Cisza, spokój, wdech i wydech. Fitbit Sense - recenzja
Fitbit wpakował w ten zegarek wszystko, co miał i wszystko, co potrafił. Jak wyszło?
Zacznijmy może od jednego:
Nie nazwałbym Fitbit Sense zegarkiem stricte sportowym.
Jeśli więc ktoś liczył na to, że Fitbit Sense jest np. próbą nawiązania bezpośredniej walki z Polarem, Suunto czy Garminem - niestety nie tym razem. W kwestii treningów czy aktywności Sense jest pod wieloma względami bardzo zbliżony np. do testowanej przeze mnie jakiś czas temu Versy 2. Czysto sportowo musiałbym więc właściwie przepisać większość mojego poprzedniego tekstu, więc tutaj poświęcę temu tylko jeden rozdział.
Skupmy się natomiast na początku na tym, czym Sense jest. Fitbit z tym modelem postanowił grać trochę we własnej lidze, a trochę w lidze Withingsa i Apple Watcha. Czyli urządzeń, które owszem, nadają się w dużym stopniu do śledzenia aktywności sportowych - choć nie tak dobrze, jak dedykowana konkurencja - ale przede wszystkim skupiają się na naszym ogólnym samopoczuciu i szeroko pojętym zdrowiu. Więcej tutaj treningów oddechowych i medytacyjnych niż interwałów biegowych czy testów na funkcjonalną moc progową podczas jazdy na rowerze.
Mogę natomiast nazwać Sense zegarkiem całkiem ładnym.
Może i nie trafia jakoś porywająco w moje wyobrażenie tego, jak wyglądają najładniejsze zegarki, ale zmniejszenie (w porównaniu chociażby do Versy 2) ramek otaczających wyświetlacz (1,58", AMOLED, Gorilla Glass 3) zdecydowanie wyszło mu na dobre. Na spory plus trzeba też zaliczyć całościową jakość wykonania - stalowa ramka sprawia bardzo solidne i przyjemne wrażenie, a konstrukcja spasowana jest wzorowo.
Jedyne, co może nie wszystkim przypaść do gustu to fakt, że Sense nie ma żadnego faktycznie fizycznego przycisku - zamiast tego zdecydowano się na powierzchnię dotykową po lewej stronie obudowy, która działa w 99 przypadkach na 100. Ale w tym 1 potrafi trochę denerwować.
Co do rozmiarów - jest tylko jedna opcja do wyboru, nie ma mniejszej i większej wersji. Koperta ma rozsądny, kompaktowy rozmiar 40,5 x 40,5 mm i grubość 12,35 mm. W zestawie są dwa paski - mały (na nadgarstki 140-180 mm) i duży (180-220 mm). Testowałem Sense na swoim nadgarstku i dużo drobniejszym nadgarstku żony - na oba pasował.
To teraz przyjrzyjmy się temu, co potrafi Sense. Po kolei:
Po pierwsze - EKG
Realizowane - z perspektywy użytkownika - w dość standardowy sposób. Uruchamiamy aplikację, chwytamy przeciwległe krawędzie zegarka i odczekujemy 30 sekund.
Z poziomu zegarka możemy głównie dowiedzieć się, czy wszystko jest w porządku. Po szczegóły musimy już udać się do aplikacji, gdzie znajdziemy w dużej mierze te same informacje. Chyba że wybierzemy opcję eksportu danych dla lekarza, a wtedy...
Wtedy w PDF-ie dostajemy już kompletny zapis pomiaru wykonywanego przez Fitbita. Nie jestem w stanie niestety go ocenić - mogę tylko zakładać, że jest słuszny o tyle, że nic mi nie jest.
Pomiar saturacji krwi i ultra rozbudowany pomiar snu
Czyli dość głośny ostatnio parametr. Przy czym jeśli chodzi o pomiar SpO2, to w przypadku Fitbita jest to dość skomplikowane.
Po pierwsze, pomiar jest realizowany wyłącznie w nocy. Powód? Według producenta chodzi przede wszystkim o dokładność pomiaru, która w ciągu dnia może nie być najwyższa, biorąc pod uwagę chociażby ruch i inne czynniki. Ale jeśli chcielibyście np. sprawdzić, jak idzie wam aklimatyzacja na wysokich szczytach, nie zrobicie tego tutaj w dowolnym momencie, chyba że pójdziecie na chwilę spać.
Po drugie, w testowanej wersji oprogramowania pomiar SpO2 był możliwy tylko i wyłącznie po instalacji i wybraniu odpowiedniej tarczy zegara. Tak nie ma pomiaru SpO2 w postaci aplikacji jak w Apple Watchu czy Garminach - jest dedykowana tarcza zegara. Trochę dyskusyjne rozwiązanie, choć podejrzewam, że tymczasowe.
Wszystkie dane na temat SpO2 są oczywiście dostępne i z poziomu aplikacji, gdzie możemy obserwować trendy:
Przy czym to te trendy są raczej ważniejsze niż jednostkowe dane. Pulsokusymetry montowane w zegarkach przeważnie mają dość mocno ograniczoną dokładność i trudno traktować je jako pełnoprawne sprzęty medyczne. Za to jeśli nagle zobaczymy załamanie na tym wykresie i będzie się ono utrzymywać - to może znaczyć, że coś zaczyna być nie tak.
Przy okazji, podczas snu monitorowana jest także zmienność wysycenia tlenem (wskazówka odnośnie potencjalnych zaburzeń oddechowych):
Do tego mamy jeszcze HRV:
Częstość oddechów:
I oczywiście tętno spoczynkowe:
Oczywiście z wykresami dla poszczególnych dni:
I generowaną na podstawie tych parametrów mapę naszego snu, ze szczegółowym podziałem na fazy:
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze pomiar temperatury skóry (a właściwie odchylenia od normy) i - tutaj już ręcznie wprowadzane - informacje na temat naszej temperatury ciała.
W sumie daje to jeden z chyba najbardziej rozbudowanych analizatorów naszego snu. Mamy dane dla pojedynczych nocy, mamy dostęp do kompletnych wykresów trendów, mamy podział snu na fazy, całkiem skuteczne wykrywanie godzin zasypiania i wstawania z łóżka, chyba wszystkie możliwe informacje na temat tętna (całodobowy zapis, co 5 sekund poza aktywnością i co sekundę w trakcie aktywności), oddechu i tak dalej. Wszystko to podane w jednym miejscu, w bardzo czytelny sposób, w komplecie z opisami i tłumaczeniem, czego dotyczy każdy parametr - brawo.
Chociaż dwie rzeczy nie dają mi spokoju.
W sumie to nawet trzy.
Po pierwsze - właściwie wszystkie te wyniki mają charakter mocno osobniczy. Trudno na początku ustalić, czy wszystko jest w porządku, bo nie mamy żadnej skali odniesienia. Trzeba ponosić zegarek tydzień, dwa albo miesiąc, żeby zacząć zauważać, że coś zmienia się na lepsze lub gorsze. A i tutaj nie zawsze wiadomo, kiedy zmiana parametrów w górę lub w dół oznacza progres, a kiedy pogorszenie stanu zdrowia.
Po drugie - chyba już powoli czas na to, żeby zegarki karmione taką ilością danych zaczęły nam trochę aktywniej doradzać, co mamy ze sobą zrobić. Owszem, Fitbit ma dziesiątki różnych planów treningowych, w tym takich, które mają poprawić sen i ułatwić zasypianie, np. poprzez ograniczenie kofeiny po określonych godzinach i tak dalej. Ale nie zauważyłem, żeby te plany brały w jakiś sposób pod uwagę nasze pomiary. Albo na bazie pomiarów wyskakiwało powiadomienie w rodzaju „słuchaj, źle ostatnio śpisz, a regularnie o 20 podskakuje ci tętno. Może daruj sobie tę kawę czy tam trening o tej porze?”. Bez tego mamy po prostu pełno danych do przejrzenia, z których wnioski musimy wyciągać sami - a przecież nie do końca o to chodzi.
Po trzecie - i to jest chyba najbardziej podstępne, te wykresu trendów, czy jak to nazywa Fitbit - Health Metrics dashboard, to funkcja... premium (chociaż ma być niedługo darmowa), a dokładniej Fitbit Premium. Czyli tak - kupujemy zegarek za około 1560 zł, a potem musimy co miesiąc płacić około 40 zł. Przez dwa lata daje to 2520 zł. Sporo. Tyle dobrze, że nowi użytkownicy Fitbit Premium mogą dostać przy zakupie Sense 6 miesięcy darmowego okresu testowego, ale i tak przy zakładanym dwuletnim okresie użytkowania tylko trochę zmniejsza to sumaryczny koszt posiadania.
Przy czym mała uwaga -
Oczywiście w ramach Fitbit Premium dostajemy dużo więcej.
Spersonalizowane podsumowania aktywności i pomiarów zdrowotnych. Nowe wyzwania i zabawy. Plany treningowe i programy ogólnozdrowotne. Rozbudowaną analizę snu z oceną i masą parametrów. Dostęp do Fitbit Coach. Pojedyncze treningi. I tak dalej, i tak dalej. Jest tego całkiem sporo i nie dziwię się, że jest to płatny dodatek, bo w normalnej aplikacji zdrowotnej też takie opcje wymagałyby dopłaty.
Trochę jednak dziwne jest, że za możliwość wykorzystania w pełni potencjału urządzenia, które nie jest tanie, trzeba jeszcze dodatkowo płacić co miesiąc.
Choć na szczęście to, co wymieniłem wcześniej, to jeszcze nie wszystko, co dostajemy w pakiecie.
Teraz czas się odprężyć.
Do tej pory Fitbit oferował w swoich zegarkach głównie ćwiczenia oddechowe. Będę szczery - nigdy poza „a sprawdzę, jak to działa” raczej z nich nie korzystałem. Sense wprowadza na tym polu dwie nowości.
Po pierwsze, teraz wyposażony jest w system skanowania EDA, czyli aktywności elektrodermalnej. Cytując Wikipedię, jest to miara zmian oporu elektryczne skóry, zależnego od stopnia jej nawilżenia, wywołanego przez zmiany aktywności gruczołów potowych. Tyle definicji, co ma to faktycznie robić?
Zadaniem tego pomiaru jest zmierznie m.in. poziomu naszego stresu albo ogólniej - emocji. Uruchamiamy aplikację do skanowania, kładziemy się lub siadamy, kładziemy rękę na nadgarstku i czekamy na rezultat. Do wyboru jest szybki skan (2 minuty) lub kilku albo kilkunastominutowe tzw. sesje prowadzone.
Kiedy zegarek zawibruje po zakończeniu sesji lub pomiaru, dostajemy coś wyglądającego mniej więcej tak:
Co możemy z tego wyczytać, poza zmianami w tętnie, które mogą odpowiadać za wyciszenie się organizmu (jeśli tętno spada, oczywiście)? Parametrem najbardziej nas interesującym są tzw. odpowiedzi EDA. Nie ma przy tym - ponownie - jakiegoś konkretnej liczby EDA, do której powinniśmy dążyć. Przyjmuje się, że generalnie im mniej, tym lepiej. Jeśli jesteśmy bardzo zestresowani - odpowiedzi będzie więcej. Im bardziej się zrelaksujemy, tym powinno być ich mniej.
Czy te wyniki są precyzyjne? Nie mam bladego pojęcia, bo przeważnie jestem tak zrelaksowany, że aplikacja pokazuje niezbyt wysokiej liczby, więc chyba ma to sens. Natomiast ważniejsze dla mnie - fanatyka cyferek i wykresów - było to, że w zamian za poświęcenie chwili na relaks czy lekką medytację, dostajemy na koniec informację, że coś to dało. Inaczej nie wiem, czy w ogóle bym się medytacją zainteresował, a tutaj proszę - aż zacząłem z zainteresowaniem przeglądać kolejne sesje.
Przy czym muszę przyznać, że kwestię sesji prowadzonych wypadałoby trochę rozwinąć. Liczba tych, które wspierają pomiary w aplikacji Skan EDA, jest nie tak wielka, nie wspominając już o jakiejś ciągłości czy planach, które pozwoliłby się w medytację zagłębić jeszcze bardziej. I owszem, w Fitbit Premium dostajemy dostęp do masy sesji medytacyjnych, ale te z kolei nie wspierają już aplikacji do pomiaru EDA.
Zdecydowanie wypadałoby to dopracować, bo zachęcony zabawą z Fitbitem, w poszukiwaniu czegoś bardziej rozbudowanego... sięgnąłem po aplikacje innych producentów, bo po prostu nie miałem już czego szukać w aplikacji Fitbita. A chyba nie o to chodziło.
Tak samo można byłoby dopracować system pomiaru stresu. Dobrze, że jest, dobrze, że rozbija wskazania na kilka parametrów, więc możemy np. stwierdzić, że nasze złe samopoczucie wynika chociażby z kiepskiego snu, ale wolałbym, żeby to rozwiązanie było bardziej aktywne i interaktywne. I sugerowało wprost, co można zrobić, żeby było lepiej.
Inna sprawa, że aplikacja Fitbita wymaga lekkich przeróbek.
