REKLAMA

Jeżdżę rowerem w Excelu. Aplikacja TrainerRoad skradła moje serce (i nogi)

Kiedy większość osób przerzuciła się na jazdę rowerem w wirtualnym świecie Zwifta, ja przerzuciłem się na jazdę rowerem... w Excelu. A przynajmniej tak to może wyglądać dla postronnych obserwatorów.

Tacx Neo Motion Plates
REKLAMA

Szybkie wyznanie na początek - jeździłem na Zwifcie przez setki godzin i naprawdę z przyjemnością płaciłem za dostęp do tej aplikacji. Problem pojawił się jednak w momencie, kiedy zobaczyłem, z czego tak naprawdę w Zwifcie korzystam - z planów treningowych i czasem luźnych przejażdżek. To tyle.

REKLAMA

Cały ten wirtualny świat i funkcje społecznościowe chyba na dobrą sprawę nigdy do mnie ostatecznie nie przemówiły, a w końcu stały się wręcz odrobinę męcząco-nudne. Na pewnym etapie pojawiła się nawet myśl, że jeśli chciałbym przez godzinę czy dwie oglądać na ekranie wypięty tyłek złożony z pikseli, to lepiej byłoby już chyba odpalić Instagrama - przynajmniej nie wymaga stałej miesięcznej subskrypcji.

Pojawił się też taki problem, że plany treningowe stały się dla mnie nie tylko sposobem na to, żeby zabić nudę na trenażerze i zmotywować się w zimowych miesiącach do odpalenia go, ale po prostu dodatkową motywacją do tego, żeby wskoczyć na rower - niezależnie od pory roku.

A że Zwifta raczej trudno zabrać ze sobą na jazdę na świeże powietrze, dość dawno temu zacząłem poszukiwania alternatywy.

Padło na TrainerRoada, którego trudno uznać za bezpośrednią alternatywę dla Zwifta. Nie ma w ogóle growej grafiki, wszystkie treningi i cały interfejs wyglądają jak arkusz kalkulacyjny, a jeśli chcemy zapewnić sobie jakieś ciekawe wrażenia audiowizualne, to musimy sobie odpalić na dodatkowym ekranie film albo podcast.

Mimo to jednak w TrainerRoada wsiąknąłem, najpierw na zimę, potem na wiosnę, potem na lato, teraz jesień. Potem przyjdzie znowu zima, wiosna i tak dalej, a ja będę pewnie dalej opłacał subskrypcję.

Dlaczego? Już tłumaczę, choć nie będzie to raczej typowa recenzja.

(Ach, żeby nie było, że nie ma ceny - niestety około 100 zł miesięcznie przy "umowie" przedłużanej co miesiąc.)

Na dworze i pod dachem

Nie jestem jakimś super hiper fanem jazdy na trenażerze, ale... jeżdżę na nim przez cały rok. A to bo pada, a bo mam mało czasu, a bo jakiś trening łatwiej i skuteczniej jest zrobić na trenażerze. Jeśli się jednak da - czy to maj, czy to styczeń - wolę wyjść na dwór.

I tutaj TrainerRoad mocno punktuje, bo nie ma najmniejszego problemu, żeby ustawić, że dany trening będzie robiony na dworze, a potem automatycznie zsynchronizować go np. z Garminem, gdzie trafi w formie idealnie przygotowanego treningu.

 class="wp-image-2681487"

Żeby było zabawnie, to treningi wysyłane z TrainerRoada są nawet w jednym względzie lepsze od tych z Garmina, bo mają między rozgrzewką a treningiem i między interwałami zrobione dodatkowe przerwy "do naciśnięcia przycisku lap", co pozwala mi samodzielnie wybrać, kiedy ma się zacząć który element. W przypadku treningów Garmina często było tak, że rozgrzewka kończyła się "na sztywno" np. na rondzie i nie miało znaczenia, że muszę jeszcze przejechać kawałek, żeby mieć komfortowe warunki - miałem zaczynać sprinty.

Tutaj tego problemu nie ma i od dłuższego czasu realizuję właściwie jeden plan treningowy, w zależności od pogody regulując sobie, co robię na trenażerze, a co robię na świeżym powietrzu.

Świetny system rozwoju... postaci?

Ale bez całej growej otoczki. Żadnych koszulek, gadżetów, nowych framesetów, nic. W TrainerRoad mamy po prostu 7 podstawowych parametrów związanych bezpośrednio z treningiem i startujemy od wartości 1.0.

Każdy trening ma przy tym przypisaną swoją wartość dla danego parametru i zrealizowanie go podniesie nam jego poziom. W skrócie - jeśli mamy Sweet Spot 1.0 i zrobimy trening Sweet Spot na poziomie 2.3, to nasz aktualny poziom Sweet Spot będzie wynosił 2.3. Proste.

 class="wp-image-2681493"

Po co to? Głównie po to, żeby wiedzieć, który kolejny trening może nam przynieść konkretne korzyści, jak trudny będzie ten trening i... jakich treningów może na razie unikać. TrainerRoad, poza opisem numerycznym, dodatkowo opisuje prostymi określeniami to, jak duży przeskok zrobimy, jeśli zdecydujemy się na daną jednostkę.

I tak przykładowo jeśli mamy już poziom 2.3, to 1.5 będzie dla nas banalnie łatwe, 3.5 będzie "produktywne", 4.5 będzie "trochę naciągane, ale może się udać", 7.0 będzie przełomem, a 9.0 będzie odradzane. Zmyśliłem teraz te przedziały, ale mniej więcej tak to działa i nie tylko początkującym pozwala wybrać taki trening, który będzie najlepiej pasował.

Co ważne, ten system nie jest od strony technicznej aż tak prosto-prymitywny, jak mogłoby sugerować samo zliczanie poziomu ostatniego treningu. Zmienia się nam FTP? Zmieniają się też poziomy, żeby utrzymać odpowiednie obciążenie bez przesadnego szoku. Minęło już sporo czasu od ostatniego treningu z danej kategorii - nasz poziom spada. Zrobiliśmy jakiś trening, który wpływa na więcej niż jeden parametr - zmienia się także parametr dodatkowy.

I tak dalej, i tak dalej. Grunt, że ostateczna informacja dla użytkownika jest czytelna i można z niej łatwo wyciągnąć wnioski.

Oczywiście żaden system liczbowy nigdy nie opisze idealnie człowieka i jego kondycji, ale to jest dobre wystarczająco - przynajmniej w moim przypadku.

Nie wiem, co bym dzisiaj chciał...

Tak, mam plan treningowy, ale z racji poprzednich doświadczeń ograniczyłem go do 5 treningów tygodniowo. Tyle tylko, że czasem tych 5 treningów to za mało, żeby wyszaleć się jak trzeba i wypadałoby dorzucić coś jeszcze.

 class="wp-image-2681481"

I tutaj znowu TrainerRoad ma swoją propozycję, tj. adaptacyjne sugestie treningowe, które podrzucają nam trening (o zadanej przez nas długości) z jednej z trzech kategorii i jeden dodatkowo oznaczają jako specjalnie rekomendowany.

Idealne rozwiazanie, jeśli chcemy coś dzisiaj porobić - niekoniecznie długiego - a niespecjalnie wiemy, co miałoby to być.

Zmienność w pełnym wydaniu.

Inny przypadek - mam według planu treningowego 1,5-godzinny przejazd, ale czasu mam od groma i chętnie spędziłbym na rowerze 2, 3, a może i 4 godziny. Co zrobić?

 class="wp-image-2681490"
TrainerRoad nie porywa wizualnie, ale warto dać mu szansę.

Oczywiście, że po prostu kliknąć w odpowiednią opcję alternatywnych ćwiczeń, zadać oczekiwaną długość i zobaczyć, czy znajdziemy coś na poziomie tego treningu, który był zadany przez aplikację. I już - gotowe, choć oczywiście w parze z większą liczbą TSS-ów, co też trzeba sobie jakoś uwzględnić.

Działa to zresztą i w drugą stronę - czasem 1,5-godzinny trening, który chętnie zrobiłbym na dworze, muszę jednak zrobić na trenażerze, na którym wytrzymanie 90 minut jest dla mnie spory wyzwaniem. Klik i trening ma już 60 minut, a teoretycznie efekt treningu powinien być dokładnie taki sam.

Wspaniałość.

Automatyczny system wykrywania FTP

 class="wp-image-2681517"
Tak wygląda ekran treningu w TrainerRoad. I to jest koniec. Żadnych wirtualnych rowerków, podjazdów ani nic. Robota do zrobienia i koniec.

Tak, wiem, jedyny słuszny sposób wykrywania FTP to co najmniej 20, a najlepiej 60 minut jazdy w trupa. Problemy są tylko dwa - nie mam na to przesadnie ochoty oraz FTP jest mi potrzebne tylko i wyłącznie do jednego. Czyli do ustalenia intensywności kolejnych treningów.

TrainerRoad pozwala wprawdzie zrobić standardowe testy FTP albo ramp test, ale od jakiegoś czasu ma nową opcję - automatycznej detekcji FTP. Nie jest to przy tym taka detekcja jak np. z Zwifcie, gdzie wycinane jest po prostu najlepsze 20 minut albo godzina i z tego liczone jest FTP. TrainerRoad analizuje nasze ostatnie jazdy na dworze i pod dachem, i na tej podstawie wypluwa konkretną wartość.

Czy to się sprawdza? Niestety w moim przypadku liczba analizowanych przypadków wynosi jeden (czyli ja), więc mogę tylko stwierdzić tyle, że u mnie spisuje się to wyśmienicie.

Skąd taki wniosek? Z tego, że większość treningów przygotowanych na podstawie tak wyliczonego FTP jest... w sam raz. Nie ma sytuacji, kiedy ciężki trening jest zbyt łatwy, ani kiedy łatwy trening jest zbyt trudny. Jeśli ma być ciężko - jest, ale przeważnie siłą woli udaje się ukończyć. Jeśli ma być ciężko, ale aplikacja ostrzega, że może się nie udać (czyli jest duży przeskok w porównaniu do poprzednich treningów) - czasem się faktycznie nie udaje, a jeśli się udaje, to ze świadomością, że to faktycznie było na krawędzi.

Czy faktycznie byłbym w stanie - zgodnie z definicją FTP - utrzymać taką moc przez godzinę? Nie wiem, nie ma to dla mnie większego znaczenia. Czy tak oszacowana wartość sprawia, że moje treningi z czasem stają się coraz bardziej wymagające i dają coraz więcej satysfakcji - jak najbardziej. I o to mi chodzi.

Czy warto?

REKLAMA

To oczywiście zależy. Zwift ma fantastyczną społeczność, jest dużo bardziej "fun", można się pościgać i przy okazji też oferuje plany treningowe. TrainerRoad natomiast jest trochę... przemysłowo-służbowy? Dostajesz robotę, masz ją zrobić, jak zrobisz ją dobrze, to jesteś zadowolony i następnym razem dostaniesz trudniejszą. Same wykresy, tabelki, zestawienia, zero pięknej grafiki czy namiastki prawdziwej jazdy na rowerze, mimo że pedałujemy w miejscu.

Tyle tylko, że jakoś nigdy mi się w to udawanie jazdy na dworze nie udało uwierzyć. A treningowo TrainerRoad raczej nie ma sobie równych.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA