Miejska partyzantka wychodzi na ulice. To dzięki im wokół nas jest bardziej zielono
Dziura na chodniku załatana, ścieżka rowerowa poprawiona, dawny trawnik zamienił się w piękną, dziką łąkę. Kiedy ty śpisz, oni działają. Wszystko po to, aby nasze miasta były lepszym miejscem do życia.
Zapewne każdy choć raz spotkał się z argumentem w stylu „to zrób lepiej”. Chociaż jest bezsensowny to kończy każdą dyskusję. W końcu rzadko kiedy mamy możliwość grać na Mistrzostwach Świata, naprawiać autostrady czy zarządzać miastem, by udowodnić, że pewne sprawy dałoby się jednak wykonać inaczej. Według oponentów skoro takiej opcji nie mamy, to trzeba siedzieć cicho i cieszyć się z tego, co jest, a nie marudzić, jeżeli nie jesteśmy w stanie wprowadzić zmiany. W Krakowie ktoś jednak nad tym się zastanowił i przemyślał: czy faktycznie nie możemy nic zrobić?
Krakowscy rowerzyści nie mogli doczekać się naprawy infrastruktury, więc zakasali rękawy i wzięli się do pracy. Jak relacjonował małopolski dziennikarz Patryk Salamon osoby będące przeciwieństwem chuliganów „wykorzystali 150 kg asfaltu, dzięki czemu zrobili: 7 przejazdów, 2 podjazdy i 2 wystające studzienki kanalizacyjne”.
Trudno nie mieć podziwu w stosunku do osób, którym jeszcze się chce. Działania grupy nie wystawiają najlepszej oceny miastu, które od miesięcy – a pewnie nawet i lat – nie jest w stanie zrobić czegoś, co grupce zajęło jedną noc.
Mieszkańcy biorą sprawy w swoje ręce
Zdarzały się już podobne przypadki, kiedy złość prowadziła do działania. W 2020 r. mieszkańcy Pragi wraz ze stowarzyszeniem Miasto Jest Nasze zdemontowali płyty chodnikowe, przez które korzenie drzew nie miały jak się rozrastać.
- Chcieliśmy zawstydzić urzędników i trochę poruszyć ich wyobraźnię – mówił w rozmowie z TVN 24 radny Pragi Północ Grzegorz Walkiewicz, który wziął udział ratowaniu drzew przy Stalowej.
Ekochuligani działają w wielu miejscach w Polsce. W odróżnieniu od tych „klasycznych” nie niszczą, a wzbogacają przestrzeń. Rok temu w Katowicach sadzili klony i kasztanowce. Był to przykład tzw. ogrodniczej partyzantki.
- Jakbym miał się oglądać na służby i prosić żeby tu wsadzili bratki, a tam wyrwali perz, to bym się tego nie doczekał – mówił w rozmowie z Dziennikiem Zachodnim Witek Szwedkowski, współczesny ekologiczny miejski partyzant.
Uwielbiam facebookową grupkę Zieleń nieplanowana. Członkowie wrzucają zdjęcia roślin, które są w przestrzeni miejskiej, choć raczej nie powinny być. Kwiaty wyrastające z betonu. Drzewa przebijające się przez dach opuszczonego budynku. Rośliny porastające słupy.
Dla wielu to pewnie dowód na miejski bałagan i niedopilnowanie obowiązków. Dla mnie to przykład tego, że przyrody nawet pomimo starań nie da się okiełznać i upilnować. Nawet gdyby się chciało, chodziło z kosiarkami i nożycami, to i tak coś przebije się przez beton. Cenna lekcja. I przestroga dla tych, którzy jednak chcą z nią stawać do walki. Nie dacie rady.
Mam wrażenie, że miejskich partyzantów jest coraz więcej
Przechodząc po mieście widzę coraz więcej niewielkich różnorodnych łączek. Trawniki zamieniają się w miejsca, gdzie rosną różne rośliny. Jest akcja – koszenie traw – i jest reakcja: mieszkańcy tworzą nowe łąki. Widziałem wielokrotnie, jak w sieci niektórzy skrzykiwali się i namawiali do kupowania nasion, a potem rozsiewania ich po drodze. Rzecz jasna przez przypadek.
– Kiedy jest się przeciw, można stracić siły w walce. Myślenie negatywne do niczego nie prowadzi, ani do zmiany, ani nie daje ulgi. Zamiast tego rośnie rozżalenie i iluzja pozornego działania, bo przecież udostępniłem posta. Ulegałem tym uczuciom przez lata i więcej nie chcę – opowiadał mi Bartosz Chmielewski, autor tekstów i wokalista Muzyki Końca Lata. Ich ostatnia płyta to głośny manifest nawołujący do przebudzenia: jeszcze jest czas, żeby uratować Ziemię.
Jak działać? Artystyczna twórczość to jedno. Chmielewski wspomniał właśnie o miejskiej ogrodniczej partyzantce. Obsadzony trawnik zniechęca do skoszenia. Gleba zyskuje nieco cienia, owady i zwierzęta więcej przestrzeni życiowej, woda ma gdzie wsiąkać. Niewiele trzeba, żeby być pozytywną zmianą i mam wrażenie, że coraz więcej osób myśli podobnie.
Mieszkańcy miast chcą mieć dostęp do zieleni
W Łodzi stowarzyszenie Łódź Cała Naprzód chce docenić mieszkańców, którzy „własny sumptem dbają o naszą przestrzeń i wygląd miasta” poprzez dekorowanie własnych balkonów i ogródków. W komentarzach ludzie pokazywali, jak może wyglądać przestrzeń między blokami. Pełno różnych kwiatów, drzew, roślin. Czuwają nad nimi sami mieszkańcy.
Oczywiście jeśli polityka miast polega na tym, że wycina się drzewa czy nie dba o zieleń, to działania mieszkańców nie pozwolą nawet wyjść na zero. Ale tego typu ruchy należy postrzegać w kategorii pokojowego odwetu. Pokazania, że żyjący w miastach domagają się zieleni. Potrzebują jej. Wytniecie drzewa? Pod blokiem sami zadbamy o ogród. Pozbędziecie się trawników? Dzięki nam wyrośnie łąka i to tam, gdzie się tego nie spodziewacie. Kropla drąży skałę.
Mam wrażenie, że to już działa. Bardzo łatwo o pochopne wnioski. Przyznaję – sam nie pamiętam, jak wyglądały ulice trzy, pięć czy osiem lat temu. Być może obecność „dzikich” łąk w mieście wcale nie jest niczym nowym. Niewykluczone, że było ich mniej. Pamięć zawodzi, więc teraz łatwiej wmówić, że zmiana jest na plus.
Podskórnie czuję jednak, że coś się zmienia. Mimo bardzo niesprzyjających warunków zieleń potrafi się przebić. A mieszkańcy raz po raz udowadniają, że z ich głosem trzeba się liczyć.