraz te reklamy przenoszą się do nowych mediów, czyli też Instagrama. Teraz robię cztery reklamy miesięcznie, a mogłabym robić dużo więcej.

Ile?

Propozycji mam tyle, że mogłabym przerzucić się zawodowo na robienie tylko Instagrama. Pytanie tylko, czy to w końcu nie zniechęciłoby moich obserwujących.

Fot. shutterstock.com/ Kaspars Grinvalds
Fot. Kaspars Grinvalds / Shutterstock.com

Niektórzy wydają się tym nie przejmować. Widząc swoje 5 minut, wyciskają cytrynę do końca. Sama pisałaś w jednym z poście, że u niektórych reklam jest tak dużo, bo nigdy nie wiadomo, kiedy fala obserwatorów się skończy i lepiej napełnić skarbonkę.

Ten cytat dotyczył nie mnie, tylko niektórych rodziców dzieci z niepełnosprawnościami prowadzących konta na Instagramie. I im się nie dziwię. System opieki dorosłych osób z niepełnosprawnością jest tak słaby, że jeśli dzisiaj jest okazja, aby zarobić i w ten sposób zabezpieczyć przyszłość swojego dziecka, to właśnie takie działania podejmują.

Dopiero sama broniłaś się przed tym zarzutem. 

Mnie nie stworzył Instagram. Jak jutro Instagram zniknie, to nic się nie stanie. Mam oszczędności, zarabiam, będę miała więcej czasu na swoją pracę. W moim przypadku Instagram dużo nie zmienia. Ale mamy bardzo dużo osób, które zanim stały się influencerami, były "normalsami" i jak wielu Polaków nie miały żadnych oszczędności, zarabiały przeciętnie. A teraz nagle wykorzystują falę popularności. Po prostu – mówiąc kolokwialnie – jadą z tematem i cisną hajs.

I raczej nie mówią tak jak ty, publicznie, ile zarabiają.

Nie, bo boją się, że obserwujący odejdą albo pomyślą: skoro ona tyle zarabia, to ja już nic u niej nie kliknę, nie kupię. Znam przypadki influencerów, którzy pokazują swoje życie na Instagramie, obserwują ich setki tysięcy osób, zarabiają setki tysięcy złotych rocznie i np. nadal mieszkają z rodzicami, aby przypadkiem nie pokazać, że stać ich na własny dom. Boją się, że zbudowana przez lata społeczność ich opuści, bo przecież nie są już "tacy jak wszyscy".

Wolą nie ryzykować i tkwią w fałszu? 

W fałszu i manipulacji. Sukces wielu influencerów jest zbudowany na wielu technikach przekonywania obserwujących, żeby poczuli potrzebę kupienia czegoś, czego tak naprawdę nie potrzebują. Co innego jak ktoś faktycznie szuka np. butów i widzi, że ktoś już przetestował, przymierzył, sprawdził rozmiarówkę, wykonanie, więc zamawia, bo influencer odwalił za niego research. A co innego, jak jesteśmy przekonywani, że musimy kupić kolejną sukienkę, aby należeć do jakiegoś plemienia czy w ten sposób pomożemy "małej polskiej firmie". Wolałabym, aby zamiast tego ktoś kupił sobie książkę albo kurs języka. To na pewno byłoby lepsze dla społeczeństwa niż kupno kolejnej niepotrzebnej rzeczy.

Gdyby wszyscy mówili jawnie o swoich zarobkach, nie byłoby tego problemu?

Nie byłoby tyle fałszu. Nie chcę rzucać liczbami, bo przecież nie mam badań, ale myślę, że znacząca część influencerów i marek obecnych na Instagramie zbudowała swój sukces właśnie na manipulacji. Dlatego jestem wielką zwolenniczką transparentności płac. Jak widzisz, nie robię tajemnic z tego, ile zarabiam. Chciałabym, aby przy reklamach na Instagramie obok oznaczenia, że to reklama, pojawiła się kwota, ile dany influencer za nią zarobił. To oczywiście rzadka opinia w tym środowisku.

Udało ci się kogoś z influencerów przekonać do jawności płac?

Nie będę rzucać nazwiskami, ale wiem, że tak się stało. Widzę, jak zmienia się podejście niektórych osób do mówienia o pieniądzach. Niektórzy nawet decydowali się na comingouty finansowe i oznaczali mnie w poście, pisząc, że ich zainspirowałam. A więc na pewno trochę osób zmotywowałam do wyjścia z finansowej szafy.

A do płacenia podatków? To kolejna twoja krucjata. Udaje się ci się przekonywać odbiorców czy choćby znajomych, że bez wyższych podatków nie będzie lepszego systemu opieki zdrowotnej czy edukacji?

Staram się o tym mówić. Kiedy np. był dzień płacenia podatku, to opublikowałam relację, że dokonuję przelewu do Urzędu Skarbowego w wysokości 10 czy 30 tysięcy złotych. Nie żeby się poskarżyć, ale przeciwnie; cieszyłam się, że mogłam tyle zarobić, co pozwoliło mi zapłacić tyle podatku. W ten sposób chcę pokazywać, że ten, kto płaci uczciwie podatki, to nie jest żaden frajer, który nie znalazł sobie fakturek z kosztami, tylko odpowiedzialny obywatel, który dokłada się do tego, żeby nasza rzeczywistość wyglądała lepiej.

Za każdym razem, jak mówię o tym, że trzeba uczciwie płacić podatki, że stawki dla bogatszych powinny być wyższe, pojawiają się dwie odpowiedzi. Pierwsza: ja nie jestem bogaty.

A kto jest bogaty? 

To jest trudne pytanie, bo są dwa poziomy bogactwa. Taki, w którym człowiek może kupić dosłownie wszystko, co zechce oraz taki, kiedy ktoś zarabia te 2-3 średnie krajowe, ale nie może kupić wszystkiego. Nie poleci na Malediwy w klasie biznes, bo ma taki kaprys. Zarabia dużo jak na Polskę, ale to nadal nie ten poziom. Żyje jednak w społeczeństwie, gdzie takie dochody należą do kilku procent najwyższych i powinien płacić wyższe podatki.

A druga odpowiedź? 

Gdyby dystrybucja podatków była inna, to myślę, że więcej osób chętnie płaciłoby więcej. Nie kupowaliby komputera dla dzieci na fakturę, nie uciekali z podatkami na Cypr – to jest jedna z najczęstszych odpowiedzi ludzi, dlaczego unikają opodatkowania. Jak to słyszę, to mówię: OK, nie podoba ci się istniejąca dystrybucja podatków, to że część idzie na polityków, Kościół czy religię w szkołach, ja to rozumiem. Więc dlaczego nie domierzysz sobie samemu? I np. nie przekażesz kolejnych 10 czy 15 proc. swojego dochodu na cele społeczne, fundację?

I co słyszysz?

Najczęściej ciszę. A przecież nie jest tak, że nic nie można zrobić. Gdyby wszyscy ludzie, którzy optymalizują podatki, wszystko, co zaoszczędzą, przekazywaliby na określony cel społeczny, to nasz kraj wyglądałby zupełnie inaczej.

To kogoś przekonuje? 

Taka rozmowa na pewno przesuwa dyskusję trochę dalej, ale wiele osób widzi tylko własne ja. Nie rozumie, że żyjemy w jednym kraju, tworzymy wspólnotę i od tej wspólnoty zależy, jak działa nasze państwo, jak żyje się w nim ludziom. Można egoistycznie mieć w nosie, że innym żyje się gorzej, ale te osoby, które są w gorszej sytuacji, mogą potem wybrać władzę, której działania dotkną każdego, także nas. Kiedy rozmawiam o tym z raczej majętnymi osobami, to zawsze pytam: jaką stawkę podatku byłbyś w stanie płacić albo po prostu ile złotych miesięcznie, żeby władza w Polsce zmieniła się na osoby spójne z twoimi wartościami?

I ile są w stanie zapłacić? 

