REKLAMA

Największa katastrofa lotnicza w historii. Małe lotnisko, gęsta mgła i dwa wyładowane pasażerami Boeingi 747

Słońce powoli zachodziło nad lotniskiem Los Rodeos w San Cristóbal de La Laguna na Teneryfie. Gęsta mgła leniwie ciągnęła się po pasie startowym. Na drodze kołowania do pasa powoli przesuwały się dwa samoloty, których w ogóle na Teneryfie miało nie być. Nikt się nie spodziewał, że za chwilę dojdzie do największej katastrofy lotniczej w historii.

boeing 747 klm
REKLAMA

To, co się wydarzyło krótko po godzinie 17:00 27 marca 1977 roku, było skutkiem wielu niekorzystnych zbiegów okoliczności. Cofnijmy się jednak kilka godzin.

REKLAMA

Przyjemna pogoda na obmywanych ciepłymi wodami Atlantyku Wyspach Kanaryjskich sprawia, że szczególnie w okresie jesienno-wiosennym miejsce to jest odwiedzane przez turystów z całego świata. W kierunku lotniska Las Palmas Airport na wyspie Gran Canaria zmierzało wiele samolotów wypakowanych po brzegi turystami. Wśród nich dwa Boeingi 747: pierwszy realizujący lot charterowy linii KLM z Amsterdamu, drugi samolot linii Pan Am, który wykonywał trasę z Los Angeles z międzylądowaniem na lotnisku JFK w Nowym Jorku.

Separatyści blokują lotnisko

Wczesnym popołudniem piloci obu maszyn zmierzających na Gran Canarię otrzymali informację o zamknięciu lotniska Las Palmas na skutek eksplozji w terminalu bomby podłożonej przez separatystów z Ruchu na Rzecz Samostanowienia i Niepodległości Archipelagu Wysp Kanaryjskich. W związku z powyższym wszystkie samoloty zostały przekierowane na lotnisko zapasowe Los Rodeos na Teneryfie. Było to znacznie mniejsze lotnisko regionalne nieprzygotowane na obsługę zwiększonego ruchu. Co gorsze, opisane tutaj wydarzenia miały miejsce w niedzielę, kiedy kontrola lotu na lotnisku była zredukowana do jedynie dwóch pracowników.

Na pokładzie holenderskiego samolotu KLM znajdowało się 234 pasażerów i 14 członków załogi pokładowej, a na pokładzie samolotu amerykańskiego z Nowego Jorku było 380 pasażerów i 16 członków załogi. Pasażerów tego pierwszego po wylądowaniu na Teneryfie wyprowadzono na terminal.

W krótkim czasie lotnisko całkowicie się zablokowało. Samoloty pasażerskie zajęły całą drogę kołowania i czekały na możliwość startu. Z uwagi na fakt, że droga kołowania była zajęta, piloci musieli wjeżdżać na pas startowy z dróg łączących go z drogą kołowania, a następnie podjeżdżać do progu pasa, zawracać i startować. Wszystko utrudniał fakt, że lotnisko nie było wyposażone w odpowiednie urządzenia pozwalające kontrolerom panować nad sytuacją. W gęstej mgle kontrolerzy zarządzali samolotami, opierając się wyłącznie na informacjach przekazywanych przez załogi konkretnych samolotów.

W końcu przyszła informacja z Gran Canarii o ponownym otwarciu lotniska. Piloci i pasażerowie zaczęli przygotowywać się do odlotu na Teneryfę. Amerykański samolot linii Pan Am z 396 osobami na pokładzie był gotowy do startu niemal natychmiast. Niestety, najbliższa droga dojazdowa do pasa startowego była zablokowana przez holenderski samolot KLM, który właśnie tankował paliwo. Zatankowanie samolotu do pełna zajęło dodatkowe 35 minut. Następnie sprowadzono na pokład pasażerów przebywających na terminalu. Jakby tego było mało, jedna rodzina zapodziała się gdzieś i jej poszukiwanie dodatkowo opóźniło start. Ostatecznie jednak wszyscy znaleźli się na pokładzie i można było skierować się do pasa startowego. W tym momencie rozpoczyna się tragiczny ciąg zdarzeń.

Ostry cień mgły na Los Rodeos

Kontrolerzy znajdujący się na wieży przekazali Holendrom zezwolenie na przejazd przez całą długość pasa startowego, obrót o 180 stopni i przygotowanie do startu. Po dojechaniu na miejsce piloci mieli poinformować kontrolę lotów o gotowości do startu.

Z kolei Amerykanie dostali pozwolenie na przejazd pasem startowym i skorzystanie z trzeciego zjazdu, aby zjechać na wolną drogę kołowania, która w tym miejscu była już pusta i umożliwiała dojazd do progu pasa startowego. Wbrew pozorom nie było to łatwe zadanie, bowiem znalezienie odpowiedniej drogi zjazdowej było trudne w gęstej mgle, a całej sytuacji nie ułatwiał fakt, że żaden ze zjazdów nie posiadał oznaczeń. W celu zidentyfikowaniu właściwego zjazdu załoga musiała posługiwać się mapą. Dostrzegła pierwszy i drugi zjazd, ale miała wrażenie, że przeoczyła zjazd numer trzy.