Tak, dalej uwielbiam ją za czytelność, sposób prezentowania danych, ogólną lekkość i sporą liczbę dodatkowych informacji. Ale mam wrażenie, że nabudowaną ją przez lata tyloma nowościami, że niektóre części przestają do siebie pasować. Chociażby wspomniana tablica zaawansowanych pomiarów - wklejona na główny ekran aplikacji w dość dziwny sposób. Wyniki pomiarów EKG? Trzeba się przekopać przez zakładkę „Odkryj”. Sesje medytacyjne znajdowałem w dwóch różnych miejscach. I tak dalej, i tak dalej.
Czas więc chyba wziąć miotłę i trochę posprzątać, bo rośnie tutaj gigantyczny kombajn, w którym - szczególnie przy opcji premium i bardzo rozbudowanym Sense - można się będzie niedługo pogubić.
To jaki jest Fitbit Sense, jeśli chodzi o monitorowanie aktywności?
Jeśli chodzi o liczbę i rodzaj zbieranych danych, to jest ona imponujący. Chyba żaden zegarek na rynku nie oferuje aż takiego kompletu informacji, a i mało który potrafi je przedstawić w tak dobry sposób. Fitbit naprawdę wrzucił tu wszystko, co miał i potrafił. O takich oczywistościach jak stały pomiar tętna, kroków czy pięter nawet nie wspominam, bo dziwne by było, gdyby tego zabrakło. Za to daję plusa za tryb smart budzenia w odpowiedniej gazie snu.
Cały czas jednak trzeba pamiętać, że po pierwsze to my musimy zabrać się za analizę tych wyników. I że to dalej są pomiary w wielu przypadkach orientacyjne.
A jaki jest Fitbit Sense, jeśli chodzi o monitorowanie sportu?
Pod wieloma względami taki jak Versa 2. Nie znajdziemy tutaj rozbudowanych planów treningowych dla biegaczy czy rowerzystów, nie skonfigurujemy własnych ekranów danych, nie ułożymy własnych, bardziej rozbudowanych interwałów. W tej kwestii nic się nie zmieniło.
Przy czym... sporo osób i tak tego nie potrzebuje. Chcą po prostu wcisnąć start na początku, koniec na końcu i mieć ładną mapkę z przebiegiem trasy. I będą to mieć w Sense.
Dane, które dostajemy w podsumowaniu treningu (przynajmniej biegowego), są raczej podstawowe. Jest tempo, jest przewyższenie, jest tętno - z podziałem na strefy, jest szacunkowa liczba spalonych kalorii, minuty aktywności i kroki.
W aplikacji mobilnej możemy też przejrzeć ciekawszą wersję mapki z naniesionymi na trasę kolorami oznaczającymi szybsze i wolniejsze odcinki albo np. strefy tętna:
Jeśli chodzi o dokładność zapisu trasy - trudno mieć większe zastrzeżenia. Tutaj porównanie z Garminem 745 (niebieskawy) i 945 (czerwony):
Nawet przy bardzo dużym przybliżeniu ślad z Sense niemal pokrywa się ze śladem 745. I miejscami jest nawet lepszy niż w 945, który na początku biegu przesunął się z jakiegoś powodu o 2-3 metry w bok.
Kawałek dalej, równie dobrze
I tak samo na kolejnych łukach:
Sense trochę tylko zagubił się przy przebieganiu pod wiaduktem, ale poza tym nie miał większych problemów - również tam, gdzie w okolicy pojawiały się trochę wyższe zabudowania.
Czyli w sumie... trochę nuda. Zrobiłem z Sense trochę biegów i w żadnym z nich nie udało mi się pod względem GPS znaleźć niczego tak odbiegającego od normy, że warto byłoby o tym napisać.
A jak z czujnikiem tętna?
Jest to o tyle istotne, że do Sense nie podłączymy zewnętrznych czujników. Jesteśmy skazani na to, co przygotował Fitbit. Szczęśliwie - nie jest źle.
I jak zwykle muszę uprzedzić przed zbyt szybką oceną tych wykresów - różnice na nich przeważnie są minimalne i bardziej istotny jest ogólny przebieg wykresu dla każdego z urządzeń.
A ten w przypadku Sense, choć nie jest może idealnie zgodny z danymi z czujnika tętna na klatkę piersiową (czerwony wykres), przeważnie odbiega od tego wzorca o maksymalnie 4 BPM, a często w ogóle. Największe różnice widać przy tym w okolicach 16 minuty, a także 22 - przy czym to są właśnie te wspomniane 4 BPM.
Ale dobra, to było latwe - spróbujmy czegoś trochę bardziej skomplikowanego, czyli kilku minut pełnym ogniem, a potem czterech lżejszych interwałów:
Nie wiem przy tym, co stało się w okolicach 2 minuty, ale i Sense, i 745 postanowiły odlecieć, ale każdy w swoją stronę. Na szczęście szybko wróciły do wartości wskazywanych przez czujnik tętna na klatkę piersiową.
Co nie znaczy, że był to koniec zamieszania. Jeśli przybliżymy pierwszy mocniejszy fragment biegu, można zobaczyć, że Sense początkowo szedł jak trzeba, po czym nagle skorygował swoje pomiary i zaczął podawać zaniżone wartości. I to dość sporo - w porównaniu do czujnika na klatce piersiowej różnice dochodziły nawet do 10 BPM. W szczycie utrzymywał już lepszą formę - początkowo nawet lepszą niż 745 - po czym znowu zaczął zaniżać. Szczęśliwie teraz o pojedyncze BPM, a i później linia mojego odpoczynku przebiegała sensownie.
Z krótkimi interwałami poszło mu nawet lepiej - przy czym ponownie przypominam o skali. W zaznaczonym kropkami miejscu różnica wynosi zaledwie 3 BPM, a przy regeneracji w najniższej fazie- mniej niż 3-5 BPM. Cały przebieg interwałów, czyli wzrost, szczyt i odpoczynek, są natomiast odwzorowane poprawnie, choć miejscami z niewielkim poślizgiem (ale raczej akceptowalnym przy optycznym czujniku tętna).
Przy czym z Sense jest ten problem, że jeśli np. w 745 nie będzie nas satysfakcjonował czujnik tętna, to podpinamy zewnętrzny i sprawa z głowy. A tutaj - albo nam podpasuje, albo nie.
Coś poza bieganiem?
W sumie do wyboru jest całkiem sporo podstawowych dyscyplin sportowych - ja akurat oprócz biegania wybrałem pływanie i poszedłem z Sense na basen - dopóki jeszcze było można.
Danych nie uświadczymy tutaj wielu - jest właściwie tylko dystans, czas, średnie tempo i szacunkowa liczba kalorii, bez chociażby pomiaru tętna czy podziału na okrążenia.
Natomiast na plus trzeba zaliczyć to, że taki tryb w ogóle jest i całkiem precyzyjnie zlicza liczbę pokonanych basenów. Czasem wprawdzie zdarza się, że jeden zostanie zgubiony czy doliczony, ale to akurat zdarza się każdemu zegarkowi - nawet takim kilkukrotnie droższym.
Trochę natomiast brakuje podczas aktywności na basenie fizycznych przycisków. Przykładowo po wyjściu spod prysznica i wejściu na halę, miałem problem, żeby na dotykowym ekranie wybrać odpowiednie funkcje mokrym palcem. W trakcie pływania z kolei nic już nie zrobimy, bo zegarek przechodzi w tryb wodny i trzeba go specjalnie odblokowywać. Co, swoją drogą, spowodowało u mnie w jednym przypadku całkowity reset całego urządzenia - na szczęście zapamiętał aktywność.
Co jeszcze warto wiedzieć o Fitbit Sense?
Niech będzie w punktach:
- ekran (336x336) jest naprawdę ładny, czytelny i wygodny w obsłudze;
- Sense doczekał się nowej, magnetycznej ładowarki. Co ciekawe, można ją zamontować źle...
- Natomiast nie będziemy musieli z niej korzystać zbyt często. Przy spokojnym użytkowaniu spokojnie wytrzyma bez ładowarki ok. 5 dni;
- Na pokładzie jest szybkie ładowanie - w 12 minut uzupełnimy tyle energii, żeby przetrwać cały dzień;
- Jest dostępna opcja cały czas podświetlonego ekranu, ale mocno skraca czas pracy na jednym ładowaniu - do ok. 2-3 dni;
- Niestety nadal Spotify dostępne jest tylko w postaci pilota do aplikacji na telefonie. Offline możemy posłuchać wyłącznie utworów z Deezera;
- Nie zostanę fanem przycisku dotykowego - wolałbym zdecydowanie przycisk fizyczny;
- Można pobierać inne tarcze;
- System działa w większości przypadków ładnie i płynnie, ale... nadal miejscami na ekranie głównym potrafią pojawić się małe czkawki;
- Jest Fitbit Pay i współpracuje z polskimi bankami;
- Jest zestaw podstawowych aplikacji, takich jak pogoda, budzik, stoper, ćwiczenia oddechowe, etc.
- Są ostrzeżenia o zbyt wysokim i zbyt niskim tętnie;
- Jest monitorowanie cyklu menstruacyjnego;
- Automatyczne podświetlanie ekranu po podniesieniu nadgarstka mogłoby być trochę bardziej czułe na nasze ruchy.
Czy warto?
Jeśli brać pod uwagę komplet możliwości, które oferuje Fitbit Sense, to trudno dla niego znaleźć zbyt wielu bezpośrednich rywali. Jest Withings ScanWatch (ok. 1300-1400 zł) i Apple Watch 6. Przy czym ten pierwszy jest zegarkiem hybrydowym bez dodatkowych aplikacji i z malutkim ekranem, natomiast ten drugi jest - i to w najtańszej, najmniejszej wersji - droższy, bo Apple wycenia go na minimum 1899 zł.
Można wprawdzie dodać do równania jeszcze Apple Watcha SE, który kosztuje w najtańszej odmianie 1299 zł, ale zaczynamy tutaj już rezygnować chociażby z EKG, zawsze podświetlonego ekranu czy pomiaru saturacji krwi. Nie wspominając już o tych dodatkowych rzeczach, które oferuje Fitbit – od EDA, po naprawdę dobry czas pracy na jednym ładowaniu.
Z drugiej strony - o ile mamy iPhone'a - musimy sobie odpowiedzieć, co jest dla nas najważniejsze w zegarku. Nie każdy potrzebuje EKG czy pomiarów Sp02, ale np. chciałby skorzystać z aplikacji, których na Apple Watcha jednak trochę jest, a na Sense... raczej tak średnio.
Co innego, jeśli mamy smartfon z Androidem. Wtedy wybór zegarków oferujących zbliżony zakres możliwości jest prawie żaden. Natomiast sami musimy zdecydować, czy ponad 1500 zł (plus opłaty za Fitbit Premium) to cena, którą jesteśmy w stanie zapłacić za taki zestaw.
Sam natomiast jestem bardzo zainteresowany tym, jak rozwinie się Fitbit Sense od strony oprogramowania. Wszystkie czujniki są na miejscu, wszystkie dane są na miejscu. Czas to wreszcie spiąć jakąś klamrą, która wszystkie te informacje przetworzyłaby na proste, konkretne sugestie dla użytkownika. To jest kolejna duża rzecz w zegarkach - zobaczymy, czy zrobi ją właśnie Fitbit.
Na plus:
- bardzo ładny wyświetlacz z mniejszymi ramkami i skuteczniejszym podświetleniem niż do tej pory
- świetna jakość wykonania
- wszystkie czujniki i pomiary zdrowotne, jakie można sobie chyba aktualnie wyobrazić - pod tym względem trudno o konkurencję, szczególnie jeśli nie mamy iPhone'a
- sensowne wykorzystanie skanu EDA i przyjemne wprowadzenie do medytacji
- system monitorowania stresu - wraz z analizą
- opcja monitorowania zmian temperatury skóry
- ultra rozbudowana analiza snu
- dobry czas pracy na jednym ładowaniu
- wygodny interfejs systemu
- sensowny GPS i czujnik tętna - Sense sprawdzi się jako zegarek dla mniej wymagających sportowców
- różne profile sportowe, w tym pływanie
- opcja zawsze podświetlonego ekranu
- nadal bardzo dobra aplikacja, teraz ze świetnym podglądem trendów
- spory wybór pasków i opcja szybkiej ich wymiany
Na minus:
- konieczność dopłacenia za Fitbit Premium, jeśli chcemy wykorzystać wszystkie możliwości
- sesji medytacyjnych z obsługą skanu EDA powinno być więcej
- można byłoby już trochę posprzątać w aplikacji mobilnej
- nadal nie jest to zegarek dla bardziej zaangażowanych sportowców
- brak obsługi Spotify offline
- nadal nie tak wiele aplikacji firm trzecich
- przydałoby się trochę doszlifować oprogramowanie na zegarku
- dalej trzeba samodzielnie interpretować większość pomiarów
- pomiar SpO2 tylko z dedykowaną tarczą i tylko przez sen (podobnie jak temperatura skóry)
- przycisk fizyczny byłby lepszy od dotykowego