Wielka Rezygnacja. Nowa fala pandemii. Fala wypalenia zawodowego i rzucania pracy

W Stanach w tym roku pracę rzuciło 35 mln ludzi. W Wielkiej Brytanii jest rekordowy milion wakatów. W Polsce czterech na dziesięciu specjalistów nawet nie mając nic nowego, deklaruje gotowość do zwolnienia się. Witajcie w świecie nowej zawodowej normalności. Świecie, w którym pracuje się, by żyć, a nie żyje, by pracować. 

Wielka Rezygnacja. Nowa fala pandemii - wypalenie zawodowe

Trochę ponad tysiąc mieszkańców, główny plac, kościółek, bar, stare urocze kamienice. A wszystko skąpane w toskańskim słońcu i z lekka zagubione między najpiękniejszymi krajobrazami całych Włoch. O takich miejscowościach – jeszcze nie miastach, już nie wsiach – mówi się we Włoszech paese. Taka właśnie malutka Ambra dla Małgorzaty Kryszkiewicz, jej męża Adama oraz dwóch synów (9 i 12 l.) była drugim domem już od dobrych kilku lat. Wyjeżdżali tam w każdej możliwej chwili. Wakacje, przerwy świąteczne, przedłużone weekendy oznaczały z miejsca wyjazd do zaprzyjaźnionego padrone di casa wynajmującego willę turystom. Od trzech lat małżeństwo Kryszkiewiczów coraz częściej spoglądało na południe Europy z rosnącym utęsknieniem.

W czerwcu 2021 roku tęsknota zmieniła się w obezwładniającą potrzebę. – Usiadłam i rozpłakałam się. Byliśmy tu ponownie na wakacjach i pękłam. Powiedziałam, że jeżeli teraz nie zdecydujemy się na przyjazd na stałe, to ja nie chcę tu już więcej przyjeżdżać – wspomina kobieta. Małgorzata i Adam we wrześniu zostawili mieszkanie w Warszawie, zabrali dzieci ze szkoły i przenieśli się do Toskanii. Kryszkiewicz jest dziennikarką w „Dzienniku Gazecie Prawnej”, nadal pracuje zdalnie w swojej redakcji, która przyjęła ze zrozumieniem jej decyzję. Adam zwolnił się i karierę urzędnika w Polsce zamienił na pracę stolarza we Włoszech.

– To nie była do końca ucieczka. To było raczej poszukiwanie lepszego życia. Pogarszała się nasza sytuacja zawodowa. Nawet nie finansowa, tylko raczej emocjonalna. Ja piszę o wymiarze sprawiedliwości, mój mąż pracował jako urzędnik zajmujący się współpracą międzynarodową też w tej właśnie dziedzinie. Więc owszem, bardzo ceniliśmy naszą pracę, ale sytuacja w sądownictwie jest tak napięta, tak trudna, że zaczęło nam brakować higieny psychicznej – Małgorzata Kryszkiewicz opowiada o ciężkiej atmosferze i naciskach politycznych odczuwalnych tak przez dziennikarkę (nie ze strony redakcji), jak i przez urzędnika.

W obojgu frustracja narastała od miesięcy. – I wtedy wybuchła pandemia. Początkowo wszyscy, którzy wiedzieli, że ciągnie nas do Włoch, pocieszali i podkreślali, że to dobrze, że jednak jesteśmy w Polsce, bo bliżej rodziny i bezpieczniej w ojczyźnie. Ale dla nas kolejne lockdowny, ograniczanie kontaktów towarzyskich, telepraca, e-szkoła okazały się być raczej motorem zmian. Do tego przechorowaliśmy COVID-19, co też stało się impulsem. Bo jeśli nie teraz, to kiedy? – opowiada dziennikarka.

Decyzja Małgorzaty i Adama to nie mityczne dywagacje o rzucaniu kariery w wielkim mieście i wyjeździe w Bieszczady, by paść owce. Nie jest taka, bo jest częścią większego społecznego zjawiska. Tak znacznego, że w Stanach Zjednoczonych mówi się już o Wielkiej Rezygnacji lub Wielkiej Ucieczce. 

Pandemia skłoniła ludzi do przewartościowania życia. Dla wielu osób z rachunku zysków i strat wychodzi, że obecna praca jednak nie jest satysfakcjonująca. Jednak w tych wyliczeniach wcale nie większe zarobki są kluczowe.

Dobrostan psychiczny, czas na odpoczynek, szansa na spełnienie, rozwój i wreszcie praca, która pozwala na robienie rzeczy przydatnych społecznie. To te argumenty coraz częściej pojawiają się w decyzjach o niekiedy bardzo drastycznych zmianach w życiu.

„Zamiast poświęcać czas na zbadanie prawdziwych przyczyn wyczerpania, wiele firm w dobrych intencjach korzysta z szybkich rozwiązań, które już nie działają. Zwiększają wynagrodzenie lub dają bonusy finansowe, ale bez robienia żadnych wysiłków na rzecz wzmocnienia więzi między pracownikami. Efekt? Ludzie zamiast czuć się docenieni, czują się tylko częścią transakcji. A taka relacja nie zaspokaja ich faktycznych potrzeb” – tak zaczyna się analiza firmy badawczej McKinsey, która gdy ukazała się we wrześniu, to podliczała 19 mln wypowiedzeń złożonych przez pracowników w Stanach.

Tym samym niezbicie pokazała zjawisko, które podskórnie pracodawcy już czuli. Widzieli je, gdy spływały kolejne dane amerykańskiego biura statystycznego, ale jeszcze nie potrafili za bardzo go zdiagnozować. Od wspomnianego raportu zatytułowanego „Wielkie Zużycie czy Wielka Atrakcja? Wybór należy do ciebie” minęły trzy miesiące, a licznik odejść podskoczył zgodnie z przewidywaniami analityków McKinsey do 35 mln osób. Właśnie ukazały się dane za wrzesień, a w nich informacja o kolejnym rekordzie: pracę w tym miesiącu w USA rzuciło 4,4 mln ludzi, czyli 2,9 proc. wszystkich pracowników.

I co więcej, to zjawisko zaczęło rozlewać się na kolejne rynki.

Lockdowny, telepraca, e-szkoła, przepełnione szpitale, odwoływane urlopy, praca mieszająca się z czasem wolnym, infodemia, czyli atakujące nas zewsząd informacje o samej pandemii, ale też o politycznych i społecznych perturbacjach. I wreszcie śmierć wielu bliskich, żałoba za żałobą, obawa przed zarażeniem się, zły stan zdrowia wynikający z tzw. „long time Covid”. Ostatnie dwa lata stały się globalną czarną dziurą dla setek milionów ludzi.

Przed tym, że przedłużająca się pandemia będzie miała katastrofalny wpływ na globalne zdrowie psychiczne, eksperci szybko zaczęli ostrzegać. Ale nie przewidziano, że efektem tego stanu będzie masowa, silna potrzeba zmiany zasad gry w pracy.

Łukasz Grzeszczyk, dyrektor wykonawczy w Hays Poland, ekspert rynku pracy IT z 16-letnim stażem, jest też psychologiem pracy i stresu. Właśnie w psychice – i to tej zbiorowej – widzi podstawy zachodzącej zmiany.

Na początku pandemii zniknęły rytuały związane z wyjściem z biura, koniecznością odebrania dzieci ze szkoły, oczekiwanie na wspólne spędzanie wolnego czasu. Zatarły się różnice między światem pracy i światem domowym. To wywołało w wielu ludziach podwyższenie stresu, ale i poważne przewartościowania

– opowiada Łukasz Grzeszczyk.

Dodaje, że efektem jest potrzeba zrewidowania poczucia celu w życiu: – Nagle znacznie większą wartością stały się kontakty społeczne i interpersonalne, poczucie wspólnej tożsamości. Tak, pracownicy chcą też lepszego wynagrodzenia i lepszego traktowania, ale przede wszystkim chcą czuć się doceniani przez swoje organizacje i menedżerów.

A gdy tych miękkich korzyści nie odczuwają, zaczyna się właśnie to, co na Zachodzie okrzyknięto Wielką Ucieczką (Big Quit) albo Wielką Rezygnacją (Great Resignation), czyli masowym porzucaniem dotychczasowych stanowisk i firm przez pracowników. W Stanach Zjednoczonych po raz pierwszy od dawna jest więcej wakatów niż bezrobotnych. W Australii na pracowników czeka już niemal 400 tys. niezagospodarowanych wakatów. Co więcej, badanie przeprowadzone we wrześniu na 1000 osób przez platformę HR Employment Hero wykazało, że 48 proc. australijskich pracowników planuje szukać nowej pracy w ciągu najbliższych sześciu miesięcy, a 15 proc. już rozglądało się za nowym zajęciem. Wielka Brytania mierzy się z rekordowym brakiem rąk do pracy, a za milion wakatów tylko częściowo można obarczać Brexit.

Torsten Voigt, socjolog z RWTH Aachen University w Niemczech zwrócił uwagę: kiedy pandemia uderzyła po raz pierwszy, wszyscy byli tak mocno zajęci dostosowywaniem się do nowej rzeczywistości, że nie mieli czasu martwić się o długoterminowe konsekwencje zmian. Teraz dogania nas tamten wydatek energii.

– Kiedy możemy wziąć nieco głębszy oddech, niektórzy z nas zdają sobie sprawę, że dali wtedy za dużo od siebie i potrzebują przerwy. Doświadczenie zwiększonego obciążenia pracą przy niepewności co do swojej roli w firmie i braku wsparcia może prowadzić do wypalenia – mówił w magazynie The Wired Voigt.

Termin Wielkiej Rezygnacji ukuł latem tego roku dr Anthony Klotz, naukowiec z Texas A&M University. Jego zdaniem exodus pracowników wynika z dwóch zjawisk. Po pierwsze – tłumionej i odkładanej przez pandemię zmiany pracy, bo w okresie niepewności mało kto decyduje się na tak poważny krok. A po drugie – z poczucia wypalenia i refleksji, którą podbiła pandemia. Nagle dużo ludzi musiało zmierzyć się z chorobą czy też śmiercią bliskich. Dlatego masowo zaczęły pojawiać się myśli dotyczące rozliczenia się z dotychczasowym życiem. A praca stanowi przecież lwią jego część.

– Wiele osób otrzymało okazję, aby zatrzymać się i z dystansem spojrzeć na własne życie, także na to, jak wygląda ich praca i zaczęli podważać wartość tego, co do tej pory robili – mówił w CNBC dr Anthony Klotz. Przytoczył też wyniki badań: osoby rozważające zmianę pracy priorytetowo będą traktować regularne godziny pracy i chętniej wybiorą firmy, które zapewnią im nie tylko lepsze wynagrodzenie i warunki, ale też otoczą opieką i zapewnią bezpieczeństwo. A przede wszystkim zauważą w nich człowieka.

Artur Małek w marcu 2021 roku po siedmiu latach w firmie IT uznał, że jest przemęczony. Na początku myślał, że wystarczy podładowanie baterii i wyjazd do kilku samotni w Polsce, gdzie odpoczywał i medytował. Po powrocie stwierdził jednak, że chce większej samodzielności. Zwolnił się i założył własną minifirmę. Akurat zaczęło się lato. – 30-stopniowe upały spadły na zabetonowany Lublin. Miasto kwiczy. Nie mieścimy się w małym mieszkaniu z dziećmi. Wisienką na torcie jest to, że rozkładała mnie borelioza, na którą rok wcześniej zachorowałem – opowiada nam mężczyzna.

W ciągu jednego miesiąca Małek z rodziną decydują się sprzedać mieszkanie, wyprowadzić z Lublina i kupić spory dom nad jeziorem na podlaskiej wsi. Plan: praca zdalna, a parter domu nazwanego przez nowych właścicieli Koci Pazur – na wynajem dla turystów. – Nie jest sielankowo, całe życie mieszkałem w blokach. A tu muszę się nauczyć sporo o rzeczach, o których nie miałem do niedawna pojęcia. Palimy w piecu drewnem, więc to drewno trzeba było kupić, pociąć, poukładać, nauczyć się nim rozpalać. Wraz z nadejściem zimy okazało się, że dom jest miejscami nie do końca szczelny, więc teraz rozkminiam, co i jak zrobić. Do tego zaczyna się kryzys na granicy. Ale nie żałuję, te trudy sprawiają, że przygoda jest tylko bardziej interesująca – opowiada nam informatyk. 