Amerykański Boeing 747 sunął więc po pasie startowym za holenderskim Boeingiem w niezwykle gęstej mgle, która ograniczała widoczność do 100 metrów. Można nawet powiedzieć, że chmura tej mgły przesuwała się razem z nim. Kiedy samolot KLM kiedy dojechał do końca pasa i obrócił się o 180 stopni, znajdował się w czystym powietrzu. Piloci jednak widzieli, jak pasem w ich kierunku podąża potężna mgła. W tym momencie znajdowała się jednak jeszcze 900 m od samolotu.

Jak doszło do największej katastrofy lotniczej w historii?

Tuż po ustawieniu się w pozycji do startu na początku pasa startowego, holenderski kapitan rozpoczął rozpędzanie samolotu. Gdy pierwszy oficer poinformował go, że samolot nie otrzymał jeszcze zezwolenia na start, kapitan pozwolił mu zgłosić gotowość do startu. W odpowiedzi wieża poinformowała załogę samolotu, jak będzie wyglądała początkowa część wznoszenia, jednak nadal nie przekazała im zezwolenia na start.

Potwierdzając odbiór informacji, pierwszy oficer poinformował wieżę, że samolot już startuje. Wieża z kolei zinterpretowała to jako gotowość do startu i odpowiedziała krótkim OK, chwilę później dodając „czekajcie na zezwolenie na start, dam wam znać”. W tym momencie jednak samolot nabierał już prędkości, przesuwając się po pasie startowym w kierunku skrytego we mgle amerykańskiego samolotu linii Pan Am.

Tej części jednak nie było słychać, bowiem w tym samym czasie załoga Pan Am poinformowała, że wciąż kołuje po pasie startowym. Tej wiadomości jednak nie wyłapała z kolei ani wieża kontroli lotów, ani piloci samolotu KLM. Chwilę później wieża poprosiła pilotów Pan Am, aby poinformowali, kiedy zjadą z pasa startowego. Załoga Pan Am odparła jedynie „Damy znać, gdy opuścimy pas”. W tym momencie w kokpicie holenderskiego samolotu inżynier ze zdziwieniem spytał „To Pan American jeszcze nie zjechał z pasa?”. Kapitan jedynie potwierdził i… nie przerwał startu.

Amerykański kapitan szukający drogi zjazdowej jako pierwszy zauważył światła zbliżający się samolot KLM. Chwilę później, gdy zorientował się, że samolot zbliża się do niego z prędkością startową, próbując za wszelką cenę ratować sytuację, gwałtownie skręcił w lewo w kierunku trawy i włączył pełną moc silników.

W kokpicie drugiego samolotu światła wciąż znajdującego się na pasie Boeinga dostrzeżono chwilę później. Piloci wiedzieli jednak, że poruszają się ze zbyt dużą prędkością, aby zahamować i uniknąć zderzenia. Z tego też powodu ściągnęli wolant na siebie i próbowali przedwcześnie oderwać się od ziemi. KLM oderwał się od pasa startowego zaledwie 100 m przed samolotem Pan American, kiedy poruszał się z prędkością 260 km/h. W tym momencie musiało dojść do zderzenia. W bok samolotu Pan Am uderzył lewy silnik oraz podwozie KLM. W efekcie górna część poszycia kabiny samolotu Pan Am została zerwana. Drugi silnik KLM uderzył w górną część kabiny Boeinga 747 tuż za kokpitem.

Zniszczenia spowodowane uderzeniem sprawiły, że wznoszący się samolot KLM stracił jeden z silników, uszkodził drugi oraz skrzydło. W efekcie przechylił się na lewą stronę i uderzył w ziemię niecałe 200 metrów od miejsca kolizji. Warto tutaj przypomnieć, że tuż przed lotem kapitan tego samolotu postanowił zatankować zbiorniki paliwem lotniczym, które teraz okazało się śmiertelne.

Pożar wywołany uderzeniem o ziemię udało się ugasić dopiero kilka godzin później. Wszyscy ludzie na pokładzie samolotu linii KLM zginęli. Z kolei z samolotu linii Pan Am udało uratować się 61 osób siedzących w przedniej części samolotu, która już zdążyła zjechać z pasa startowego. Pasażerowie opuszczali samolot, wchodząc na skrzydło z pokładu, który już wtedy nie miał dachu. Zresztą jeszcze przez kilka minut po kolizji silniki samolotu wciąż działały. Nie dało się ich wyłączyć, bowiem wyłączniki znajdowały się w górnej części kokpitu, która już teraz nie istniała.

REKLAMA

W katastrofie zginęły 583 osoby, przez co jest to do dzisiaj największa katastrofa lotnicza w historii lotnictwa. Przeprowadzone później śledztwo wykazało, że tak naprawdę przyczyny katastrofy były prozaiczne: pilot KLM chciał opuścić lotnisko tak szybko jak to możliwe, przez co nie poczekał na zezwolenie na start, mgła akurat w tej chwili przesłoniła pas startowy, jednocześnie nadawane informacje sprawiły, że piloci i kontrolerzy lotu nie słyszeli wszystkiego i wyraźnie. W efekcie nikt tak naprawdę nie orientował się we względnym położeniu samolotów do momentu, w którym było już za późno.

Zdjęcie główne: Markus Mainka/Shutterstock.com

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA