Skradziono komputery z danymi do elektrowni jądrowych. Trwa olimpijski pojedynek: policja kontra złodzieje
Myśleliście, że Francuzi osiedli na laurach w zaskakiwaniu opinii publicznej w trakcie Igrzysk Olimpijskich? To mam dla was iście atomową wiadomość - ktoś ukradł komputery, na których znajdują się dane do elektrowni atomowych.
Co za tydzień we Francji. Najpierw dowiedzieliśmy się, że pomimo wydania 1,5 mld euro na oczyszczanie Sekwany, los triathlonu jest niepewny, bo rzeka nadal ma przekroczone normy stężenia bakterii E. coli i w chwili, gdy piszę ten tekst ciągle nie wiemy, czy rzeka oczyści się po ulewach na tyle, żeby zawodnicy mogli wystartować. W dniu otwarcia Igrzysk Olimpijskich doszło do ataku na infrastrukturę kolejową, co spowodowało mały paraliż. Kilka dni później sabotażyści podpalili skrzynki telekomunikacyjne, co miało wpływ aż na 6 regionów Francji. Ale teraz doszło do wydarzenia bez precedensu. Ktoś ukradł komputery, które mogą zawierać dane dotyczące elektrowni jądrowych we Francji. Co się dzieje nad Sekwaną?
Skradziono komputery z danymi dotyczącymi elektrowni jądrowych
We Francji działa 18 elektrowni jądrowych, które mają łącznie 56 reaktorów. Wszystkimi zarządza przedsiębiorstwo Electricite de France, w skrócie EDF. Jak każda duża firma korzysta z podwykonawców, w tym z usług firmy Endel, która zajmowała się konserwacją części wykorzystywanych w elektrowniach jądrowych. Firma jest całkiem spora, bo zatrudnia ponad 5 tys. pracowników, więc można podejrzewać, że ma wdrożone pewne procedury bezpieczeństwa. W poniedziałek rano w firmie zorientowano się, że zniknęło 15 komputerów. Pracownicy nic nie podejrzewali, gdy wchodzili do firmy, bo nigdzie nie było widać śladów włamania. Zapanowała panika, bo jednak dane dotyczące elektrowni atomowych to nie przelewki.
Firma uspokajała mówiąc, że komputery nie zawierają żadnych wrażliwych, ot lokalizację elektrowni i jakieś plany pomieszczeń, które są dostępne publicznie od lat. Tylko że policja twierdzi zupełnie coś innego. Według niej na komputerach znajdowały się dane wrażliwe i pod takim kątem prowadzone jest śledztwo.
To nie był przypadek
Nie było śladów włamania, była to profesjonalnie przeprowadzona kradzież i to właśnie najbardziej martwi śledczych. Gdyby to była zwykła kradzież sprzętu, to nikt by się specjalnie nie przejął, bo przeciętny użytkownik nic nie odczyta ze zdobytych informacji, ale stanowią one nie lada gratkę dla obcych służb oraz dla organizacji terrorystycznych.
Niektórzy straszą, mówiąc o przejęciu kodów do elektrowni jądrowych, ale spokojnie - nie ma czegoś takiego, to nie walizka prezydenta USA. Wejście do elektrowni możliwe jest za okazaniem przepustki, a do niektórych pomieszczeń wymagana jest dodatkowa autoryzacja, ale odbywa się już na miejscu.
Czy da się użyć tych informacji?
Zapewne tak, bo kradzież absolutnie nie wygląda na przypadkową, więc ktoś, kto ją zlecił lub wykonał, prawdopodobnie dobrze wiedział czego szukać i gdzie. Wiedza o budowie elektrowni jądrowej może przydać się do jej sparaliżowania. Wszyscy mamy w głowach obrazy z Fukushimy i Czarnobyla, więc boimy się tego, co może się wydarzyć. Domyślam się, że chociaż komunikaty prasowe są oszczędne w słowach, to służby pracują w pocie czoła, żeby jak najszybciej odzyskać te dane. W ostatnim materiale o ataku hakerskim pisałem, że impreza dopiero się rozkręca, ale nie sądziłem, że pójdzie to w taką stronę.
Więcej o Francji przeczytasz w: