Zamrażają ludziom głowy i obiecują życie po śmierci. Czy stary mózg w nowym ciele w ogóle zadziała?
Wyobraźcie sobie, że po śmierci odcinają wam głowę, wkładają ją do pojemnika i poddają zabiegowi hibernacji. Założenie jest takie, że za kilkadziesiąt, a może kilkaset lat medycyna rozwinie się do tego stopnia, że będzie w stanie zapewnić wam nowe ciała. Brzmi to utopijnie, ale problem tak naprawdę nie leży w potencjale nauki czy jej możliwościach, ale raczej w sposobie, w jakim funkcjonują nasze umysły, świadomość i ich funkcja jednocząca, czyli jaźń.
Na świecie znajduje się kilka ośrodków krioprezerwacji. Oferują one hibernację zarówno całego ciała, jak i samej głowy. Ludzkie szczątki są przechowywane w ciekłym azocie i temperaturze minus 196 stopni Celsjusza. Jedna z tego typu organizacji - Alcor Life Extension Foundation – tłumaczy, że w odpowiednim momencie pacjent odzyska przytomność. Zwróćmy uwagę na sposób sformułowania zagadnienia: mowa tu o pacjencie, a nie zwłokach. Jednocześnie wspomniana organizacja zaznacza, że póki co, nikt nie jest w stanie ożywić poddanego krioprezerwacji pacjenta, ale oczekuje, że w przyszłości będzie to możliwe. Warto wspomnieć, że zamrożenie całego ciała to droższa opcja niż hibernacja wyłącznie głowy. W pierwszym przypadku płacimy ponad 200 tys. dolarów, w drugim mniej niż 100 tys. Ceny oczywiście mogą się różnić w zależności od firmy.
Czy mamy tu wyłączenie do czynienia ze skokiem na kasę zamożnych naiwniaków, którzy marzą o nieśmiertelności? Tego typu inicjatywy wyrastają na gruncie transhumanizmu, czyli idei postulującej wyzwolenie człowieka z sideł biologii i uzupełnienia niedoborów za pomocą wynalazków techniki. Marc O’Conell w książce „Być maszyną” poświęconej transhumanizmowi zauważa, że ludzka egzystencja w obecnej postaci „stanowi system daleki od optymalności”. Dążeniem ludzkości powinna być zatem redukcja cierpienia wywoływanego przez choroby i oczywiście śmierć. Krioprezerwacja ma być jedną z metod, które ten problem rozwiązują.
Wyobraźmy sobie, że minęło 120 lat i budzimy się ze śmiertelnego snu.
Na początku wspomniałem, że problemem nie są ograniczenia medycyny, bo ta już dziś prężnie rozwija choćby hodowlę komórek macierzystych. Być może w niedalekiej przyszłości będzie możliwe odbudowywanie całych organów i ratowanie pacjentów potrzebujących przeszczepu. Postęp techniczny jest tak dynamiczny, a edycja genów daje tak duże możliwości, że nie jesteśmy w stanie wykluczyć, że za kilkadziesiąt, może kilkaset lat, ludzkość będzie w stanie dokonywać cudów, jeżeli spojrzymy na to z dzisiejszej perspektywy. Nie to jest dla mnie jednak interesujące. Bardziej ciekawi mnie zagadnienie, czy odcięta i zamrożona głowa może być pożywką dla odbudowania kompletnego człowieka i czy wskrzeszony w ten sposób człowiek byłby tym samym, co przed śmiercią?
Dennis E. Taylor w swoim cyklu powieściowym rozpoczynającym się książką „Nasze imię Legion. Nasze imię Bob” szkicuje historię Boba Johansona, przedsiębiorcy, który sprzedał swoją firmę, a część zarobionych pieniędzy postanowił wydać na usługi firmy oferującej krioprezerwację. Gdy ginie pod kołami samochodu, okazuje się, że była to niezła inwestycja. Blisko 120 lat później jego świadomość budzi się, ale wszystko jest inne niż się zapowiadało, bo umysł Boba został skopiowany do komputera. Sam bohater – czy raczej to, co z niego zostało – otrzymuje zadanie sterowania międzygwiezdną sondą kosmiczną poszukującą planet zdatnych do zamieszkania przez człowieka.
Taylor w swojej powieści pokazuje kilka problemów związanych z wskrzeszeniem ludzkiego umysłu i świadomości. W nieco naiwny sposób snuje wizję podobną do tej ze słynnego eksperymentu myślowego Hillarego Putnama poświęconego mózgowi w naczyniu. Książkowy Bob jest bowiem czymś w rodzaju mózgu w słoiku odbierającego bodźce zewnętrzne. W przeciwieństwie do istoty z eksperymentu Putnama, zdaje on sobie sprawę ze swojego położenia. Ale dzieje się tak dlatego, że po wybudzeniu wyjaśniono mu jego nową naturę.
Przeniesiony do postaci cyfrowego awataru, Bob szybko napotyka na podstawową ułomność własnego układu. Dostrzega bowiem brak ciała. Zauważa też, że przeżywa jakieś emocje, ale - jak sam opisuje - są one zaledwie namiastką tych z poprzedniego życia. Opisuje na przykład, że zamiast paniki odczuwa jedynie niewielki niepokój. Dochodzimy zatem do sedna problemu, które wiąże się z tym, jaką naturę mają ludzki umysł i świadomość w kontekście transhumanistycznych obietnic ponownego życia.
Komputacjonizm, psychologia ewolucyjna i ucieleśniony umysł - trzy sposoby pojmowania ludzkiego poznania i umysłu.
Warto na chwilę się zatrzymać, by przywołać teraz trzy bardzo istotne koncepcje mające pomóc zrozumieć istotę ludzkiego umysłu i świadomości. We współczesnej kognitywistyce, czyli - w dużym uproszczeniu - nauce o poznaniu, wyróżnia się 3 zasadnicze paradygmaty tłumaczące ich charakter. W latach 50. XX wieku popularność zdobyła metafora umysłu, jako maszyny obliczeniowej, która w swej lżejszej wersji zakłada, że nasz mózg działa jak komputer. W wariancie „twardym” uznaje się, że mózg jest biologicznym komputerem, a jego działanie jest algorytmizowalne i ma formę zaawansowanych obliczeń. Można powiedzieć, że Bob, bohater powieści Taylora, jest przykładem praktycznej realizacji tej koncepcji.
Komputacjonizm szybko wzbudził sprzeciw świata naukowego, dlatego w latach 70. XX wieku narodziła się psychologia ewolucyjna. Choć dziś ta dziedzina jest krytykowana, z całą pewnością jej dobrą intuicją było założenie, że ludzki umysł nie działa na sposób komputera wykonującego operacje logiczne. Psychologowie tego nurtu uważają, że pod presją ewolucyjną powstały moduły umożliwiające przetrwanie, a ludzie wykonują z ich pomocą setki tysięcy różnych działań mających na celu rozwiązywanie bardzo konkretnych problemów.
Trzecim bardzo ważnym i – obecnie – traktowanym najpoważniej paradygmatem jest idea umysłu ucieleśnionego i osadzonego. Opiera się ona na hipotezie symulacji i zakłada, że rozumienie jest symulacją różnych zachowań. Przykładowo, potrafimy zrozumieć na czym polega machanie ręką na pożegnanie, bo sami potrafimy machać. Tego typu ujęcie potwierdzają badania neurobiologiczne, zwłaszcza funkcjonalny rezonans magnetyczny, który dowodzi, że gdy wyobrażamy sobie np. panoramę Tatr, pobudza się obszar kory wzrokowej, pomimo tego, że aktualnie nie widzimy wspomnianych gór.
„Ucieleśnione poznanie utrzymuje, że procesy poznawcze są głęboko zakorzenione w cielesnych interakcjach ze światem” - twierdzi Margaret Wilson. Z kolei Miguel Nicolelis z Duke University, krytykuje komputacjonistyczne podejście do ludzkiego poznania i wyśmiewa próby stworzenia czegoś w rodzaju cyfrowego ekwiwalentu naszego mózgu, bo większość jego działań kwalifikuje się do kategorii zjawisk nieobliczalnych. Nicoelis przywołuje jako argument neuroplastyczność, czyli zdolność układu nerwowego do reorganizacji połączeń nerwowych w celu dostosowania się do nowych warunków. W swoim eseju zawartym w książce „W zakamarkach mózgu” naukowiec pisze – bardzo pięknie - że mózg słuchający ostatniego dźwięku symfonii, nie jest już taki sam, jak w momencie, gdy zaczynał jej słuchać. Zmiany jakim poddana jest nasza sieć nerwowa są według niego nieustające.
Założenie teorii ucieleśnionego umysłu można zawrzeć w stwierdzeniu, że nasz umysł i świadomość nie są wyłącznie domeną mózgu, a wyłuskanie tego ostatniego z czaszki nie wystarczy – jakby chcieli transhumaniści – do odtworzenia tej samej istoty. Połączony z nowym ciałem i przywrócony do funkcjonowania mózg, będzie działał więc w odniesieniu dla naszego poprzedniego ciała. Trudno oczekiwać, że będzie on "kompatybilny" z nowym ciałem.
Nasze ciało jest reprezentowane w mózgu, a fakt, że na przykład prowadzimy samochód, korzystamy z łyżki czy używamy innych narzędzi określa granice. Dlatego wsiadając za kierownicę jesteśmy w stanie wyczuć początek i koniec naszego auta. Można powiedzieć, że nasze ciało kończy się podczas jazdy tam, gdzie są jego zderzaki. Na podobnej zasadzie odbywa się korzystanie z widelca. Dzięki temu potrafimy operować nim precyzyjnie, tak jak setkami innych narzędzi. Obudzony w nowym ciele człowiek musiałby mieć poczucie jego obcości. Z czasem z pomocą przyszłaby wspomniana już plastyczność mózgu i oczywiście ćwiczenia pozwalające „zmapować” na nowo reprezentacje, ale można się domyślać, że poczucie znajdowania się w nie swojej cielesnej powłoce byłoby bardzo dotkliwe egzystencjalnie oraz psychicznie bolesne.
To oczywiście tylko jeden z przykładów na to, jak istotne jest nasze ciało. Żeby rzecz jeszcze skomplikować warto dodać, że ludzkie poznanie nie ogranicza się do niego. W 1998 r. David Chalmers i Andy Clark napisali artykuł naukowy pt. „Rozszerzony umysł”, w którym stwierdzają, że umysł przekracza granice mózgu, a nawet ciała. Naukowcy stawiają proste pytanie: „gdzie kończy się umysł, a zaczyna reszta świata?” Przykładem rozszerzenia może być notatnik, w którym chory na Alzheimera mężczyzna o imieniu Otto, zanotował sobie adres Muzeum Sztuki Współczesnej w Nowym Jorku, by do niego dotrzeć. Z racji choroby neurodegeneracyjnej wspomniany notatnik stanowi dla mężczyzny ekwiwalent pamięci. Wykracza ona zatem poza mózg i ciało. Dziś rozszerzamy umysł na wiele różnych sposobów – służą do tego nie tylko notatniki, ale smartfony czy komputery.
Stary mózg w nowym ciele.
Jesteśmy w roku 2143, właśnie przywrócili nas ponownie do życia. Otwieramy oczy - zapewne ulepszone, pozbawione wady wzroku. Przesuwamy językiem po prostych zębach i zauważamy, że nasze uzębienie jest pełne. Następnie podnosimy dłoń i przyglądamy się jędrnej skórze. Szczypiemy się i czujemy lekki ból. Bierzemy do ręki podane nam lustro i spoglądamy w twarz. Jest młoda, przystojna i poprawiono w niej to, co nigdy nam się nie podobało. Teraz próbujemy połączyć te nowe doświadczenia z tym, czego doznaliśmy przez całe minione życie, zakończone śmiercią i krioprezerwacją. Zadajemy sobie podstawowe pytania. Przede wszystkim o to, kim jesteśmy? Czy ja spoglądający w lustro, to ten sam człowiek? Czy obudzona świadomość odnosi się do tego samego mnie? Czy czuję się jednością, skoro to, co nazywam jaźnią ma źródło w moich przeżyciach? Czy wewnętrzny dialog, który prowadzę odbywa się z tą samą osobą?
Pytania można mnożyć jeszcze długo. Na żadne z nich nie mamy łatwej odpowiedzi. Dysponujemy hipotezami, które wymagają sprawdzenia. Używamy metafor i heurystyk, które pomagają nam zrozumieć wszechświat, jakim jest nasz umysł. Gdybyśmy ograniczyli go do mózgu, mamy do czynienia z około 100 miliardami neuronów, które łączą się w sieć 100 bilionów synaps. Nawet bezczelna redukcja do tego co fizyczne stawia nas przed bezmiarem tajemnicy. Być może najtrudniejszej przed jaką stoimy.