Zwykle nie więcej niż 2 tys. złotych u osób, które naprawdę zarabiają świetnie. Rzadko kiedy ktoś mówi, że byłby w stanie zapłacić 5 tys. złotych tego podatku miesięcznie. To dla mnie smutne ćwiczenie, ale pokazuje, że często oburzamy się, piszemy komentarz na Facebooku, nawet namalujemy transparent i wyjdziemy na protest, ale nie jesteśmy w stanie nic albo niewiele dać od siebie, ze swojego portfela, aby żyło się lepiej.

Mocno było to widać, kiedy ogłoszono zarysy Polskiego Ładu. Napisałaś wtedy, że czujesz duży żal do grupy ekonomicznej, do której należysz. Za co?

Za postawę. Za brak podstawowej wiedzy o tym, że to, co osiągnęliśmy w życiu, nie wynika tylko z nas. To zresztą często powielany mit, kiedy rozmawiam pieniądzach i podatkach. Często słyszę: nie chcę się dzielić, bo wszystko osiągnąłem sam własną, ciężką pracą. Tak bardzo wierzymy w ten mit selfmademana, że nie widzimy, że rodzimy się z różnymi genami, w różnych miejscach na ziemi, w różnych rodzinach i wcale nie mamy takich samych szans. Ale kiedy nam się uda, osiągniemy sukces, szczególnie wychodząc z trudnego otoczenia, to wierzymy, że skoro nam się udało, to każdy może, jeśli tylko zechce.

Fot. shutterstock.com/ Kite_rin
Fot. Kite_rin / Shutterstock.com

A Polski Ład zburzyłby tę opowieść?

Nie wiem. Kiedy pojawiły się zapisy Polskiego Ładu, to przeliczyłam i okazało się, że wcale nie jestem pokrzywdzona, a wręcz przeciwnie. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego ci wszyscy ludzie tak płaczą? Owszem, miałam wyższą o kilkaset złotych stawkę zdrowotną i składki ZUS, ale na Boga, to nie sprawi, że zbankrutuję. Rozumiem, że w pojedynczych przypadkach małe firmy dostałyby po kieszeni, ale w mediach nie było wypowiedzi ledwo wiążącego koniec z końcem szewca, dla którego może trzeba byłoby zrobić wyjątek, tylko przedsiębiorców z zarobkami takimi jak moje.

Unikanie podatków przez lata było u nas raczej cnotą. Uciekanie do rajów podatkowych to jest niepatriotyczne?

Tak, bo swój indywidualny interes stawiamy wyżej od dobra społeczeństwa. Przez lata mówiono nam, że podatki to zło. Że państwo nas okrada. Nic dziwnego, że brakuje nam zrozumienia, że optymalizując na Cyprze czy w Luksemburgu, owszem, zyskamy w krótkim terminie, ale w dłuższym stracimy wszyscy. Trzeba nam zmiany, aby doceniać tych, którzy uczciwie płacą.

Jak?

Na przykład w Danii jest tak, że tamtejsza królowa gra w brydża z największymi przedsiębiorcami, którzy zdecydowali się nie uciekać z podatkami za granicę. Zaprasza ich na dwór królewski, co jest wielką nobilitacją. My też potrzebujemy stworzyć taki krąg ludzi, którzy powiedzą: tak, płacimy podatki w Polsce, to ogromne kwoty, ale od uczciwie wypracowanych zysków. A dzięki temu wszyscy lepiej funkcjonujemy.

To ile wyniosłaby taka uczciwa stawka podatku dla najbogatszych? 

Powinniśmy mieć kilka progów. Nie znam oczywiście potrzeb państwa. Być może to, co powiem, kompletnie się nie kalkuluje, ale na pewno osoby, które zarabiają pięcio- czy sześciokrotność średniej pensji, czyli dziś ponad 30 tys. złotych miesięcznie, powinny płacić podatek dochodowy w granicach 50 proc.

Oddałabyś sporą część pensji bez bólu? To pewnie kilkanaście tysięcy z tych 50 tysięcy z własnej działalności. *

Tak, wszyscy tyle zarabiający powinni tyle płacić. Oczywiście wiem, że to, co mówię, wywoła oburzenie, ale bez tego nie będziemy mieli sprawnego państwa, dobrych usług publicznych i po prostu lepszego miejsca do życia.

