Małe cudo. Samsung Galaxy S21 - recenzja
Spędziłem dwa tygodnie z Samsungiem Galaxy S21 i chcę o tym opowiedzieć. Zanim jednak przejdę do sedna, musimy o czymś poważnie porozmawiać.
Panie Samsung, kategoria matematyka: ile powinna wynosić w złotówkach cena smartfona, który za oceanem kosztuje 800 dol.?
Przyjmując standardowy przelicznik, czyli zmieniając walutę na złotówki i doliczając podatek VAT, powinniśmy otrzymać cenę wynoszącą góra 3600 zł. Ten sam smartfon z jakiegoś powodu kosztuje w Niemczech 849 Euro, ale nawet przeliczając tę kwotę na złotówki, otrzymamy około 3800 zł.
Z jakiegoś powodu w Polsce został on jednak wyceniony na 3899 zł w najtańszej konfiguracji. Dlaczego?
Być może Galaxy S21 w świeżych cukierkowych kolorach jest tak słodki, iż objął go nowy podatek cukrowy. Tego jednak nie wiem, więc nie znajduję innego usprawiedliwienia dla tej ceny niż „bo tak”. Galaxy S21 powinien kosztować mniej i pozostaje tylko mieć nadzieję, że jego cena niebawem opadnie poniżej obecnego poziomu. Dodam również, że głupotą jest nie dopłacić do wersji 256 GB, która kosztuje raptem 200 zł więcej od wariantu 128 GB. To smartfon na lata - lepiej mieć więcej pamięci niż mniej.
A skoro tę kwestię mamy już za sobą, to przejdźmy do przyjemniejszych rzeczy. Np. tego, jak dobrym smartfonem jest Galaxy S21.
Samsung Galaxy S21 zyskuje przy bliższym poznaniu
Przyznaję, gdy zobaczyłem Galaxy S21 na pierwszych grafikach promocyjnych, a nawet zdjęciach wykonanych przez Marcina Połowianiuka, nie byłem przekonany do jego staro-nowego designu. Z jednej strony telefon był zbyt podobny do zeszłorocznego S20, z drugiej strony specyficzne połączenie wyspy aparatów z ramką wydawało mi się nieco przesadzone.
Na żywo Galaxy S21 prezentuje się jednak wspaniale, choć gdybym miał wybierać, definitywnie postawiłbym na białą lub czarną wersję. Testowy egzemplarz w kolorze fioletu ze złotą ramką jakoś mnie do siebie nie przekonał kolorystyką.
Rozwiejmy może też na początku jeszcze jedną kontrowersję. Tak, Galaxy S21, podobnie jak Samsung Galaxy Note 20 czy Galaxy S20 FE ma plecki wykonane nie ze szkła, lecz z poliwęglanu. I trochę rozumiem krytyków tego rozwiązania, zwłaszcza pamiętając o irracjonalnie wysokiej wycenie Galaxy S21 w Polsce. W codziennym użytkowaniu jednak plastikowe plecki nie dość, że nie przeszkadzają, to są wręcz dla smartfona korzystne. Matowe wykończenie w ogóle nie zbiera odcisków palców. W dotyku jest zaś tak podobne np. do matowo wykończonego szkła w iPhonie 12 Pro Max, że większość osób nie będzie potrafiła rozróżnić jednego od drugiego. Plastik jest też bardziej odporny na upadki, więc istnieje mniejsze ryzyko, że po pierwszym kontakcie z podłożem znajdziemy na pleckach rozległą pajęczynkę i będziemy musieli poddać urządzenie kosztownej naprawie.
Istnieje też dużo mniejsza szansa, że do kontaktu z podłożem w ogóle dojdzie, gdyż plastikowe plecki nie są tak skore do wysunięcia się z kieszeni czy samoistnego zsunięcia się ze stolika, jak ich szklane odpowiedniki. Obudowa jest też bardzo solidna i oczywiście spełnia normę wodo i pyłoszczelności IP68.
