REKLAMA

Zaoszczędzili miliony, bo wyręczyły ich bobry. Moglibyśmy korzystać częściej, ale wolimy z nimi walczyć

Zanim Czesi zakasali rękawy i wzięli się do roboty, było po sprawie, bo do akcji wkroczyły bobry. Tam, gdzie człowiek musiał planować, analizować i dywagować, natura zrobiła co swoje w krótkim czasie. Na naturalnych oszczędnościach zyskało przede wszystkim środowisko.

Zaoszczędzili miliony, bo wyręczyły ich bobry. Moglibyśmy korzystać częściej, ale wolimy z nimi walczyć
REKLAMA

Już wydano pozwolenia, już planowano prace. Tyle że nie trzeba działać i to nie dlatego, że z inwestycji się wycofano. Po prostu wszystko zostało zrobione. Bobry pomogły zaoszczędzić Czechom miliony.

REKLAMA

ČT24 donosi o aktywności bobrów w okolicy stawów Padrť. To właśnie tam, w dorzeczu Wełtawy, zrealizowany miał być projekt rewitalizacji środowiska. Przed laty teren osuszono, a teraz chciano naprawić stare błędy.

„Nie, dziękujemy. Damy sobie radę” – powiedziały bobry

Wkroczyły do akcji i wybudowały tamy, dzięki czemu udało się stworzyć tereny podmokłe, zupełnie naturalnie, tak, jak być powinno. Czesi doskonale wiedzą, co to oznacza i już cieszą się, że wiosną będzie dało słyszeć się rechotanie żab. Okolica znowu zacznie żyć swoim życiem, bo na podmokły obszar wrócą prawowici mieszkańcy.

A w kieszeni zostanie sporo pieniędzy. Według wyliczeń bobry pozwoliły zaoszczędzić nawet 30 mln koron. W przeliczeniu na złotówki to ok. 5 mln zł. Na dodatek nie trzeba było uruchamiać biurokratycznej machiny, uzyskiwać pozwoleń, ściągać ciężkiego sprzętu.

Czeskie oszczędności nie są wcale zaskoczeniem. W Polsce wiele osób zdaje sobie sprawę z tego, że działalność bobrów może nam pomagać. „W Polsce bobry, dzięki swym niesamowitym zdolnościom budowlanym, gromadzą co najmniej 200 m3 wody. Tym samym zapobiegają suszom i powodziom” – czytamy na okładce książki Andrzeja Czecha „Król bóbr. Architekt przyszłości”.

Jakie to oszczędności? Autor już wcześniej w rozmowie z „Forbsem” wyliczał, że zgromadzenie jednego metra sześciennego wody przez człowieka kosztuje kilka do kilkuset zł za metr sześcienny. Koszt gromadzenia jednego metra sześciennego wody przez bobry w Polsce - po odjęciu wartości odszkodowań wypłaconych przez Skarb Państwa - wynosi po zaokrągleniu… 15 groszy.

My mamy na przykład takie miejsce w Konstancinie. Nazywa się Łąki Oborskie. Z moich skromnych szacunków, te kilka tam kosztowałoby po ludzku co najmniej 200-300 tys. Do tego konserwacja i utrzymanie to pewnie rocznie jakieś drugie tyle. Do tego jakieś durne koszenie - znowu pewnie stówka. No więc może to nie pięć, ale koło bańki by się zebrało. Pytanie też jak wycenić fakt, że bobry robią robotę za RDOŚ chroniąc i utrzymując rezerwat. No i niebagatelna sprawa w Dniu Mokradeł - koszt zatrzymania emisji CO2 z osuszanego wcześniej torfowiska! Myślę, że milion pęknie – szacuje teraz Daniel Petryczkiewicz, fotograf, bloger i aktywista.

Bardzo łatwo można byłoby wpaść w narrację, że bobry są dobre, bo się nam opłacają, ale wcale nie o to chodzi. Dane pokazują, ile korzyści moglibyśmy osiągnąć (i ile tracimy!) zostawiając naturę samą sobie. Doskonale wie, jak sobie poradzić. Efekty są policzalne – jak w przypadku czeskim – ale też nie dające się przełożyć na liczby. Podmokłe tereny to bezpieczne miejsce dla wielu gatunków.

