Orgazm na żądanie. Samotni płacą za złudzenie bliskości

– Płacę za przytulanie, dostaję przytulanie. Płacę za to, że dziewczyna będzie mieć na ekranie orgazm, i to dostaję. Płacąc, dostajemy poczucie sprawczości, a także iluzję dostarczenia komuś autentycznych przeżyć – mówi w rozmowie z magazynem Spider’sWeb+ Oktawia Kromer, autorka książki „Usługa czysto platoniczna. Jak z samotności robi się biznes”.

21.05.2021 04.33
Orgazm na żądanie. Samotni płacą za złudzenie bliskości

Co biznes ma wspólnego z miłością? – pyta w swojej książce reporterka Oktawia Kromer. Z pozoru wydawać by się mogło, że niewiele. Jednak kiedy zagłębimy się w temat, okaże się, że istnieje wielki rynek, szereg firm oferującym klientom różnego rodzaju usługi i towary mające sprawić, że zapełnią swój brak. Działa tu bowiem prosta, wolnorynkowa logika. Jeśli istnieje potrzeba, zawsze znajdzie się ktoś, kto zechce spróbować ją zaspokoić, a przy tym dobrze na niej zarobić.

Kromer opisuje więc z jednej strony osoby gotowe płacić, aby uzyskać choć złudzenie bliskości. Jej rozmówcami są m.in. emeryci zadłużający się na kupno cudownych pasów, mat i masażerów, które mają przywrócić im nie tylko zdrowie, ale i dać „ciepło macierzyńskiej miłości”. Studentka psychologii, która za zaskórniaki kupuje pakiety płatnego przytulania, a w ramach tej usługi m.in. „przyjacielski dotyk”, „akceptację” i „obecność”. Nieśmiały uczeń „trenera podrywu” gotowy na polecenie swojego guru rzucić się w centrum handlowym z pocałunkami na przypadkową dziewczynę.

Okładka książki Oktawia Kromer, autorka książki „Usługa czysto platoniczna. Jak z samotności robi się biznes” Fot. Wydawnictwo Czarne
Okładka książki „Usługa czysto platoniczna. Jak z samotności robi się biznes”, fot. Wydawnictwo Czarne

Z drugiej zaś przedsiębiorcy, którzy na zaspokojeniu potrzeb nieraz zarabiają krocie. Autorka rozmawia więc np. z agentkami biur matrymonialnych, swatkami, płatnymi przytulaczami czy osobami, które za pieniądze rozbierają się przed internetowymi kamerkami. Część z tych biznesów może budzić niesmak, poczucie cynizmu i żerowania na ludzkiej samotności. W końcu można kupić usługę polegającą na kontakcie z czyimś ciałem, ale czy da to autentyczne spełnienie, bliskość i prawdziwe emocje? Choć autorka zostawia ocenę czytelnikom, to sugeruje, że może to być tylko plasterek przyklejany na rozjątrzoną ranę. Nie rozwiązuje on źródła problemu, lecz próbuje znieczulić jego efekty.

Kromer opisuje też biznesy, które mogą wydawać się wręcz szkodliwe. Mowa tu choćby o wspomnianych sprzedawcach rzekomo „cudownego” sprzętu mającego przywrócić zdrowie seniorom czy youtuberach oferujących „szkolenia z podrywania”. Te ostatnie choć mają pomóc w przełamywaniu nieśmiałości i budowaniu stałej relacji, to mogą uczyć również technik manipulacji i przedmiotowego traktowania kobiet, których zdobycie w pewnym momencie nie służy już zaspokojeniu samotności, a zaliczeniu kolejnego zdobytego punktu.

Uczący w ten sposób „trenerzy podrywu” mogą szkodzić przede wszystkim swoim klientom, ale też mówiąc szerzej kobietom, które na publikowanych przez nich filmach bywają obrażane, manipulowane czy namolnie zaczepiane. – Takie filmy mogłyby być usuwane, choć nie wiem, kto miałby decydować, czy coś zasługuje na cenzurę, czy nie? – mówi nam Oktawia Kromer.

Podobnych trudnych pytań i wątpliwości z każdą kolejną kartą książki jest więcej. Im mocniej bowiem zanurzamy się wraz z autorką w otchłań przedziwnych biznesów, tym częściej zastanawiamy się komu i czemu właściwie służą. Bo choć zdarza się, że ktoś faktycznie znajdzie w nich spełnienie, bliskość czy miłość, to częściej niż dobro i szczęście samotnego człowieka liczy się jedno – zysk. 

„Usługa czysto platoniczna. Jak z samotności robi się biznes” – Wydawnictwo Czarne, 2021. Książka dostępna w wersji papierowej i jako e-book. 

Dlaczego napisałaś książkę o zarabianiu na samotności?

Oktawia Kromer, autorka książki „Usługa czysto platoniczna. Jak z samotności robi się biznes”, fot. Anna Kowalik

Zaczęło się kilka lat temu kiedy napisałam reportaż o oszukańczym biznesie skierowanym do starszych, schorowanych osób. Wyroby Nuga Best, czyli choćby masażery do nóg i pasy masujące brzuch czy bandaże na kolano, które według ich sprzedawcy mają leczyć niemal wszystkie możliwe choroby, sprzedawano i nadal sprzedaje się za horrendalne sumy. W całym tym procederze najważniejsze dla mnie okazało się nie samo oszustwo, ale samotność oszukiwanych klientów. Bez niej sprzedaż na taką skalę nie byłaby możliwa.

Kim są Twoi bohaterowie?

To bardzo różni ludzie. Młodzi, starzy, biedni, bogaci. Nie wszyscy uważają się za osoby samotne. A jednak ich zachowania, to co mówią i robią, sugerują, że tak właśnie jest. Jedną z takich osób jest ponad 40-letni mężczyzna, który przez całe życie ani razu nie doświadczył kontaktów intymnych z drugą osobą w inny sposób niż za pieniądze. Zawsze za nie płacił. Ten mężczyzna nie uważa się za osobę samotną, ale nie ukrywa, że bardziej niż seksu szuka teraz ciepła i bliskości. Dlatego zdecydował się np. na usługę płatnego przytulania.

I to dało mu spełnienie? 

Można kupić usługę, która polega na kontakcie z czyimś ciałem, ale czy autentyczną bliskość, uczucie? Wątpię. Kupując usługę seksualną, można jednak, oczywiście, nawiązać jakąś ludzką relację. Tak jak można to zrobić przy kupnie zegarka czy warzyw na targu. 

Ale jednak ten rynek usług i produktów „na samotność”, o których piszesz, każe wierzyć, że gdy ma się pieniądze, to można zaspokoić brak.

Jakiś brak można zaspokoić. W przypadku płatnego przytulania mówimy o fizycznym braku czyjejś obecności obok siebie. Nie zawsze chodzi tu o przytulenie, w ofercie może być też np. gra w łapki czy wspólne oglądanie telewizji. Ale czy naprawdę tylko o fizyczność tu chodzi? Czy to nie plasterek przyklejany na rozjątrzoną ranę? Zauważyłam, że wszystkie te biznesy łączy jedno: dają klientom poczucie sprawczości i kontroli, w jakimś minimalnym przynajmniej zakresie. Jeśli zapłacę, to dostanę ten produkt, tę usługę.

Ale w życiu tak prosto to nie działa?

Można się do kogoś codziennie uśmiechać, np. w pracy na przerwie, proponować spotkanie, prawić komplementy, ale to w żaden sposób nie oznacza, że ta osoba się zgodzi i będzie z tego cokolwiek więcej – nawet jeśli miałaby to być tylko jedna kawa na mieście. W przypadku płatnych usług nie ma ryzyka odrzucenia – kontrola nad sytuacją jest pełna. Płacę za przytulanie, dostaję przytulanie. Płacę za to, że dziewczyna będzie mieć na ekranie orgazm, i to dostaję.

Słucham?! 

(śmiech) Naprawdę Cię to dziwi? Amatorskie, nadawane na żywo porno zrobiło się ostatnio całkiem modne. Można je oglądać na zagranicznych portalach, można na krajowych. Oczywiście, czy to będzie prawdziwy orgazm, tego już ci nikt nie obieca, ale przekonujące udawanie zobaczysz na przykład na ShowUp.tv. W okienkach, które wyświetlają się naraz na ekranie widać najróżniejsze sytuacje. Kiedy zaglądałam tam w kwietniu zeszłego roku, wśród użytkowniczek portalu modne było występowanie z urządzeniem, które po wykupieniu i przesłaniu przez widzów odpowiedniej liczby żetonów (wirtualnych pieniędzy) zaczynało wibrować. Dawało to kupującym żetony mężczyznom złudzenie, że mają wpływ na doznania tych dziewczyn. Znów – nie mam pewności, ale mogę przeczuwać, że wielu z tych mężczyzn cierpiało z samotności. I znów – płacąc, dostawali poczucie sprawczości, a także, w tym wypadku, iluzję dostarczenia komuś autentycznych przeżyć. ShowUp.tv to jedno z mroczniejszych miejsc internetu, do których dotarłam, a te urządzenia – jedna z najbardziej zaskakujących technologii, które zbadałam, pisząc książkę. Długo obserwowałam tę platformę. Oglądałam transmisje, czytałam wypowiedzi na czatach. To wciąga. Ale też sprawia, że wyłączając komputer, człowiek czuje się taki nieświeży, oblepiony tym światem. 

Ale erotyka to tylko część tej platformy.

Zdecydowanie. Mnie najbardziej ciekawili ludzie, którzy nie szukali tam pornografii, a po prostu rozmowy. Zwykłego, codziennego kontaktu z drugim człowiekiem. Te osoby mówiły o sobie, że są „normalne” w przeciwieństwie do rozerotyzowanej reszty. Czasem ich relacje wychodziły poza świat wirtualny. Powstawały przyjaźnie, a nawet związki, małżeństwa. Nie dziwiło mnie to bardzo. Wszędzie można się poznać i stworzyć coś prawdziwego. Nawet w najmroczniejszych miejscach dzieją się też dobre rzeczy.

Jednak biznesy na samotności, które opisujesz – i ogółem cały rynek – rządzą się zyskiem i do tego służą, a nie dbaniem o uczucia człowieka. Samotni mogą więc zostać skrzywdzeni. 

I tak jest ze wspomnianym Nuga Best. Na tym przykładzie najlepiej widać, jak można komuś zaszkodzić, budując fałszywe poczucie wspólnoty między sprzedawcą a klientem. W tym przypadku relacja jest codzienna, bardzo bliska. Sprzedawcy pielęgnują ją, by poprzez wzbudzone poczucie zobowiązania – chęć odwdzięczenia się za okazaną uwagę – doprowadziła do sprzedaży. To samo robią sprzedawcy perfum w drogerii czy luksusowej biżuterii, ale tam szkodliwość jest zdecydowanie niższa. A w Nuga Best sprzedaje się złudzenie, że „medycyna Nuga” może zastąpić konwencjonalne leczenie. To nieodpowiedzialne i niebezpieczne.

Klienci nie mają świadomości, że kupują tylko pozory?

Niektórzy mają. Jedną z bohaterek mojej książki jest pielęgniarka z powiatowego miasta. Potrzebowała kontaktu z ludźmi, więc dla towarzystwa odwiedzała salon Nuga Best, ale nic nie kupowała. Miała wiedzę i intuicję, że to nie działa. Sprzedawcy szybko zorientowali się, że nic tam nie kupi i przestali być dla niej mili.

Fot. didesign021/shutterstock.com
Fot. didesign021/Shutterstock.com

Tacy świadomi klienci to raczej wyjątek?

Tak, to rzadkie. Samotni ludzie potrzebują tego, żeby ktoś obdarzył ich uczuciem, nawet gdy trochę przeczuwają, że jest nieszczere. Tak bardzo chcą wierzyć, że to, co ich spotyka, jest prawdziwe, że wydają na oferowane im produkty niemałe pieniądze. Aby odwdzięczyć się sprzedawcom, którzy dali im tyle serca i ciepła, często nawet popadają w długi.

Bohaterowie twojej książki próbują różnych produktów i usług, aby pozbyć się samotności. Czy któremuś się to udało?

Trudno powiedzieć. Pozostawiam to do oceny czytelnikom. Może takim szczęśliwcem jest wspomniany 40-latek, który regularnie spotyka się teraz z panią świadczącą usługi masażu erotycznego? Jest zadowolony, bo dała mu swój prywatny numer telefonu, często znajduje czas na chwilę towarzyskiej rozmowy, składają sobie życzenia świąteczne. W pewnym sensie znalazł więc to, czego szukał. Oczywiście jednak nadal jej płaci. I to dużo więcej. Zanim relacja nabrała towarzyskiego charakteru, przeznaczał na masaż 200 zł miesięcznie, teraz płaci cztery razy tyle.

Opisujesz też youtuberów oferujących treningi podrywu, co ma być sposobem na nawiązanie stałej relacji.

To ma być sposób na przełamanie nieśmiałości. Ale tak, trenerzy z którymi rozmawiałam, nie ukrywali, że większość ich klientów ma nadzieję poznać kogoś na dłużej. W efekcie uczą się pewnych technik manipulacji, które mają zapewnić im sukces. Czy zapewnią? Na kursach dowiadują się, jak oczarowywać kolejne kobiety – zagadując je na ulicy, w galeriach handlowych, klubach. Czasem uda im się zdobyć w ten sposób numer telefonu. Ale czy idzie za tym coś więcej? Wątpię.

Dlaczego?

Po pierwsze, kobiety zwykle bardzo szybko orientują się, że te wyuczone formułki są płytkie i taki „podrywacz” nie ma niewiele więcej do powiedzenia. Aby kogoś przy sobie zatrzymać, namówić nawet na kolejną randkę czy dalszą relację, trzeba przede wszystkim przekonać drugą stronę, że jest się ciekawym człowiekiem. A tego, jak przyznają sami trenerzy, nie da się kogoś nauczyć.

Po drugie, przeszkoleni na podrywaczy klienci często wpadają w nałóg. Widząc, że udało im się pokonać próg nieśmiałości, czują, że muszą ciągle poznawać kolejne osoby. W pewien sposób odbijają sobie lata wcześniejszych niepowodzeń. Może leczą kompleksy. Niektórzy traktują to jak grę, w której kolejny zdobyty numer telefonu, kolejna randka czy spędzona z drugą osobą noc jest jak zdobyty punkt.

Jest więc w tych szkoleniach z podrywania sporo złudzeń i fałszu, ale też ogromny potencjał do rozczarowań dla osób, które liczyły, że w ten sposób znajdą kogoś bliskiego.

Fot. fizkes/shutterstock.com
Fot. fizkes/Shutterstock.com

Nawet sami „trenerzy podrywu” wydają się niezwykle wyjałowieni emocjonalnie. Głodni prawdziwych relacji, ale bezradni, bo nie potrafią takich zbudować.

Faktycznie, mam wrażenie, że niektórzy czują się już tym podrywaniem znużeni. Nawet jeśli nie mówią o tym wprost, między słowami łatwo to wyczytać. No bo ile można chodzić na te randki? Z drugiej strony trenerzy są bardzo dumni z liczby „poderwanych” kobiet. Brakuje im autorefleksji.

Mam wrażenie, że także wobec tego, co właściwie oferują. Ich filmy na YouTube oglądają tysiące osób, mogą w ten sposób docierać do rzeszy mężczyzn, a nikt nie kontroluje tego, że uczą tam manipulacji i przedmiotowego traktowania kobiet.

Dużo ludzi to ogląda, co widać po liczbie wyświetleń i po tym, jak szybko te liczby rosną, gdy tylko coś nowego zostanie opublikowane. Jednak treści oferowane przez „trenerów uwodzenia” na YouTube moim zdaniem szkodzą nie tyle osobom, które są obiektami manipulacji, co samym osobom „szkolonym”. Nie oszukujmy się, większość kobiet nie potraktuje takich zalotów poważnie. Grupa docelowa trenerów traktuje za to ich słowa jak świętość.

Warto zaznaczyć, że to osoby z bardzo niskim poczuciem własnej wartości, co sprawia, że sami są wyjątkowo podatni na manipulacje. Przydałby im się kontakt z dobrym terapeutą, a tymczasem na ich drodze stają „trenerzy”, którzy swoje „treningi” zaczynają zwykle od tego, że to poczucie jeszcze bardziej swoim przyszłym klientom zaniżają. Często wprost utwierdzają ich w przekonaniu że są „nikim”, „zerem”, nie ukrywają też, że „trening” ma ich tylko nauczyć udawać bycia kimś wartościowym. To znaczy, że nawet „przeszkoleni” tak naprawdę wartościowi nie będą. Takie podejście jest przerażające.