Mając ekran o przekątnej 6,2” i wymiary rzędu 151,7 x 71,2 x 7,9 mm oraz masę 169 g, Samsung Galaxy S21 fantastycznie leży w dłoni. Bez trudu byłem w stanie sięgnąć kciukiem do wszystkich krawędzi, a telefon mieścił się w każdej kieszeni i każdym schowku, do jakiego go wsadziłem. Wiadomo, nadal nie jest to Galaxy Z Flip czy iPhone 12 Mini, ale na tle olbrzymiego Galaxy S21 Ultra (czy większości współczesnych smartfonów…) mały Galaxy S21 jest naprawdę mały.
Ekran złotszy niż ramka.
Nawet złota ramka w moim testowym Galaxy S21 nie jest takim „złotem” jak wyświetlacz w nowym Galaxy. Panel Dynamic AMOLED 2X o przekątnej 6,2”, rozdzielczości 2400 x 1080 px i częstotliwości odświeżania sięgającej 120 Hz prezentuje się rewelacyjnie i jest - całkiem dosłownie - najjaśniejszym elementem tego telefonu, gdyż jego jasność sięga 1300 nitów. Nawet w pełnym słońcu nie miałem żadnego problemu z odczytaniem zawartości ekranu i muszę też pochwalić automatyczne ustawianie jasności. W końcu Samsung dogonił w tej materii iPhone’a, który zawsze bezbłędnie ustawia poziom jasności ekranu.
Można się zżymać, że rozdzielczość 2400 x 1080 px to krok wstecz względem ubiegłorocznego S20, ale w praktyce i tak ekran był skalowany do tej rozdzielczości, jeśli chcieliśmy korzystać z odświeżania 120 Hz. W praktyce to żaden kłopot. W praktyce trudno też odczuć różnicę między stałym odświeżaniem 120 Hz, a adaptacyjnym odświeżaniem, regulowanym w zakresie 48-120 Hz. Obraz wyświetlany na ekranie zawsze prezentuje się idealnie płynnie, zaś adaptacja częstotliwości odświeżania jest niezauważalna - czyli taka, jaka powinna być.
Duży plus należy się też Samsungowi za czytnik linii papilarnych, który w końcu nie jest fatalny. Popłaciło zastosowanie drugiej generacji czytnika Qualcomma, która ma większą powierzchnię i wyższą czułość od poprzedniej generacji. Na tle Galaxy S10, S20 i Note 20 nowy Galaxy S21 wzorowo rejestrował odciski palców i odblokowywał ekran z niemal 100-procentową skutecznością. Nadal preferuję szybkość i bezpieczeństwo oferowane przez Face ID, ale rozwiązanie Samsunga bez dwóch zdań spisuje się lepiej w czasach pandemicznych, gdy musimy mieć zakryte twarze w przestrzeni publicznej.
Skoro mowa o ekranie, to muszę też wspomnieć o tym, co nad nim i pod nim, czyli o głośnikach. Tu również zaszedł spory progres względem ubiegłorocznych modeli Samsunga. Galaxy S21 gra bardzo głośno, czysto i klarownie. Nadal brakuje mu nieco niskich częstotliwości, w porównaniu np. z iPhone’em 12 czy nawet OnePlusem 8 Pro, ale to wciąż czołówka smartfonowego audio.
Wydajności nikomu nie zabraknie.
Galaxy S21 w Polsce napędzany jest procesorem Exynos 2100, połączonym z 8 GB RAM-u i 128 GB miejsca na dane. Standardowo wersja dostępna w Stanach Zjednoczonych wyposażona jest w procesor Snapdragon 888, co mogło rodzić pewne obawy. W ubiegłym roku procesor Samsunga (Exynos 990) okazał się nieporównywalnie gorszy od tożsamego procesora Qualcomma (Snapdragon 865). Mieliśmy prawo obawiać się, że znów dostaniemy w Europie wybrakowany produkt, do tego w wyższej cenie niż za oceanem. Tak się jednak nie stało.
Exynos 2100 w niczym nie przypomina Exynosa 990. W sieci można przeczytać kilka niezadowolonych głosów, twierdzących, iż Exynos 2100 się przegrzewa i zwalnia pod wpływem temperatury. W czasie testów jednak niczego takiego nie zauważyłem, nawet w dni, gdy robiłem mnóstwo zdjęć.