Małek jest niemal podręcznikowym przykładem tego, o czym mówi świeże badanie Hays Poland przeprowadzone na 1,8 tys. pracujących Polakach. Okazuje się, że 44 proc. z nich jest gotowych rozstać się z pracodawcą w ciemno bez zapewnienia sobie wcześniej nowej pracy. Co piąty się waha, a tylko 35 proc. badanych odrzuca zdecydowanie taki krok. Ci pierwsi to w lwiej większości specjaliści, pracownicy na wyższych stanowiskach.

Dlatego Łukasz Grzeszczyk studzi: – Widzimy i w Polsce zjawisko pewnej odmiany na rynku pracy, ale nie spodziewałbym się masowych wielkich rezygnacji. My nie mamy w sobie tak silnego genu nomadów, jak Amerykanie, by wszystko rzucać i jechać gdzieś na drugi koniec świata – mówi ekspert. Według niego zdecydowanie wyraźniej widać potrzebę „wielkiego przewartościowania”, w którym dla pracowników coraz większe znaczenie ma realizowanie pasji, czas dla rodziny i po prostu potrzeba, by żyć lepiej. – Rezygnacje z pracy owszem, też się zaczynają, ale raczej na wysokich stanowiskach menedżerskich, gdzie zmęczenie odbija się dużą odpowiedzialnością, intensywnością pracy – mówi Grzeszczyk. 

Drugą grupą, która może sobie pozwolić nawet na nagłe porzucenie pracy, są programiści. – Jest takie powiedzenie, że gdy javowiec rzuci pracę, będzie to najtrudniejsze 20 minut w jego życiu. Jest tak duże zapotrzebowanie na tych specjalistów, że oni po prostu mogą przebierać w ofertach – mówi Grzeszczyk.

Ekspert jednak podkreśla, że jeżeli coraz więcej pracowników się zwalnia, to wcale nie w poszukiwaniu wyłącznie większych pieniędzy. – Pojawiła się potrzeba robienia czegoś nowego, z głębszym sensem, mającego dobry wpływ na społeczeństwo. Więc pracownicy nam wręcz mówią, że teraz nie chcą już pracować przykładowo w fintechach tworzących jakieś oprogramowanie do obsługi kantorów cyfrowych walut czy nad obsługą Google Ads, tylko dla medtechu, gdzie mogliby pracować np. nad opracowywaniem nowych aparatów słuchowych. Ta zmiana jest faktycznie nowym zjawiskiem, które pobudziła pandemia – podkreśla Grzeszczyk.

Taka właśnie potrzeba pojawiła się w Dorocie Bachman, która po blisko dwóch dekadach pracy dla kolejnych wielkich graczy rynku e-commerce, w środku pierwszego lockdownu odeszła z pracy, bo chciała zacząć działać na własną rękę. Tyle że wraz z wybuchem pandemii nagle jej klienci zaczęli się wykruszać. – Trochę dzięki temu miałam czas zacząć realizować pomysły, które od dawna chodziły mi po głowie. Założyłam wspólnie ze znajomymi fundację Kobiety e-biznesu, zajmującą się szkoleniami i wsparciem dla kobiet w handlu internetowym. To było coś, o czym marzyłam, by zrobić i dla innych, i dla siebie. Chciałam skanalizować i „wypchnąć” wiedzę, którą zebrałam przez lata – mówi nam Bachman. – Pierwszy projekt, czyli badanie potencjału kobiet w e-biznesie, miałyśmy w fundacji już we wrześniu. Równolegle zaczęłam myśleć nad czymś własnym, bo jak wysypały się projekty doradcze, to trzeba było gdzie indziej szukać zarobku. Odezwała się do mnie koleżanka, która też właśnie rozważała odejście z korporacji i zaczęłyśmy razem tworzyć sklep internetowy TuZwierzaki.pl – opowiada. 

Jak wspomina, decyzja o odejściu z ustabilizowanej pracy to nie był nagły zryw, tylko narastające silne poczucie „kiedy, jak nie teraz”. – Korporacje dały mi bardzo dużo wiedzy, doświadczenia i świetnych relacji. I za to jestem wszystkim bardzo wdzięczna, ale pandemia wzmocniła potrzebę samorealizacji, bliższych relacji czy to z rodziną, czy ze współpracownikami – dodaje kobieta.

Takie właśnie argumenty potwierdza Danuta Rocławska, psycholog biznesu, specjalistka z zakresu pracy z osobami w kryzysie wypalenia zawodowego: – Pandemia była dla wielu pracowników okresem bilansu, refleksji i przedefiniowania swojej roli. Ludzie zaczęli stawiać sobie pytania o sens pracy, życia i podejmować takie decyzje, aby ich życie wyglądało inaczej, było bliższe wartościom, które dotąd były deprawowane – mówi ekspertka. I dodaje, że trend Wielkiej Rezygnacji jest dość naturalną kontynuacją innego noszącego nazwę down shifting, co można przetłumaczyć jako redukcję biegu.

– Zdarza się, że pracownicy, którzy mają dość przepracowania, pogoni, konsumeryzmu, dobrowolnie podejmują decyzje o zmianie kierowniczego stanowiska na niższe, gdzie wprawdzie prestiż i wynagrodzenie jest mniejsze, ale presja na wynik, oczekiwania, zakres obowiązków i wymagania również. Godzą się na to, aby zarabiać mniej, ale zyskują za to czas i możliwość bycia bliżej siebie i realizowania ważnych dla nich potrzeb. Ta potrzeba bardziej zrównoważonego trybu życia była widoczna już wcześniej. Wielka Rezygnacja jest następnym etapem – dodaje ekspertka.

Bo oczywiście wypalenie zawodowe to nie jest nowe zjawisko. Nie jest tak, że przyniósł nam je nam dopiero COVID-19. Psychologowie znają je od dawna. 

Zaczyna się notorycznym zmęczeniem. Energii brakuje już na samą myśl o poniedziałku. Z czasem to rozładowanie nasila się i w końcu przeradza w wyczerpanie. Człowiek wkłada więc jeszcze więcej wysiłku i jeszcze więcej pracy. Odpuszcza się hobby, spotkania z przyjaciółmi, rezygnuje z przyjemności. Wszystko na nic. Nie czuć spełnienia. Pojawia się apatia do zajęć, które wcześniej dawały radość i poczucie dumy. Potem przychodzi cynizm. Tak jakby praca i ludzie, których spotykasz, nie mieli znaczenia. Fizycznie nie istnieli. Byli tylko cyferkami i ciągiem słów. Jesteś wypalony. W rozsypce. Rozmontowany – i jak mówi Adaś Miauczyński w „Dniu Świra” – śmiertelnie zmęczony, chociaż, jak ci się wydaje, niczego w życiu nie dokonałeś.

Tak jak Miauczyński czuła się Weronika. I tak jak bohater filmu Marka Koterskiego była nauczycielem. Przez siedem lat uczyła angielskiego w wiejskiej podstawówce pod Lublinem. O tej pracy zaczęła marzyć na studiach. Pasją zaraziła ją inspirująca wykładowczyni. Rozpaliła w niej ogień, który szybko pozwolił jej stać się najlepszą studentką na roku, a potem wymagającą od siebie nauczycielką. Dumną z tego, co może robić.

– Moje zajęcia z dzieciakami stawiano za wzór. Rosły mi skrzydła. Czułam, że nic mnie nie zatrzyma, że poradzę sobie w zawodzie, żeby nie wiem co – wspomina dzisiaj Weronika. I dodaje z uśmiechem: ot, młodzieńcza naiwność.

Praca nauczycielki z każdym rokiem stawała się dla niej trudniejsza. – Pensja była mizerna. Rok w rok pojawiała się groźba, że tej małej wypłaty i tak może zabraknąć, bo okolica wyludniona demograficznie, więc może być za mało dzieci, aby utworzyć klasę, a wtedy dyrektor nie zapewni mi etatu – opowiada 34-letnia dziś Weronika. Gdyby zabrakło godzin, dyrektor mógłby wysłać ją na dorabianie do etatu do szkoły w sąsiedniej wsi, gdzie nie jeździ żaden bus. – Nikogo nie obchodzi, że nie mam jak dojechać. To mój problem. Nieważne, czy i jak się starasz, co robisz na lekcjach, czy jesteś zaangażowana. Twoje umiejętności i postawa nie ma znaczenia, bo jest sztywna ścieżka awansu, nauczycielskie stopnie i od nich zależna wypłata. Często więc ta nauczycielka dyktująca podręcznik do zeszytów dostaje większe pieniądze „przez zasiedzenie” niż ktoś stosujący najnowsze techniki nauczania. Niezbyt motywujące, prawda?

Weronika mówi o tym tak: nie dorobisz, nie będzie za co przeżyć miesiąca, bo pensja etatowa na to nie pozwoli. W kluczowym momencie miała 18 godzin etatu w państwówce, 2 nadgodziny, 10 godzin korepetycji i 8 w szkole językowej, czyli 38 godzin samych zajęć dydaktycznych. A przecież jeszcze potrzebowała przygotować się do lekcji, sprawdzać klasówki, organizować wywiadówki, dyskoteki, odbywać dyżury świąteczne, szkolić się i dojeżdżać na te wszystkie zajęcia. Czasem nie opłacało się zasypiać, bo zaraz trzeba było wstawać i w drogę.

Pierwsze symptomy wypalenia pojawiły się u niej mniej więcej po pięciu latach pracy. Wtedy nie spodziewała się jednak, że będzie tylko gorzej. Nie wiedziała, jak wysoką cenę przyjdzie jej zapłacić za pozostanie w zawodzie przez kolejne kilkanaście miesięcy. – Stawałam na rzęsach, aby moje lekcje nie były nudne. Niektórzy uczniowie to doceniali, a potem od innych nauczycieli dostawałam ciosy. Wprost pytali mnie, kiedy dam sobie spokój i dotrze do mnie, że nie warto za takie pieniądze tracić życia. Kompletna demotywacja – opowiada Weronika.

Przygniatało ją też upolitycznienie szkolnictwa. Nieustanne reformy, które tylko pogarszały postępującą w szkole biedę, bo nie szło za nimi żadne ich finansowanie. Weronika była w takim stanie, że zaczęła dostawać ataków paniki i bezdechu. W trakcie lekcji trzęsły jej się ręce. Zaniepokojeni byli nawet uczniowie, kiedy stojąc przy tablicy, z dłoni wypadała jej kreda. Miała też problemy z jedzeniem. Brakowało jej czasu na porządny posiłek, więc często jadała byle co, byle szybko. Ograniczyła jedzenie do dwóch lekkich posiłków w ciągu dnia. Zaczęła za to popijać, bo tylko alkohol przynosił jej ulgę.

– A jestem Dorosłym Dzieckiem Alkoholików. Wiem, czym to grozi. Dużo widziałam w rodzinnym domu. Przerażało mnie to, co się ze mną dzieje – opowiada Weronika. Sytuacja mocno odbiła się też na jej życiu prywatnym: – Całymi dniami nie było mnie w domu. Męża widywałam po godz. 22. Kłóciliśmy się. Byliśmy na granicy separacji, a być może i rozwodu.

Czarę goryczy przelało to, że szkoła przez siedem lat nie zawarła z nią umowy na czas nieokreślony. Oczywiście to nielegalne. – Mogłam pójść do sądu i na pewno bym wygrała, ale co z tego, jak naraziłabym się dyrekcji i gminie, zrobiliby mi piekło i zaraz znaleźliby sposób, aby się mnie pozbyć – dodaje.

Do Weroniki coraz mocniej docierało też, że zamienia się w taką nauczycielkę jak jej koleżanki. Wtedy zdecydowała się na terapię u psychologa. Diagnoza: wypalenie zawodowe, liczne symptomy depresji. Weronika w 2020 roku po siedmiu latach rzuciła zawód nauczyciela. Przekwalifikowała się. W nowej branży zaczęła od zera, a i tak ma lepsze zarobki niż w szkole. Najcenniejsze jednak, że ma spokój.

Historia Weroniki to zresztą objaw szerszego zjawiska. Wielkiej ucieczki nauczycieli. Zgodnie z najnowszym raportem NIK w roku szkolnym 2020/2021 już prawie połowa dyrektorów zgłosiła trudności z zatrudnieniem nauczycieli o odpowiednich kwalifikacjach. A pandemia, teleszkoła i kolejne polityczne zawirowania wokół szkolnictwa jeszcze bardziej przyspieszyły ten niebezpieczny trend ucieczek pedagogów z zawodu.

Grzeszczyk mówił o nagłym odebraniu nam rytuałów pracowniczych, które porządkowały życie zawodowe i prywatne. Wraz z pracą zdalną z kolei pojawiły się nowe rytuały. Na czele z obawą przed kryzysem, która zaczęła doprowadzać – czasem całe firmy, a czasem tylko ambitnych pracowników – do pracy na o wiele za wysokich obrotach. I w dużym stresie spowodowanym zmianą, zagrożeniem ze strony wirusa, ale też niepewnością na rynku pracy. Dodatkowo, aby pokazać, że jesteśmy w firmie potrzebni, rywalizowaliśmy już nie tylko swoją skutecznością i umiejętnościami, ale także dostępnością w każdym możliwym momencie. Nic więc dziwnego, że teraz, po ponad półtora roku pandemii, zaczynamy odczuwać reperkusje.

– Przez okres pandemii pracownicy zmagają się z dużymi przeciążeniami. Z jednej strony musieli dostosować się do zmiany warunków pracy, a z drugiej od dawna funkcjonują na „pełnych obronach”, bo chcą pokazać, że sprostali nowej sytuacji i nie zawiedli w trudnym momencie. To wiąże się z ogromnym, dodatkowym wydatkowaniem energii – mówi Danuta Rocławska i przypomina badania Gallupa, z których wynika, że od rozpoczęcia pandemii mamy do czynienia z pewnym paradoksem zaangażowania i dobrostanu.

Zazwyczaj zaangażowanie i dobre samopoczucie pracowników występują razem i wzajemnie na siebie oddziałują. W ciągu ostatnich blisko dwóch lat zaangażowanie poszybowało, natomiast dobrostan obniżał się ze względu na izolację od współpracowników, poczucie niepewności i trudne emocje. Zatem to, co dotąd było połączone, w pandemii się oddzieliło. Mamy więc przedłużający się okres dużego wydatkowania energii z jednoczesnym obniżaniem się naszego samopoczucia. Ekspertka zwraca też uwagę, że po kolejnych lockdownach mocno widoczny jest trend nadrabiania strat. Firmy przyśpieszają, aby mimo problemów zrealizować plany, osiągnąć zakładane zyski. A to przekłada się na rosnące oczekiwania i presje odczuwane przez pracowników.

– Dlatego mówi się o pułapce przyśpieszenia. W wielu firmach widać wygłodzenie sukcesów, innowacji, osiągania celów. Jednak te rosnące oczekiwania wobec pracowników, kiedy są oni już mocno wydrenowani, mogą przełożyć się na to, że będzie im jeszcze trudniej i może doprowadzić wprost do wypalenia – ostrzega Rocławska.

Zachodnie firmy widząc Wielką Rezygnację, zaczęły na złamanie karku szukać pomysłów na zatrzymanie u siebie pracowników. Elastyczniejsze zasady pracy, terapie i wsparcie psychologów w ramach pracowniczych benefitów, próby zmniejszania liczby dni pracy do czterech w tygodniu. Te metody zaczynają być dziś postrzegane jak niegdyś karta do siłowni i prywatna opieka medyczna, czyli standardowy benefit. – Pojawiają się i nowe pomysły. Niektóre firmy na start wszystkim, bez względu na wymiar urlopu, dokładają dodatkowe dni wolnego, np. bank Santander daje cztery dni rocznie. Standardem staje się wolne w dniu urodzin czy specjalne dni na pracę wolontariacką. Ale nie jak kiedyś, gdy wszyscy pracownicy niemal pod przymusem musieli jednego dnia np. sadzić drzewa. Teraz mogą wybrać sobie dowolne działania, firma oferuje im listę współpracujących instytucji. Można też podziałać w samodzielnie znalezionej – mówi Grzeszczyk i dodaje, że tak właśnie jest w Hays, gdzie sam pracuje.

Teoretycznie system prawa pracy zauważył Wielką Rezygnację, zanim ta do nas dotarła. Wypalenie zawodowe zostało wpisane do Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób z mocą obowiązującą od 1 stycznia 2022 roku. Mówiąc prościej, za kilka dni będzie można dostać zwolnienie lekarskie właśnie na podratowanie zdrowia z powodu zawodowego wypalenia. W praktyce nie jest to wcale do końca jasne. WHO de facto – mimo wpisania wypalenia do klasyfikacji – nie zakwalifikowała go jako jednostki chorobowej ani stanu medycznego, a „jedynie” jako syndrom mogący wpłynąć na stan zdrowia pracownika. Więc ZUS może dosyć swobodnie podważyć takie zwolnienia i nakazać zwrot wypłaconego wynagrodzenia za czas na zwolnieniu. A szkoda, bo L4 wielu polskim pracownikom na pewno by się przydało. Statystyki mówią, że aż 65 proc. z nich skarży się na symptomy wypalenia zawodowego.

– Stolarz w Polsce wciąż nie jest prestiżowym zawodem. Nie ma też u nas dużego rynku dla drewnianych, droższych mebli. A tu ludzie nie tylko kochają piękne, drewniane meble, lecz w Toskanii jest jeszcze spory, lokalny biznes meblarski – opowiada Kryszkiewicz. Kiedy małżeństwo zdecydowało się na wyprowadzkę, Adam postanowił wrócić do swojego pierwotnego zawodu, w Polsce praktykowanego tylko jako hobby: stolarza.

– Jest tu sporo takich firm typu arredamenti, czyli pracowni wyspecjalizowanych w projektowaniu, tworzeniu i montowaniu większych zamówień – opowiada Małgorzata. Ale wcale nie było tak lekko ze znalezieniem pracy. – Adamowi zajęło kilka tygodni, zanim znalazł faktycznie dobre miejsce, ale jak już je znalazł, to jego arredamenti okazało się być naprawdę profesjonalnym zakładem. Takim, który robił tak luksusowe meble, jak bar dla Gucciego czy do bardzo eleganckiej kawiarni Paszkowski we Florencji – opowiada z ekscytacją Małgorzata. 

Właśnie ekscytacja nowym życiem we Włoszech przebija z jej kolejnych opowieści. A to o szkole jej synów bez dzwonków i ocen. A to o Włochach, którzy zawsze podczas rozmowy patrzą w oczy. A to wreszcie o bogatym życiu społecznym. – Doskonale zdaję sobie sprawę, że nas to tak ekscytuje, bo jest nowe. Nie ze wszystkim i nie zawsze jest tak świetnie. Jesteśmy z Adamem bardzo zgranym małżeństwem, a tu po raz pierwszy tak na mocno, trochę po włosku się pokłóciliśmy. Ale nie żałuję tej decyzji. Przeciwnie, czuję z nas wielką dumę – podkreśla dziennikarka.

Artur Małek też wciąż jest pełen ekscytacji: – Po drugiej stronie jeziora mieszka druga para, też niedawno sprowadzili się z Warszawy. Czasem spotykamy się wieczorem, żeby pogadać.

Dorota Bachman latem tego roku nagle dostała tak ciężkiego schorzenia kręgosłupa, że nie mogła chodzić i wymagała operacji. – Lata pracy, stresów, wysokich obcasów dały o sobie znać. To, jakie wsparcie otrzymywałam od męża oraz od wspólniczek i jak naturalnie przyjęto, że nie mogę pracować na pełnych obrotach, bo muszę zadbać o siebie, tylko umocniło mnie w przekonaniu, że podjęłam dobrą decyzję – podkreśla.

Weronika najbardziej ceni sobie work-life balance: – Uprawiam swoją część poletka i nic więcej. Mam czas dla siebie, rodziny. A jeśli firma chce, żebym robiła coś w nadgodzinach, to najpierw muszą zabezpieczyć na to stosowny budżet. Uczę się non stop, bo w tej branży to konieczność. Nie stoję w miejscu.

Ilustracje: Aleutie / Shutterstock.com

Data publikacji: 13.12.2021