Jak możecie się fascynować sztucznymi zwiastunami gier? Ja czuję totalne zażenowanie
Jestem ogromnym fanem Gwiezdnych wojen, gier wideo i Mass Effecta. Tym niemniej oglądając zapowiedź Star Wars: Fate of the Old Republic czułem głównie ostre wnerwienie. I coraz mniej rozumiem ekscytację innych osób.

Podczas tegorocznej gali The Game Awards 2025 Lucasfilm Games i Arcanaut Studios zaprezentowały światu Star Wars: Fate of the Old Republic. Za projektem stoi Casey Hudson - twórca oryginalnego Knights of the Old Republic i trylogii Mass Effect. Nazwisko, które samo w sobie budzi respekt. Nic dziwnego, że fani Gwiezdnych wojen eksplodowali entuzjazmem. Problem w tym, że pokazany materiał nie miał nic wspólnego z grą.
Na ekranie zobaczyliśmy efektowne CGI (chyba renderowane w ramach silnika gry, ale trudno mieć pewnośc), dramatyczną muzykę, złowrogie postacie. Wszystko poza tym, co naprawdę powinno interesować gracza - jak wygląda rozgrywka. I tu dochodzimy do sedna - globalnego fetyszu zwiastunów, które są bardziej filmami niż zapowiedziami gier.
Czytaj też:
Kiedy gry zaczęły udawać kino
Moda na czysto filmowe zwiastuny narodziła się w erze Xbox 360 i PlayStation 3. To był moment przełomowy: gry przestały być traktowane jak zabawki dla dzieciaków, a zaczęły aspirować do rangi hollywoodzkich blockbusterów.
Producenci inwestowali w reżyserów, aktorów, epickie ścieżki dźwiękowe. Zwiastuny miały opowiadać historie, wywoływać emocje, budować atmosferę. I trzeba przyznać - na początku robiło to piorunujące wrażenie. Pamiętacie zwiastun Dead Island z odwróconym czasem? To był majstersztyk marketingu. Albo kolejne odsłony Assassin’s Creed, które sprawiały, że chcieliśmy natychmiast przenieść się do rewolucyjnej Francji czy renesansowej Italii.
Problem w tym, że ten efekt nowości przekazu minął. Po pierwszych kilkudziesięciu miesiącach zachłyśnięcia się pięknymi kreacjami reklamowymi do niektórych zaczęło docierać, że te animacje CGI mają z promowanymi grami niewiele wspólnego. No, może poza jakimś bardzo ogólnym audiowizualnym zamysłem, który raczej jest spójny z grą. I nie mówią o grze kompletnie nic.
Nie wiemy, jak wygląda walka, eksploracja, interfejs, system dialogów. Widzimy postacie, emocje, efekty specjalne - ale samą grę? E tam. Nieważne.
Żeby się nie znęcać tylko nad biednymi nowymi Stat Wars. Fable (2026) również doczekało się serii zwiastunów pozbawionych rozgrywki. Perfect Dark wyglądało jak cutscena z filmu szpiegowskiego. Nawet Cyberpunk 2077 w pierwszych materiałach raczył nas fabularyzowanym fragmentem, który dla osób spoza lore był kompletnie niezrozumiały.
Gracze patrzą na ekran, ekscytują się, a potem dostają produkt, który ma niewiele wspólnego z tym, co obiecywał trailer.
Ale zwiastuny CGI budują klimat…
To najczęstszy argument obrońców tej praktyki. Owszem, CGI potrafi oddać nastrój świata i emocje historii. Tylko że od tego mamy już inne medium - kino i seriale. Jeśli chcę poczuć dramaturgię to odpalam HBO. Jeśli chcę kupić grę to potrzebuję wiedzieć, jak się w nią gra.
W złotej erze Xbox 360/PS3 zwiastuny CGI były dodatkiem. Najpierw dostawaliśmy filmowy przebłysk, a potem gameplay. Dziś coraz częściej kończy się na pięciu minutach komputerowej animacji i… ciszy.
Spójrzcie na Star Wars: Eclipse od Quantic Dream. Zwiastun - epicki, piękny, animowany przez Platige Image. Ale czy ktokolwiek wie, jak wygląda sama gra? Oczywiście, że nie. Projekt jest wciąż we wczesnej fazie, a mimo to pokazano materiał, który buduje oczekiwania kompletnie oderwane od rzeczywistości. Starcraft II: Heart of the Swarm miał widowiskowy trailer bitew, choć niewiele wspólnego z faktyczną strategią. I tak, obejrzało go ponad 40 mln osób, bo studio filmowe Blizzarda to akurat klasa sama w sobie - ale ile z nich naprawdę wiedziało, na czym polega rozgrywka? Na szczęście są wyjątki. Metro Exodus zaczęło od filmowego zwiastuna, ale szybko pokazało gameplay.
W czasach Xbox 360/PS3 mieliśmy jeszcze pewien balans z uwagi na fakt, że produkcja gier nie trwała tyle czasu. Od zwiastunu CGI do prezentacji rozgrywki nie mijało aż tak wiele czasu. Gears of War łączyło emocje z brutalną, trzecioosobową akcją. Zwiastuny Star Wars: The Old Republic pokazywały zarówno epickie animacje, jak i fragmenty gry. Było efektownie, ale nie całkowicie oszukańczo.
Dziś dominują cinematic reveal. Najpierw film dla milionów kliknięć na YouTubie, potem - jeśli w ogóle - gameplay dla tych, którzy naprawdę chcą wiedzieć, co kupują. Efekt? Rozczarowanie. Gra wygląda inaczej niż trailer. Czasem gorzej. Czasem kompletnie inaczej.
Nie chodzi o to, że Star Wars: Fate of the Old Republic będzie zła. Casey Hudson to fachowiec, jego dorobek budzi zaufanie. Ale my, gracze, nie mamy pojęcia, czy szykuje się gra turowa, akcyjna, czy hybryda. Czy dialogi będą realnie wpływać na fabułę, czy okażą się iluzją wyboru. Czy eksploracja będzie przypominać starego KOTOR-a, czy pójdzie w zupełnie innym kierunku.
Nic nie wiemy. I to powinno nas irytować.
Zmęczenie materiału
Dlatego gdy widzę kolejny zwiastun CGI to moja pierwsza myśl brzmi: Świetnie, ale kiedy pokażecie mi grę?. To zmęczenie jest naturalne. Nie chodzi o to, że CGI jest złe. Chodzi o to, że stało się jedyną treścią, zamiast być dodatkiem. Przez lata zmieniło się jedno: gry wyglądają coraz piękniej. Ale dopóki zwiastuny będą udawać kino zamiast pokazywać rozgrywkę to będziemy żyć w świecie fałszywych obietnic.
Ja po prostu przestałem się kompletnie interesować grami, które doczekały się wyłącznie prezentacji w formie jakiejś prerenderowanej animacji. Mam nadzieję, że takich jak ja będzie coraz więcej. Dobry marketing warto docenić.
Ten aktualnie już głównie męczy.







