Galaxy Note 20, dla przykładu, przegrzewał się podczas korzystania z Android Auto w samochodzie. Galaxy S21 towarzyszył mi w dwóch pięciogodzinnych trasach i nie miał najmniejszego problemu z temperaturami czy płynnością działania. Mogłem jednocześnie wyświetlać obraz na ekranie samochodu i np. zajrzeć na służbowego Slacka podczas postoju. Wszystko działało idealnie płynnie.
Sporą rolę w tej szybkości i płynności zdecydowanie gra też nowe oprogramowanie Samsunga - One UI 3.1. To najlepsze wcielenie nakładki Samsunga, jakie kiedykolwiek powstało. Ostatecznie zerwało ono z pszaśną stylistyką poprzednich iteracji, stawiając na minimalizm i elegancję. I w końcu - w końcu! - Samsung pozwala zamienić skrajny lewy pulpit z bezużytecznego panelu Galaxy Free na bardzo przydatne Google Discovery. Po Bixby’ym słuch zaginął. Nie ma ani dedykowanego przycisku do wybudzania asystenta, ani też Samsung nie próbuje nam go wciskać na siłę. Asystent oczywiście nadal istnieje; potrafi z nami rozmawiać w języku polskim i nawet nauczył się odblokowywać telefon głosem, jak Asystent Google. Sęk w tym, że to nie czyni go ani trochę mniej bezużytecznym, więc dobrze, że Samsung przestał w końcu nachalnie promować to rozwiązanie.
Przy takich podzespołach i szybkim ekranie spodziewałem się bardzo kiepskiego czasu pracy na jednym ładowaniu, ale tu również Samsung mnie zaskoczył. Galaxy S21 zasilają ogniwa o pojemności 4000 mAh, które możemy ładować przewodowo z mocą do 25 W lub bezprzewodowo z mocą do 15 W. Możemy też użyć Galaxy S21 jako ładowarki innych urządzeń dzięki bezprzewodowemu przesyłaniu energii, by naładować np. słuchawki Galaxy Buds Pro.
4000 mAh to za mało, by zapewnić więcej niż jeden dzień pracy, a tym samym Galaxy S21 nie jest najlepszym smartfonem w swojej klasie, jeśli chodzi o oszczędność energii. Nie zdarzyło mi się jednak ani razu, bym musiał doładować telefon przed końcem dnia. Zwykle kończyłem dzień mając jeszcze 15-20 proc. zapasu przy około 5 godzinach włączonego ekranu, co najmniej godzinie korzystania ze słuchawek Bluetooth i ustawicznemu podłączeniu smartwatcha Garmin Fenix 6. Jak na telefon tego kalibru i tych gabarytów, taki czas pracy jest jak najbardziej akceptowalny.
Co z tym aparatem? Ile tracimy, kupując Galaxy S21 zamiast S21 Ultra?
Marcin Połowianiuk przetestował ultra aparat w Samsungu Galaxy S21 Ultra. Jest naprawdę fenomenalnie, prawdopodobnie najlepiej na rynku.
- Czytaj również: Te zdjęcia naprawdę są ultra. Recenzja aparatu Galaxy S21 Ultra
Samsung Galaxy S21 ma niestety uboższy tor optyczny. Nie ma dwóch obiektywów telefoto, nie ma głównego aparatu o ogromnej rozdzielczości. Jak dużo tracimy od strony fotograficznej, decydując się na mniejszy model?
O dziwo, relatywnie niewiele.
Galaxy S21 oferuje z tyłu trzy aparaty: główny sensor 12 Mpix, sensor 12 Mpix z obiektywem ultrawide oraz teleobiektyw z aparatem 64 Mpix, który oferuje 3-krotny zoom optyczny i nawet 30-krotny zoom hybrydowy. Z przodu znajdziemy zaś aparat 10 Mpix.
Jeśli chodzi o zakres ogniskowych pokrywany przez Galaxy S21, jest naprawdę dobrze. Najlepiej wypadają oczywiście powiększenie optyczne 3x i maksymalnie 10-krotne powiększenie cyfrowe. Jest ono gorsze od 10-krotnego powiększenia optycznego w Galaxy S21 Ultra, ale i tak prezentuje się akceptowalnie. Wszystko powyżej niestety akceptowalne nie jest, a ujęcia robione na powiększeniu 20x czy 30x wyglądają po prostu źle.
Co ciekawe, o ile zdjęcia robione wszystkimi obiektywami oferują ten sam balans bieli, kontrast i nasycenie kolorów (dzięki ci, Samsungu!), tak zdjęcia wykonane aparatem z obiektywem ultrawide są zauważalnie bardziej „miękkie”, zwłaszcza na brzegach kadru.
Z kolei z aparatem 64 Mpix najsłabiej współpracuje autofocus; ustawianie ostrości na obiektywie 3x trwa zauważalnie dłużej niż na głównym sensorze.
Jeśli jednak chodzi o jakość produkowanych zdjęć, jest rewelacyjnie. Zachwycający jest zwłaszcza zakres dynamiczny i sposób jego przetwarzania. iPhone 12, dla przykładu, ma równie dobry HDR, ale jego przetwarzanie jest takie, iż zdjęcia z dużą ilością detali w cieniach i prześwietleniach wyglądają bardzo płasko. Samsungowi natomiast udało się zachować zarówno detale, jak i kontrastowość i nasycenie barw. Zdjęcia nie są ani cukierkowo-kolorowe, z czego Samsung słynął przez lata, ani sprane i do bólu neutralne.
Nocą również jest bardzo dobrze, zwłaszcza gdy skorzystamy z dedykowanego trybu nocnego, który nie tyle rozjaśnia scenerię, co wyrównuje na niej prześwietlenia i próbuje ograniczyć szumy. Zdjęcia robione nocą są zauważalnie mniej ostre od tych robionych za dnia, ale przez większość czasu ich jakość pozostaje ponadprzeciętnie dobra. Co więcej, zrobienie zdjęcia nocą nie musi trwać kilku sekund, bo fotografie wykonane przy użyciu automatycznej optymalizacji scenerii wyglądają niemal tak dobrze, jak te wykonane przy długim czasie naświetlania w trybie nocnym. A czasem nawet lepiej, bo np. podczas opadów śniegu przy długim czasie naświetlania płatki mogą wyglądać jak smugi.
Największym zaskoczeniem w Galaxy S21 był dla mnie tryb portretowy, który w mojej opinii działa lepiej nawet od mojego iPhone’a 12 Pro Max, choć przecież Samsung nie oferuje LIDAR-u ani zmyślnych sensorów głębi. Całe odcinanie tła odbywa się tu na poziomie oprogramowania.
Podczas robienia zdjęcia wydaje się, że aparat się gubi. Ostry jest tylko kawałek zaznaczonego obiektu czy osoby i zdjęcie trzeba robić nieco „na czuja”. Po przejściu do galerii i przetworzeniu obrazu okazuje się jednak, że telefon izoluje obiekt od tła w zasadzie perfekcyjnie. Sporadycznie zdarzyły mi się przypadki, w których Galaxy S21 się pomylił i rozmył nie to, co trzeba. Przez większość czasu telefon radził sobie znakomicie, nawet z moimi potarganymi włosami czy nietypowym kształtem kontrolera. Tryb portretowy działa też równie dobrze w połączeniu z głównym, jak i przednim aparatem.
A skoro o przednim aparacie mowa, to jest on więcej niż wystarczający, choć… chciałbym więcej megapikseli. Oczywiście to nie rozdzielczość świadczy o jakości sensora, ale na tle nawet 32-megapikselowej kamery przedniej w Galaxy S20 FE ujęcia z S21 są zauważalnie bardziej „miękkie” i brak im tej samej szczegółowości, zwłaszcza po zmroku. Podejrzewam jednak, że znakomita większość nabywców nie będzie miała problemu.
