Miały być istne igrzyska najnowszych technologii. Tokio 2020 wygląda jak wyciągnięte z przeszłości

To nie będzie „świętowanie”, tylko „upamiętnienie” igrzysk – powiedział cesarz Japonii podczas otwarcia olimpiady w Tokio. Japonia, która liczyła, że Tokio 2020 pomoże jej wrócić na piedestał światowych gospodarek i innowatorów technologicznych, ma do zaoferowania puste trybuny, skandale związane ze sportowcami słabnącymi od upałów i trochę gadżeciarskich robotów.

Miały być istne igrzyska najnowszych technologii. Tokio 2020 wygląda jak wyciągnięte z przeszłości

W przerwie meczu w koszykówce USA – Francja, który ostatecznie zakończył się dość sensacyjną porażką Amerykanów, na boisku pojawił się on. Z wyglądu przypominał przeciwnika z jakiejś konsolowej strzelaniny. Sporych rozmiarów czarny korpus i niewielka głowa, z okiem jak u cyklopa. Robot chwycił piłkę i jak gdyby nigdy nic prosto z połowy boiska, za pierwszym razem, rzucił zza linii za trzy punkty.

W normalnych warunkach publiczność wiwatowałaby w euforii. Można wyobrazić sobie to napięcie, kiedy robot sunie w stronę połowy boiska, chwyta za piłkę i rzuca. A potem te kilka długich sekund – trafi czy nie trafi? Hałas byłby pewnie nie do wytrzymania, gdyby kibice z podziwem oklaskiwali niesamowitego zawodnika-robota. 

Tyle że mamy 2021 rok i środek ciągnącej się od ponad roku pandemii. A z trybun zamiast dopingujących widzów spogląda dominująca pustka. 

Igrzyska w Tokio odbywają się rok później niż planowano. Pandemia doprowadziła również do rezygnacji z dopuszczenia kibiców do sportowych wydarzeń. Nie ma turystów, reporterzy są ograniczani licznymi nakazami i zakazami. Wioska olimpijska to zamknięta strefa. Tokio od dawna nie tętni życiem, bo mieszkańcy chronią się przed piątą falą wirusa. Nic nie przypomina fantastycznego NeoTokyo z cyberpunkowych, pełnych technologii, robotów i androidów wizji przewijających się w kolejnych mangach. 

Wizji, którą na żywo Japonia chciała zachwycić świat i przywrócić sobie należyte miejsce wśród najbardziej innowacyjnych gospodarek.

Tokio 2020 ściga się z Tokio 1964

Kiedy w kwietniu 2013 roku Japonia została wybrana na organizatora XXXII Igrzysk Olimpijskich, wciąż jeszcze leczyła rany po mającej miejsce ledwie dwa lata wcześniej katastrofie elektrowni Fukushima. Do dziś zresztą walczy z jej skutkami i to nie tylko psychologicznymi. Ledwie w kwietniu rząd potwierdził, że ponad milion ton wciąż radioaktywnej wody – mimo że przefiltrowanej – trafi do oceanu. 

Organizowanie igrzysk kilka lat po ogromnej katastrofie oczywiście budzi skojarzenia z imprezą z 1964 roku. Wówczas Japonia była gospodarzem jako kraj, który odradzał się po wydarzeniach z drugiej wojny światowej. Japończycy zapragnęli udowodnić, że wstali z kolan, że są rozwijającym się, nowoczesnym państwem. Udało im się. To właśnie Tokio 1964, na które przeznaczono rekordowe 58 mld dolarów, stało się motorem napędowym do powstania superszybkiej kolei. Przełomem była też pierwsza transmisja docierająca na cały glob dzięki satelitom – wprawdzie nie wszystkie dyscypliny były pokazywane, ale medialna sportowa rewolucja rozpoczęła się właśnie wtedy. Co więcej Japonia jako pierwsza transmitowała, choć tylko dla własnych mieszkańców, igrzyska w kolorze. Stało się jasne, że to technologiczno-kulturowy soft power będzie pomysłem tego kraju na odzyskanie światowej pozycji. 

