Seabin, czyli morski kosz na śmieci. Genialny pomysł, który przyciąga inwestorów w rekordowym tempie
Morze Śródziemne co minutę wzbogacane jest o 30 tys. plastikowych butelek. Tak, co minutę. Tak, 30 tysięcy. Nie jest to zresztą jedyne morze, które konsekwentnie zamieniamy w wysypisko plastikowych śmieci. Na szczęście nie wszyscy chcą dokładać swoją cegiełkę do tego procesu.
Andrew Turton i Pete Ceglinski to dwóch żeglarzy i konstruktorów jachtów, którzy w 2016 r. wpadli na pomysł nowego rodzaju morskiego kosza na śmieci o nazwie Seabin. Taki pływający kosz potrafi zmagazynować jednorazowo do 20 kg śmieci, przy czym oprócz plastikowych odpadków potrafi zbierać też te płynne, jak np. olej.
Seabin - morski kosz na śmieci
Turon i Ceglinski za pieniądze zebrane podczas pierwszej kampanii crowdfundingowej na Indiegogo byli w stanie sfinansować dalszy rozwój i badania swojego produktu. W 2018 r. byli gotowi na wprowadzenie komercyjnej wersji swojego pływającego kosza. Efekt? Obecnie kosze Seabin używane są w 52 krajach, w tym w Polsce, konkretniej w Gdańsku.
Twórcy morskich koszy szacują, że wyprodukowane przez nich Seabiny każdego dnia zbierają 3,6 tony morskich śmieci. Oznacza to, że codziennie filtrują one ok. 500 mln litrów morskiej wody. Nie jest to bynajmniej ostatnie słowo Turtona i Ceglinskiego.
Seabin znów pojawił się na crowdfundingowej platformie. Tym razem jednak nie jest to Indiegogo, tylko Birchal, który zorientowany jest bardziej na inwestorów. Twórcy Seabin chcą w ten sposób zebrać 3 mln dolarów, dzięki którym mogliby zwiększyć produkcję swoich koszy na śmieci oraz zacząć udostępniać je w formie leasingu dla firm zarządzających portami. Odzew ze strony inwestorów jest bardzo pozytywny - w kilka dni Seabin uzbierał już 1/3 planowanej kwoty, a do końca zbiórki zostały jeszcze 3 tygodnie. To pokazuje, że ekologia działa najlepiej, jeśli da się na niej zarobić.
Zysk jednak nie jest tu najważniejszy
Problem zanieczyszczenia plastikiem oceanów już dawno doczekał się poważnego statusu. Naukowcy ostrzegali przed takim scenariuszem od lat, ale niewielu ludzi przejęło się tymi komunikatami. Obecnie szacuje się, że w oceanach pływa ok 400 mln ton plastikowych śmieci. Tak duża ilość wpływa oczywiście na tamtejsze ekosystemy.
Doniesienia o ogromnej ilości plastikowych śmieci zalegających na dnie oceanów staje się jeszcze gorsze, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że rozkładają się one do postaci plastikowych mikrokulek. Proces ten jest względnie prosty: duże fragmenty plastikowych opakowań i innych śmieci stają się kruche pod wpływem promieniowania UV, a następnie są rozdrabniane przez fale i duże stworzenia morskie.
Henrik Pedersen, założyciel organizacji Plastic Change, porównuje ocean do ogromnego blendera, w którym rozdrabniane są wszystkie plastikowe śmieci. Co w tym złego? Wiele stworzeń zamieszkujących oceany żywi się łudząco podobnym do mikroplastiku planktonem, przez co ich dieta wzbogaciła się o drobne cząsteczki plastikowych opakowań.,
Ekolodzy twierdzą np. że to właśnie przez mikroplastik ginie tak wiele ptaków i morskich zwierząt. Ich zdaniem plastik blokuje przewody pokarmowe, przez co zwierzęta umierają z głodu.
Powoli zaczynamy zdawać sobie sprawę ze skali plastikowego problemu.
Najwięksi producenci plastikowych opakowań zobowiązali się do przystąpienia do New Plastics Economy Global Commitment (Globalne Zobowiązanie na rzecz Nowej Gospodarki Plastikami). Pomysłodawcą tego projektu jest fundacja Ellen MacArthur, która robi co może, aby zachęcić największe firmy do wdrożenia nowych, biodegradowalnych rozwiązań. Jedną z firm biorących udział w tej inicjatywie jest Coca-Cola Company, która ujawniła, że rocznie produkuje 108 mld butelek PET, co przekłada się na ok. 3 mln ton plastiku.
W skali światowej jest to mniej więcej 20 proc. globalnej produkcji tych opakowań. Amerykański producent napojów gazowanych ogłosił w zeszłym roku nową strategię o nazwie World Without Waste (świat bez odpadów), w ramach której zobowiązał się, że do 2025 r. wszystkie butelki i opakowania Coca-Coli będą w pełni nadawać się do recyklingu. Na razie jednak zakup coli w plastikowej butelce nie stanowi żadnego problemu.
Chociaż i tak nie powinienem się z tego nabijać. Coca-Cola to jeden z niewielu producentów opakowań PET, który w ogóle odważył się na ujawnienie szczegółów dotyczących wolumenu ich produkcji. Spośród 150 firm, które podpisały New Plastics Economy Global Commitment, tylko 31 podmiotów odważyło się na taki ruch. Są to m.in. Nestle (1,7 mln ton), Danone (750 tys. ton), Unilever (610 tys. ton), Mars Inc. (130 tys. ton) i SC Johnson (90 tys. ton).
Za nadmiar plastikowych śmieci nie odpowiadają wyłącznie nieodpowiedzialni konsumenci.
Możemy oczywiście organizować sobie co jakiś czas happeningi i akcje w stylu #trashtag, ale na dłuższą metę nic nam to nie da. Za nadmiar plastiku na naszej planecie w największym stopniu odpowiadają… jego producenci. Gdyby jutro wszystkie produkty na sklepowych półkach, które dzisiaj opakowane są w plastik, pojawiły się we w pełni biodegradowalnych opakowaniach, to problem plastikowych śmieci zostałby właściwie rozwiązany.
Oczywiście zostałaby jeszcze kwestia uprzątnięcia zalegającego w zakamarkach naszej planety plastiku, ale prędzej czy później bylibyśmy w stanie poradzić sobie z tym wyzwaniem. Na razie jednak o takim scenariuszu ekolodzy mogą sobie tylko pomarzyć. Podpisanie nawet najpiękniej brzmiącej eko-deklaracji nie oznacza, że wszyscy sygnatariusze zastosują się do jej wytycznych. Najlepszym tego przykładem jest porozumienie paryskie, z którego do dzisiaj nie wynikło nic przełomowego w kwestii walki z globalnym ociepleniem klimatu.
Dlatego właśnie, zamiast rozdzierać szaty i umartwiać się sami nad sobą, konsumenci powinni zacząć wymagać zmian w sektorze przemysłowym. Kolejne akcje sprzątania planety nie pomogą w sytuacji, w której producenci plastikowych opakowań będą co roku zwiększać ich produkcję. Morskie kosze na śmieci też nie rozwiążą tego problemu w 100 proc. Ale na pewno pomogą w sprzątaniu mórz i oceanów.