Dlaczego oni tego nie wyburzają? Ruiny na nowym osiedlu przypominają o ważnej rzeczy
Gdy wiele zabytków znika bezpowrotnie lub ze zobojętnieniem patrzy się na niszczenie ciągle dających się odratować budynków, zachowanie każdego elementu dawnego świata jest na wagę złota. I na szczęście coraz częściej to się dzieje. Miasta myślące o przyszłości nie mogą zapomnieć o swojej historii.
To jedno z moich nowych ulubionych miejsc. Najlepiej przyjść późnym popołudniem, kiedy słońce już zachodzi i pięknie odbija się w szybach okolicznych budynków. Stare mury fabryki dają przyjemny cień. Wąskie uliczki nie są zatłoczone, ale czuć, że coś się dzieje. Jedni idą bądź wracają z pobliskiej restauracji, inni po prostu spacerują, część zmierza do swoich nowych domów.
Fuzja to nowe mini-osiedle powstałe na terenie elektrowni Karola Scheiblera. Nie jestem fanem nowych bloków czy biurowców, które powstały, bo nie są specjalnie oryginalnie ani ciekawe, ale przynajmniej dobrze wtapiają się w pofabryczne otoczenie. Nie rażą, nie przeszkadzają, zgadzają się z tym, że to historia jest w tym miejscu wyjątkowa i najważniejsza.
Sercem nowego osiedla jest budynek dawnej elektrowni. Jak czytamy na stronie dewelopera to jeden z najlepszych przykładów secesji przemysłowej w Polsce oraz w Europie. Oryginalne cegły - w większości udało się zachować - zostały odrestaurowane, a ubytki na elewacji uzupełniono cegłą konserwatorską klinkierową. Witraże tylko nawiązują do pierwowzoru, ale jeśli ktoś nie wie, że dawniej wyglądały inaczej, może dać się oszukać. We wnętrzu, w którym podziwiać można marmurowe schody, kasetonowy sufit czy kute balustrady, organizowane są spotkania czy koncerty.
Inwestor zrewitalizował też inne elementy dawnej fabryki: budynek mieszkalny wybudowany w 1887 r., wodociągową wieżę ciśnień czy budynek gazowni. To przykłady typowej łódzkiej architektury z rzucającą się w oczy czerwoną cegłą. Historia spotyka się z nowoczesnym podejściem. Na głównym placu jest dużo zieleni: różnorodnej i nieskrępowanej.
Na mnie największe wrażenie robi jednak coś innego
Coś, co teoretycznie powinno zniknąć. Co już jest nie jest potrzebne. Spacerując po terenie osiedla natkniemy się na fragmenty starych ścian. Zamiast całkowicie je zburzyć, zdecydowano się pozostawić elementy dawnej konstrukcji. Na pamiątkę tego, co było.
W Łodzi, jak i w innych miejscach w kraju, takich niemych świadków historii jest całe mnóstwo. Przeważnie jednak niszczeją. Wszyscy czekają aż się same rozwalą, skruszeją, znikną. Ewentualnie pozbędzie się tego nowy właściciel, którzy zrówna wszystko z ziemią i zacznie od nowa zapominając o przeszłości. Jest to już tak naturalne, że kiedy ktoś postępuje inaczej, jego decyzja budzi zdziwienie.
Teoretycznie nie trzeba było zachowywać tych skrawków. W przypadku osiedla Fuzja zrewitalizowane obiekty same w sobie przypominają o fabrykanckich korzeniach miejsca. Dobitnie pokazują dawną wielkość. Tak jak Manufaktura czy Księży Młyn.
Są jednak wymuskane, a brudna, podniszczona, surowa ściana podkreśla też smutną część historii. Jeszcze do niedawna wielka fabryka była po prostu ruiną, jedną z wielu w Łodzi. Ściana jest więc niejako przestrogą, że droga od bogactwa i piękna do rumowiska czasami bywa bardzo krótka.
Na szyby nowych biurowców możemy patrzeć przez ramy starych okien, przez które zaglądali pracownicy tych obiektów. Na swój sposób tak zachowana została pamięć tych wszystkich anonimowych ludzi.
Chodząc wokół Fuzji jeszcze można zobaczyć zgliszcza dawnej fabryki. Jeszcze są ściany i szkielety w całej okazałości. To naprawdę ogromny teren, z którego zostają właśnie takie urywki. Lepsze to niż nic, nie mam wątpliwości, ale jednocześnie widząc to wszystko ciągle zdaję sobie pytanie: jak można było dopuścić do zmarnowania i zniszczenia tak wyjątkowych obiektów? Z jednej strony jest radość, że nie wszystko padło pod naporem ciężkiego sprzętu, ale z drugiej nie mogę pozbyć się niewygodnej myśli: tylko tyle?
Zapewne niemożliwe jest odzyskanie i uratowanie wszystkiego
Odwiedzając pozostałości po dawnych zamkach, pałacach, rynkach czy placach też dotykamy jedynie resztek, ciesząc się, że mimo wszystko przetrwały.
Fakt, że udaje się odzyskać chociaż kawałek ściany, dawną tablicę czy cały komin rzecz jasna cieszy, ale też nie da odpędzić się od żalu, że tylko tyle przetrwa.
Stare cegły to niczym gramofonowy zapis rozmów, szeptów i krzyków niegdysiejszych mieszkańców. Rdzewiejący złom to nie tylko zużyte ogromne ilości energii, setki ton węgla i koksu, ale trud górników, którzy wydobyli rudy metali, wysiłek hutników uzyskujących z rudy metal i rzemieślników, którzy swoimi umiejętnościami i pracą nadali metalowi ostateczny kształt, od stalowych dźwigarów po wygładzone tysiącami dotknięć metalowe klamki. Te stare, zużyte, lecz nadal nie całkiem zniszczone przedmioty przechowują mikropamięć wprawdzie może nieczytelną, trudną do odtworzenia, jednak prawdziwą tak o architekturze, jak i o ludziach.
- pisał o pamięci i architekturze Piotr Średniawa, przewodniczący Rady Śląskiej Okręgowej Izby Architektów RP.
Tyle musi nam wystarczyć. A może jednak aż tyle.