Jeszcze przed tamtą imprezą podjęto kluczowe decyzje, które zdecydowały o przyszłości kraju. Zaraz po wojnie postanowiono przeznaczyć aż 3 proc. PKB na badania naukowe. Lokalne firmy były chronione przed zagraniczną konkurencją przez rząd, mogąc liczyć nie tylko na korzystne warunki finansowe, ale też spokój na rynku – bo zagraniczne produkty nie trafiały na sklepowe półki. Od lat 70. furorę na świecie – nawet w Stanach! – zaczęły robić japońskie samochody i elektronika. Właśnie Tokio 1964 stało się początkiem japońskiego cudu gospodarczego, czego symbolem było przyjęcie w 1964 roku Japonii do OECD. Oto kraj, w którym dochód na głowę wynosił wtedy tyle samo, co mieszkańca Sri Lanki, stał się motoryzacyjnym czy technologicznym liderem ze sprzętowymi nowinkami – jak przenośne telewizory, o których śnił cały świat.

Igrzyska lekarstwem na społeczny kryzys

Ale nie musimy szukać tak daleko w pamięci, aby zobaczyć, że igrzyska to świetna okazja do błyśnięcia technologicznymi umiejętnościami. To w południowokoreańskim Pjongczangu w 2018 roku, w trakcie zimowych igrzysk, po raz pierwszy użyto technologię 5G. Wtedy też na drogi wyjechały autonomiczne autobusy czy doszło do transmisji na żywo w wirtualnej rzeczywistości. Według CNN były to najbardziej zaawansowane technologiczne igrzyska w historii. Japonia chciała więc nie tylko przeskoczyć poprzeczkę, ale zawiesić ją jeszcze wyżej. 

– Tegoroczne igrzyska miały być dowodem na to, że Japończycy próbują podźwignąć się ze stagnacji, jaka od pewnego czasu trawiła ich kraj. Chcieli nieco bardziej otworzyć się na świat i region – w którym trwa zażarta rywalizacja o przywództwo – i pokazać tym samym swoje możliwości. Oni mocno wierzą, że wciąż są mocarstwem światowym. Tyle że świat ma już nieco inne zdanie i fakt ten wypada udowodnić. Może nie tylko poprzez organizację igrzysk, ale właśnie otwarcie i pokazanie światu, że na przykład świetnie poradzili sobie ze skutkami katastrofy nuklearnej w Fukushimie – mówi o nadziejach Japończyków dr Tomasz Bichta, doktor nauk humanistycznych w lubelskim UMCS. 

Robot do dostawy produktów "Micro Pallete" od Toyoty, szykowany na olimpiadę, fot. StreetVJ/Shuttestock.com

Czy faktycznie Japonia musi cokolwiek udowadniać? I tak, i nie. Z jednej strony to nadal imponujący technologicznie kraj, z drugiej – zmaga się z olbrzymimi problemami w kwestii demografii. W książce „Japonia, Chiny i Korea. O ludziach skłóconych na śmierć” Michael Booth cytuje wyniki badań, z których wynika, że w 2017 roku po raz pierwszy urodziło się mniej niż milion dzieci. Co więcej, umiera więcej osób niż się rodzi. Według szacunków do 2053 roku populacja może spaść ze 127 mln do 100 mln. W 2065 r. będzie już tylko 88 mln Japończyków, na dodatek 38 proc. z nich stanowić mają osoby powyżej 65. roku życia. 

Dlaczego na świat nie przychodzą nowi Japończycy? Jednym z powodów może być kultura pracy – raz, że sytuacja na rynku nie jest łatwa, dwa, że w Japonii częstym kłopotem są liczne nadgodziny. Będące już społecznym problem masowe przepracowanie doprowadziło najmłodsze pokolenia do gorzkiej refleksji nad sensem takiego życia. Depresja dotyka też coraz młodsze osoby – w 2020 roku wzrosła liczba samobójstw wśród młodzieży. Nieprzypadkowy jest więc fakt, że to właśnie w Tokio zamontowano na stacjach metra lustra – pomysłodawcy liczyli na to, że osoby chcące wskoczyć pod pociąg powstrzymają się, widząc swoje oblicze. Innym lekarstwem miało być też powołanie w marcu tego roku ministra ds. samobójstw. 

Symbolem „starości” Japonii już teraz jest na przykład fakt, że olbrzymią popularnością cieszy się tam… faks. Z danych z 2020 roku wynika, że w kraju jest w życiu aż 43 mln urządzeń. W końcu jednak wojnę wypowiedział im Tarō Kōno, były szef Ministerstwa Spraw Zewnętrznych. Innym objawem dawnych zwyczajów jest też biurokracja, na którą narzekał m.in. Alex Kerr, autor książki „Psy i demony. Ciemne strony Japonii”: – Japoński styl działania – czy to w nadzorowaniu giełdy, czy projektowaniu autostrad, czy też kręceniu filmów – w zasadzie zmarł około 1965 roku. 

Mario zapala znicz olimpijski

– Igrzyska najbardziej były potrzebne politykom – tłumaczy Rafał Tomański, twórca kanału Środek od środka, autor książek o Japonii: „Tatami kontra krzesła” oraz „Made in Japan”. 

Japonista zwraca uwagę, że igrzyska świetnie wpisywały się w strategię ekonomiczną długoletniego premiera Shinzō Abe (skończył urzędowanie pod koniec 2020 r.), który chciał, aby miliony turystów odwiedzały kraj. W trakcie igrzysk miała się ich zjawić rekordowa liczba – mówiono nawet o 50 mln, co miało się przełożyć na 290 mld dol. zysku. Było to w zasięgu, skoro w 2019 r. do kraju zawitało prawie 32 mln ludzi. Wszyscy przybyli z okazji igrzysk mieli zobaczyć na własne oczy, że Japonia to dalej nowoczesny, wyznaczający trendy kraj. 

Jeszcze przed imprezą Japończycy zaczęli korzystać z możliwości, jakie daje wspomniana soft power – czyli wykorzystanie choćby kultury do budowania swojej atrakcyjności na światowym rynku. To właśnie dlatego w 2016 r., podczas ceremonii zakończenia igrzysk w Rio, premier Abe przebrał się za kultowego Mario z gry, wyjeżdżając z dobrze znanej graczom zielonej rury. Podobno zrobił to niechętnie, jak mówił po latach, ale warto było, bo wideo stało się hitem. 

Tego właśnie oczekiwano po igrzyskach w Tokio. Nawiązania do popkultury, prężenia muskułów za pomocą niesamowitych technologii, przypomnienia i udowodnienia, że Japonia w robotyce, w pracach nad sztuczną inteligencją wciąż jest w światowej czołówce. Nie oznacza, że tego nie dostaliśmy – nawet sympatyczne Google Doodle pokazywało, z czym kojarzy się wszystkim Japonia. Użytkownicy wyszukiwarki dostali gierkę retro, w której bierze się udział w sportowych wyzwaniach. Całość budziła nostalgiczne uczucia, przywołujące czasy pierwszych konsol, często właśnie japońskich, kiedy to tamtejsze technologie rozpalały umysły nastolatków i dorosłych z całego świata. 

Tyle że ostatecznie wyszło jednak znacznie mniej widowiskowo, niż Kraj Kwitnącej Wiśni by sobie zamarzył. I COVID-19 jest tylko jednym z powodów za tym stojących.

Społeczeństwo 5.0 

Przykładem na ambitne działania Japończyków jest Społeczeństwo 5.0. To wcale nie nazwa wymyślona przez dziennikarzy, pozwalająca w efektowny sposób opisać strategię rządu. Tak wprost przedstawiono plan przygotowany przez rząd w 2019 roku. Zakłada on, że uda się połączyć świat wirtualny z realnym, za sprawą choćby sztucznej inteligencji, big daty czy robotów odciążających ludzi, a nawet opiekujących się nimi. Słowem: science-fiction w realu.

Jak miałoby to działać w praktyce? W małych miejscowościach, ze względu na wspomniany wcześniej kryzys demograficzny, brakuje lekarzy. Starsi pacjenci nie mają więc kontaktu z opieką medyczną. Ale dzięki szybkiemu dostępowi do sieci można za pomocą tabletu zamówić wideokonferencję. Co ważne, zaczęto powszechnie taką telemedycynę wdrażać już przed wybuchem pandemii. W projekt zaangażowane są największe japońskie firmy, w tym Hitachi, Toyota, Mitsubishi czy Toshiba. Inne branże, w których realizowane ma być Społeczeństwo 5.0, to m.in. rolnictwo (autonomiczne pojazdy) czy transport (dostarczanie zakupów dronami). 

I pewnie Tokio 2020 byłoby dowodem na to, że to nie tylko czcze zapowiedzi, ale faktyczna cyfryzacyjna przyszłość, którą Japonia już dziś żyje, a robotyka jest jej naturalnym przejawem. Maskotką igrzysk jest przecież robot Miraitowa. Podobnie jak człowiek ze Społeczeństwa 5.0, także i ten sympatyczny bohater umiejętnie balansuje pomiędzy światem wirtualnym i rzeczywistym. Robot rozpoznaje ludzkie gesty i mimikę, potrafi na nie reagować. 

Imponującym rozwiązaniem jest choćby specjalny egzoszkielet od firmy Panasonic, pozwalający dźwigać ciężarne talerze. Mając w pamięci plan na Społeczeństwo 5.0, łatwo zrozumieć, do czego Japonia dąży, czyli do sprawienia, żeby technologia wyeliminowała wszelkie niedostatki ludzkich możliwości. 

Nie takie bardzo NeoTokyo

Niczym w środku filmu science-fiction, tak właśnie czuł się jeden z przedstawiających technologie, które miały być wykorzystane podczas Tokio 2020. Oglądając materiał z 2019 roku, nawet dziś trudno jest nie dać ponieść się entuzjazmowi. Oto zobaczyliśmy niezwykle efektowny samochód jeżdżący bez kierowcy, który wyglądał jak futurystyczny statek z gier komputerowych. Imponował autobusik, również autonomiczny, mogący pomieścić do 20 pasażerów. Wrażenie robiły gadające roboty, technologie skanujące twarz, kolejne absurdalnie urocze pojazdy jak wyjęte z japońskich mang. Wszystko wskazywało na to, że Igrzyska w Tokio 2020 będą spełnieniem marzeń osób żyjących w latach 90. i wyobrażających sobie przyszłość – właśnie tak jak pokazywały ją „Ghost in the Shell”, „Neon Genesis Evangelion” czy inne kultowe komiksy od japońskich mistrzów rysunku. 

Japończycy zapewniali nawet, że na trybunach zaś miał pojawić się choćby robot dostarczający niepełnosprawnym posiłki i napoje. Tyle że ostatecznie zabrakło kibiców. 

Właśnie pandemia (i to, jak nieskuteczny w walce z nią okazał się być nowy rząd Yoshihide Sugi, a w efekcie ogromna niechęć samych Japończyków do igrzysk w obecnym terminie) stanęła na przeszkodzie, by to święto sportu stało się też technologiczną gratką.

Najpierw tematem numer jeden był koronawirus. Istniało nawet ponoć realne zagrożenie, że igrzyska zostaną odwołane w ostatniej chwili. Za niechęcią tą stoi w ogromnej mierze fakt, że Japonia długo zwlekała ze szczepieniami, bo sama dodatkowo certyfikowała szczepionki. Dziś ledwie jedna czwarta społeczeństwa jest zaszczepiona.

Dla porównania, unijna średnia wynosi 56,66 proc. W Polsce mamy zaszczepionych 47 proc. mieszkańców, rekordowa Malta – 88 proc. Ten stan jest trudny do przyjęcia przez Japończyków, bo choć w Japonii od 1994 roku nie ma obowiązku szczepień, to według danych WHO z 2018 roku kraj ten należy do najlepiej wyszczepionej populacji na świecie. Po prostu obywatele czują odpowiedzialność za siebie i innych, wypełniając w ten sposób swój obywatelski obowiązek. 

Najmocniejszym dowodem na to, jak duże są społeczne opory przed tym terminem igrzysk (sporo osób postulowało przeniesienie ich na jesień, na co podobno nie zgodził się MKOL), jest wycofanie reklam przez Toyotę, jednego z głównych sponsorów igrzysk. A także dostawcę przełomowych technologii autonomicznych aut, które miały być przecież symbolem olimpiady. Wprawdzie z obietnic firma się wywiązała, przekazując organizatorom m.in. roboty, ale z samym wydarzeniem nie chce być za bardzo kojarzona. 

Protesty społeczne przeciwko lipcowemu terminowi olimpiady w Tokio, fot. Sayuri-inou/shuterstock.com

Co więcej autonomiczne auta zdążyły wyjechać na japońskie drogi jeszcze przed igrzyskami, czyli w pierwotnym terminie olimpiady. Japonia jako pierwszy kraj na świecie oficjalnie zalegalizowała samochody autonomiczne już jesienią 2020 roku. Wiosną 2021 r. zaś do sprzedaży trafiły pojazdy wykorzystujące system Advanced Drive, który przejmuje od kierowcy kontrolę nad gazem, hamulcem oraz rzecz jasna kierownicą.

Nowoczesne rozwiązania więc są, ale… nie ma kto z nich skorzystać. W relacjach z Tokio zamiast czytać o zabawnych spotkaniach z robotami, pojawiają się opisy działań aplikacji, które dziennikarze obsługujący imprezę musieli zainstalować. Jedna jest od śledzenia ich położenia, by wiadomo było, gdzie znajduje się właściciel telefonu i czy nie dociera do niedozwolonych miejsc (lub czy nie znalazł się w zasięgu kogoś, kto mógł okazać się zarażony), druga monitoruje stan zdrowia. 

– Ludzie, głównie dziennikarze i sportowcy, którzy pojechali na igrzyska, nie zobaczyli kraju, nie mają jak porozmawiać z ludźmi. Wszystkie ich historie są do siebie podobne: siedzę w hotelu, bo nie ma dokąd pójść, zawody są przełożone i tak dalej – mówi Tomański.

To nie jest klimat do innowacji

Dobrej prasy Japonii nie gwarantuje też pogoda. „Jest nie do zniesienia” – mówią o upałach sportowcy. Na stadionie odczuwalne są 53 stopnie Celsjusza – relacjonowała dziennikarzowi TVP Sport Alicja Konieczek, która nie zakwalifikowała się do dalszych rund w biegu przez płotki. Według oficjalnych danych od organizatorów 30 osób odpowiedzialnych za organizację dostało udaru słonecznego. Dopiero po tym, gdy tenisista Daniił Miedwiediew zwrócił się do sędziów, że dokończy mecz, ale ci muszą liczyć się z jego śmiercią, zdecydowano opóźnić mecze tenisistów.

I znowu zamiast przełomowych technologii, które pokazywały, że Japonia ma rozwiązania dotychczas znane z filmów science-fiction, świat obiegały zdjęcia zawodników chłodzonych przez wielkie dmuchawy czy kamizelki. Niezbyt to imponujące. Tak samo byłoby zresztą w 1964 roku. Byłoby, ale wcześniej podjęto decyzję, że igrzyska odbędą się później niż zwykle, bo jesienią – właśnie z powodów panujących latem w stolicy państwa upałów. Teraz podobne rozwiązanie problemu wysokiej temperatury nie wchodziło w grę, bo Japonia w marcu 2020 r. wystąpiła do MKOL z wnioskiem o przesunięcie olimpiady tylko o… rok. 

Pekin 2022 rewolucją technologiczną

Właśnie z powodu koronawirusa i upałów na dalszy plan schodzi to, czym Japonia chciała błyszczeć. A w gruncie rzeczy przecież ma czym.

– Japonia jest bardziej zaawansowanym technologicznie krajem niż nam się wydaje, także pod względem podejścia do globalnego ocieplenia – zauważa Tomański. – Byłem dwa lata temu na G20 w Osace. Przed wejściem na halę stał samochód na wodór. Przecięty na pół, więc na własne oczy można było zobaczyć, jak wygląda wykorzystana technologia. Widziałem też testy bezpieczeństwa, w których strzelano do zbiorników z wodorem i nic się nie stało. Japonia wynalazła rozwiązania na wodór dużo wcześniej niż reszta świata. 

Przez to, że dziś głównie dyskutuje się o konsekwencjach upału, można byłoby odnieść, że Japonia nie jest gotowa na nadchodzącą katastrofę klimatyczną. Tyle że to nieprawdziwy wyłaniający się obraz. 

– Japonia jest piątym co do wielkości emitentem dwutlenku węgla na świecie i choć podejmowane są działania mające na celu rozwój energetyki odnawialnej, kraj planuje również budowę nowych elektrowni węglowych. Stawiają na fotowoltaikę i rozwój w tym obszarze, co ma iść w parze z cyfryzacją japońskiego społeczeństwa. W tym roku Japonia ogłosiła neutralność klimatyczną i do 2050 r. zamierza do zera zredukować swoje emisje gazów cieplarnianych – podkreśla Bichta. 

Rodzi się więc pytanie, z czym Japonia zostanie po igrzyskach. Miał być dowód na to, że to nadal zwinny azjatycki tygrys, który wcale nie dał się połknąć Chinom. Zamiast podziwu jest litania problemów co najwyżej przetykana technologicznymi bajerami, które owszem, robią wrażenie, ale wciąż nie przekonują, że mogą stać się przyszłością świata. 

– Japońska rywalizacja z Chinami na każdym polu jest nieodłącznym elementem walki o dominację rejonie Pacyfiku. Czy olimpiada może posłużyć temu celowi? Może gdyby odbyła się w normalnych warunkach, a nie w reżimie sanitarnym i stałaby się sukcesem organizacyjnym, medialnym i sportowym, byłby to przyczynek do polepszenia odbioru wizerunku Japonii w świecie, ale wiemy już, że tak nie będzie – prognozuje Bichta. 

Jego zdaniem trudno mówić o sukcesie, nawet jeśli uznamy, że jest nim samo odbycie się igrzysk. – Nad wszystkim gdzieś jednak dominuje takie poczucie frustracji, że uczestniczymy w czymś, co nie powinno mieć miejsca – mówi ekspert. 

Z ewentualnej „porażki” cieszyć mogą się też Chiny, które mimo notowania właśnie najwyższej fali zachorowań od wielu miesięcy, szykują się na zimowe igrzyska, które za kilka miesięcy odbędą się… w Pekinie. Już teraz organizatorzy chwalą się system chłodzenia lodowisk, który nie ma żadnego szkodliwego wpływu na środowisko i zapowiadają, że podczas zimowych igrzysk ma zostać wykorzystana w użyciu chińska cyfrowa waluta będąca odpowiedzią na bitcoina. Na deser jeszcze dojdzie 5G i roboty. 

Kto wie, czy to właśnie nie Chińczykom uda się zrealizować marzenie Japończyków – zawładnąć umysłami fanów technologii przy pomocy sportu.

Główne zdjęcie: robot pracujący jako konsjerż w tokijskiej restauracji opustoszałej w czasie pandemii, fot. Karolis Kavolelis/Shutterstoc.com