Pracujesz teraz dla różnych firm i tym wszystkim prezesom mówisz to wszystko, co mnie o podatkach? 

Jestem z tego znana, że dużo o tym gadam. Na początku zawodowej kariery miałam inne podejście. Dużo bardziej cieszyłam się z każdej zaoszczędzonej dla klienta złotówki. Uważałam wyszarpaną oszczędność za swojego rodzaju trofeum. Teraz jestem już dużo bardziej po drugiej stronie. Wiem, że pewne efekty można osiągnąć bez takiego ciśnięcia o każdy grosz.

Skąd ta zmiana? 

Tę zmianę wywołała we mnie moja druga córka – Tosia. Po prostu odrobiłam ćwiczenie. Zaczęłam zastanawiać się, dlaczego ten świat tak wygląda. Zaczęłam mieć dużo więcej kontaktów z osobami spoza warszawskiej bańki, gdzie pewnych rzeczy nie widzimy lub nie chcemy widzieć.

I teraz możemy wrócić do początku. Czy ja zarabiam na Instagramie? W teorii tak, w praktyce nie. Ale wykonuję pracę, płacę podatek dochodowy od kwoty, którą potem przekażę na fundację. To moje "domierzenie" sobie podatku dla społeczeństwa.

Wydałaś właśnie e-booka, który ma pomagać znaleźć pracę, a jak kogoś nie będzie na niego stać, to ma być tańszy.

Tak. Kiedy tłumaczyłam to informatykom, to oni kompletnie nie rozumieli, dlaczego ktoś może oddawać swój produkt prawie za darmo. A ja chcę, aby ta wiedza się rozniosła. Żeby ludzie znaleźli pracę. Żeby kobiety się zaktywizowały zawodowo. Na tym skorzystamy wszyscy. Ja też. Po prostu jako społeczeństwo musimy odejść od tego, że najwięcej znaczy najlepiej.

Ufam ludziom – każdy, kto wpisał kod "niemampracy", mógł kupić e-booka za 5 zł zamiast 30 zł. I wiele osób z tej okazji skorzystało. Czy zarobiłam przez to kilkaset tysięcy mniej? Na pewno. Ale czy kilkaset tysięcy na moim koncie jest więcej warte niż szansa kilku tysięcy kobiet, które go pobrały i którym wzrosły kompetencje poruszania się po rynku pracy? Nie. Wolę stawiać na społeczeństwo.

Musimy przestać grać w grę, w której najwyższy zarobek jest wygraną. Musimy przestać kręcić się wokół konkursów, gdzie na podium są ci, którzy mają największe zyski. Te osoby trzeba przestać wkładać na okładki gazet. Przecież one nie są naszymi bohaterami.

influencerzy covid
Fot. Shutterstock.com

Bohaterami czy autorytetami są dla wielu odbiorców internetowi twórcy – influencerzy. Niektórzy utrzymują się z wpłat np. na Patronite. A ty wsadziłaś w kij w to mrowisko, zarzucając im, że nie płacą od tych wpłat podatków.

Po prostu nie chcę, żeby byli równi i równiejsi. A zbiórki typu Patronite są przykładem, gdzie przez to, że prawo nie nadąża za rzeczywistością, są osoby mogące nie płacić podatku od ich dochodu.

Jak to możliwe? 

Obowiązują przepisy z czasów, kiedy uliczni grajkowie zbierali do kapelusza. Te przepisy zwalniają takie drobne darowizny od podatku. Nie można przekroczyć limitu 4092 złotych w ciągu pięciu lat od jednego darczyńcy. I to dobry przepis, bo pozwalał funkcjonować różnym publicznym zbiórkom.

Ale teraz technologie ułatwiają dotarcie nie do kilkudziesięciu przechodniów, którzy rzucą do kapelusza kilka złotych na ulicy, ale milionów ludzi, z których dziesiątki tysięcy mogą regularnie wpłacać pewne kwoty, wspierając ulubionych twórców. Ci oczywiście szczycą się niezależnością, bo utrzymują ich widzowie. Świetnie, ale niech płacą od tego podatki. Owszem, z ich perspektywy i perspektywy obecnego prawa to darowizna. Ale z mojego to nic innego, jak wynagrodzenie za pracę, którą wykonują. Dlaczego ja czy nawet ten wpłacający płaci od swojego wynagrodzenia podatek, a oni nie?