Uczenie traktowania kobiet jak zwierzynę do upolowania wydaje mi się równie szkodliwe. Może ktoś powinien to kontrolować? Usuwać takie treści z internetu?

Pytanie tylko kto. Kto miałby decydować, czy coś zasługuje na cenzurę, czy nie? Czy to treści już na tyle mocne, że trzeba reagować? Nie jestem za budowaniem kolejnej armii „czyścicieli internetu”. Wolałabym, aby to odbiorcy byli bardziej świadomi: nie oglądali takich rzeczy albo oglądali je ironicznie, z dystansem. Myślę, że czytelnicy mojej książki sami wysnują wnioski.

Ale nie wszyscy ją przeczytają. Trzeba więc systemowych rozwiązań. Jeśli treści są szkodliwe, bo zawierają manipulacje, naciągają samotnych, że w ten sposób zbudują relację, a przy tym uczą przedmiotowego traktowania kobiet, to nicnierobienie jest przykładaniem do tego ręki.

Jeżeli w filmie jednoznacznie widać, że ktoś obraża kobiety, traktuje je przedmiotowo, namolnie zaczepia, to faktycznie mogłoby to być usuwane. Choć – jak mówiłam – nie wiem, kto miałby to robić.

Tradycyjne media też nie są tu bez winy. Opisujesz, że programy śniadaniowe czy poważne tytuły prasowe, jak „Wysokie Obcasy” czy magazyn „Charaktery” bezrefleksyjnie podawały obiegową, ale nieprawdziwą informację dotyczącą liczby potrzebnych do przeżycia przytuleń dziennie.

Fot. FotoDuets/shutterstock.com
Fot. FotoDuets/Shutterstock.com

Trudno powiedzieć, że to, o czym mówisz, jest w ogóle informacją. To dziwaczna opinia, wygłoszona zapewne w dobrej wierze, ale w zupełnie innym kontekście niż taki, w jaki została później włożona przez dziennikarzy i polski biznes „przytulaniowy”. Chodzi o cytat z Virginii Satir, psychoterapeutki rodzin: „By przeżyć, potrzebujemy czterech uścisków dziennie. By zachować zdrowie, trzeba ośmiu uścisków dziennie. By się rozwijać, potrzeba dwunastu uścisków dziennie”. Takie „mądrości” powielały tradycyjne media i tak, to mnie zbulwersowało, bardziej nawet niż treści na YouTube. Wchodząc na YouTube, świadomy odbiorca wie, że trzeba sobie te rzeczy filtrować, nie wierzyć we wszystko. Czytając poważne media, ufamy jednak, że pracują tam odpowiedzialni i profesjonalni dziennikarze i redaktorzy, którzy sprawdzili podane informacje. A wychodzi na to, że nie zawsze tak się dzieje. Komuś zabrakło refleksji, co taka „mądrość” może oznaczać dla samotnej osoby, która nie ma się do kogo przytulić nie od wczoraj, a od tygodni, miesięcy. Czy życie osoby, która nie dostaje czterech uścisków dziennie, jest mniej wartościowe? A może w ogóle nie powinna żyć? Niewiele trzeba, by w cierpiącym z samotności człowieku obudzić myśli samobójcze.

Choć opisujesz w książce wiele biznesów na samotności, to na jej końcu ujawniasz, że tych zagadnień, zjawisk i usług jest jeszcze dużo więcej, jak choćby wynajem partnerów, usługi odzyskiwania „byłych”. Tłumaczysz, że nie piszesz o nich, bo ten temat jest dla Ciebie jak bagno. Nie obawiasz się, że zostawiasz czytelnika z poczuciem niedosytu?

Większość tych tematów zgłębiłam, a książka początkowo była o wiele dłuższa. Wraz z moim redaktorem uznaliśmy jednak, że lepiej, by czytelnik czuł po lekturze niedosyt niż przesyt.

Zdjęcie główne: Fot. DimaBerlin/shutterstock.com