Wielkie brawa należą się za to Samsungowi za jakość wideo i stabilizację super steady. Podczas nagrywania wideo w 4K stabilizacja działa znakomicie, w zasadzie tak dobrze, jak w najnowszych iPhone’ach. Smartfon płynnie ustawia ostrość i nie ma też problemów z nagłymi skokami ekspozycji. Dopiero nocą Galaxy S21 ustępuje nowym iPhone’om pod kątem jakości nagrań, gdy pojawiają się artefakty i ogromne szumy na filmie.
Tak czy inaczej, nie sądzę, by znalazł się ktokolwiek, kto byłby w stanie powiedzieć „Galaxy S21 ma kiepski aparat”. Nowy smartfon Samsunga, nawet jeśli nie jest „ultra”, robi naprawdę fantastyczne zdjęcia w każdych warunkach. To ścisła czołówka smartfonowej fotografii.
Muszę jednak wspomnieć o jednym szczególe, który może zaważyć na kupnie jakiegokolwiek nowego Galaxy - o kompatybilności z aplikacjami mediów społecznościowych, z Instagramem na czele. Tutaj niestety nadal jest kiepsko.
Jeśli próbujemy zrobić zdjęcie wprost z aplikacji Facebooka czy Instagrama, otrzymujemy ujęcie w jakości na oko 10x niższej niż ta z aparatu. Jeszcze gorzej rzeczy wygląda w przypadku wideo, a najgorzej w przypadku Stories, niezależnie od platformy - wrzucenie zdjęcia czy wideo zrobionego Galaxy S21 na Stories kończy się drastycznym obniżeniem jego jakości. Ten problem trapi urządzenia Samsunga już od czasów modelu S10 i jest widoczny w wielu urządzeniach z Androidem. Problemy sprawia zwłaszcza Instagram, a sama aplikacja na Androidzie jest też uboższa w funkcje w porównaniu do wersji na iOS. Warto mieć to na względzie, jeśli media społecznościowe są ważnym elementem naszego życia.
Czy warto kupić Samsunga Galaxy S21?
Pomimo tego, że Samsung Galaxy S21 jest w mojej ocenie smartfonem fenomenalnym i wartym każdej złotówki, nie potrafię jednoznacznie powiedzieć, czy warto go kupić. A wszystko to z powodu innego Samsunga - Galaxy S20 FE.
Widzicie, Galaxy S20 FE w chwili pisania tej recenzji kosztuje 3099 zł, i to w tej „lepszej” wersji, z procesorem Qualcomm Snapdragon 865 i łącznością 5G. A można go kupić jeszcze taniej, z Exynosem 990.
Galaxy S20 FE jest co prawda większy, więc bardziej rywalizuje z S21+ niżeli z S21, jednakowoż różnica w cenie jest jeszcze większa niż różnica w rozmiarze. Oszczędzamy 800 zł, a w zamian jedynym kompromisem (prócz rozmiaru) na jaki idziemy jest mniejsza ilość RAM-u, czego i tak znakomita większość użytkowników nie odczuje.
Prawdę mówiąc sam nie wiem, czy stojąc przed wyborem Galaxy S21 bądź Galaxy S20 FE wybrałbym tego pierwszego. Samsung napytał sobie biedy tym drugim modelem, bo jest on tak dobry, że dla znakomitej większości klientów nie będzie miało sensu dopłacenie choćby złotówki do droższych Galaxy. A przecież w niedalekiej perspektywie czeka nas też premiera modelu S21 FE…
Nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, czy warto dopłacić do Galaxy S21 względem Galaxy S20 FE. Tutaj każdy musi odpowiedzieć sobie sam.
Potrafię jednak jednoznacznie powiedzieć, iż Galaxy S21 wart jest każdej złotówki, nawet jeśli w Polsce trzeba za niego zapłacić więcej złotówek niż trzeba by było dolarów za oceanem. To rewelacyjny smartfon. Absolutny top topów, jeśli chodzi o świat Androida. Do tego w relatywnie niewielkim, kompaktowym opakowaniu, które wygodnie obsługuje się na co dzień.
Samsung Galaxy S21 nie ma słabych punktów, które mogłyby odwieść kogoś od zakupu. Nie ma wady, która mogłaby go jednoznacznie zdyskwalifikować. To małe inżynieryjne cudo, które posłuży potencjalnemu nabywcy przez długie lata.