A jaka jest perspektywa Urzędu Skarbowego?

Prawo tego nie zakazuje, więc taka praktyka jest legalna, ale nieuczciwa wobec wszystkich, także tych, co wpłacają. Jak ktoś zarobił 30 czy 50 tys. zł z Patronite’a, to naprawdę jest w tym kraju osobą o absolutnie topowych zarobkach. Niech więc jak wszyscy zapłaci od tego podatek. To naprawdę niczym nie różni się od unikania opodatkowania poprzez ucieczkę do raju podatkowego czy kupowania komputera dla dziecka "na fakturkę".

Influencerzy różnie traktują też regulacje UOKiK nakazujące oznaczanie reklam. U ciebie oznaczenia reklam trudno nie zauważyć. 

Oznaczałam reklamy, zanim to było wymagane. Nie miałam z tym problemu, bo wiem, że to ma chronić konsumentów. Tak samo zalecenia UOKiK mają chronić ludzi przed nieuczciwymi i manipulacyjnymi praktykami, a tych, jak wiemy, nie brakuje. Zamiast zrozumieć, że odbiorcy są tu najważniejsi, część środowiska influencerów stara się przekonywać, że stanowisko UOKiK jest dwuznaczne, niepełne. Wszystko, aby móc wężykiem je omijać.

Może w przyszłości ten świat influencerów jednak się ucywilizuje? 

To zależy od tego, co będzie robił UOKiK. Czy będzie egzekwował prawo? Surowo karał? I jak w ogóle to prawo będzie się zmieniało? Musimy mieć organy, które rozumieją, że obok realnej rzeczywistości mamy równoległy, cyfrowy świat i nie można go zostawić samopas. 

Fot. shutterstock.com/Autor: Clara Murcia
Fot. Clara Murcia / Shutterstock.com

A jak zmieni się Instagram? 

Tutaj tak naprawdę nie mamy zbyt wiele wpływu. Wszystko zależy od tego, co zdecyduje pan Mark Zuckerberg, który ustala, jak wygląda algorytm i nasza rzeczywistość. Osobiście czekam na to, kiedy na Instagramie pojawi się płatna subskrypcja, dostępna już w kilku krajach. Można ją ustawić dowolnie nisko, np. za 1 zł. Myślę, że z tych 170 tysięcy moich obserwujących znalazłoby się 30 tysięcy, którzy zapłaciliby złotówkę za treści, które im dostarczam. Wtedy zredukowałabym reklamy do zera.

Świat influencerów może zmienić też sytuacja gospodarcza. Jeśli inflacja będzie pędziła w takim tempie, jak obecnie, to wielu może mieć problem, bo nie sprzedaje i nie reklamuje produktów pierwszej potrzeby, tylko drogie torebki i sukienki. Część zleceń może odpaść, kiedy firmy zobaczą, że ludzie już nie kupują, bo ich po prostu nie stać.

A za 10 lat? 

Nie wiem, czy Instagram będzie istniał. Już po Facebooku widać, że jest w fazie schyłkowej. Oczywiście nie dramatyzuję, bo mam życie poza Instagramem. A jako HR-owiec wiem, że żyjemy w czasach, kiedy każdy z nas będzie musiał się w życiu kilka razy przekwalifikować. Czekać to będzie też influencerów.

* Aktualizacja: Pierwotnie pytanie brzmiało „Oddałabyś połowę pensji bez bólu? To 25 tysięcy z tych 50 tysięcy z własnej działalności”. Zmieniliśmy jednak jego treść, bo zawarty w nim skrót myślowy wprowadzał w błąd. Przy 50 proc. progu podatku podatnik nie odda fiskusowi dokładnie połowy swoich zarobków, lecz mniej ze względu m.in. na progi podatkowe.

Zdjęcie tytułowe: Marek Szymaniak
DATA PUBLIKACJI: 2.12.2022