Podziwianie ich pracy też jest spektakularnym doświadczeniem. Przekonałem się o tym na własne oczy. W małym lesie w moich rodzinnych stronach strumyk odkąd pamiętam płynął resztką sił. Dało się go pokonać dając mały krok. Zapamiętałem jedyny raz, gdy obficie wylał, po wyjątkowo śnieżnej zimie. Ostatnio jednak rozrósł się tworząc staw pośrodku lasu. Nie mogłem w to uwierzyć! Strużka, która płynęła w rowie, nagle zamieniła się w mini-jeziorko pośród niczego.

To właśnie była robota bobrów, które wcześniej we władanie wzięły inną część lasu, za torami. Stworzyły tam imponujące, potężne rozlewisko.

„To nie bóbr jest aberracją, lecz jego kilkusetletni brak w nadwiślańskim krajobrazie” – pisał z kolei Adam Robiński, autor innej świetnej książki o bobrach: „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”.  

Dopiero kiedy uświadomimy sobie oczywistą prawdę, możemy przewrócić kolejną kartkę tej opowieści. Zacząć czytać drugi rozdział. Ten zatytułowany „Budowniczy i inżynier”. Pochylić się nad wpływem, jaki niepozorny gryzoń – krewny chomika i świnki morskiej – ma na środowisko. Uznać, że wiele rzeczy, które robimy dziś sami – jak ogławianie drzew czy tamowanie rzek – to czynności podpatrzone u czworonoga. Cytować naukowe prace o bogactwie ekotonów – krajobrazów granicznych, łączących życie lądu i wody. Pisać o filtrowaniu wody i jej bezpłatnej retencji. O rybach, płazach, ptakach i ssakach, które lgną do bobrowych zapór, i o bezpieczeństwie powodziowym – tak, bezpieczeństwie! – które wiąże się z sąsiedztwem bobrowych siedlisk. Rozmawiać o ekonomicznych kosztach współistnienia z bobrami, o odszkodowaniach – a może i dotacjach – dla rolników oraz rozwiązaniach technologicznych czyniących to sąsiedztwo nieinwazyjnym. Możemy wreszcie rozmyślać o pięknie bobrowych stawów widzianych z lotu drona, bo z tej perspektywy wyglądają jak niezbadane jeszcze egzoplanety. I o kunszcie zgryzień godnych najsłynniejszych galerii rzeźbiarskich - wyliczał na łamach "Tygodnika Powszechnego".

Polska reintrodukcja bobrów z lat 70. XX w. to sukces nie tylko na skalę europejską, ale i światową. Dziś szczególnie powinniśmy zrozumieć, że bobry są nam niezbędne.

- Obszary pustynnieją, zdarzają się okresy bardzo długiej suszy, która wpływa na różne gatunki zwierząt, a więc i na bobry, które z tego powodu nie mają gdzie mieszkać. Warto podkreślić, że bobry potrafią sobie nieźle radzić w takich warunkach i potrafią przeciwdziałać zmianom klimatu. Jeżeli odpuścimy gospodarowanie w terenach, które zajmują, będzie to korzystne dla wszystkich, łącznie z człowiekiem – podkreślał w rozmowie z „Dzikim życiem” Andrzej Czech.

REKLAMA

W niedzielę obchodziliśmy światowy dzień mokradeł. Tymczasem – jak mówił PAP prof. Wiktor Kotowski – Polska przoduje w ich degradowaniu. Bobry mogłyby pomóc je chronić, ale u nas znacznie częściej występują nie w roli sprzymierzeńca, a wroga.

Musimy zachwycać się czeskimi przykładami, choć bóbr to zwierzę na wskroś polskie. Jak pisał Robiński: „chopinowska wierzba na miedzy, bocian w trawie i żeremie jak chałupa”. Tak powinna wyglądać pocztówka z Polski. Szkoda, że w tak wielu przypadkach to jedynie wyobrażenie.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA