To nie była plotka. Google przyznał się, że nas podsłuchuje, „bo tak jest lepiej”
Google nie tylko przyznaje, że jego zewnętrzni podwykonawcy podsłuchują nas przez urządzenia z Asystentem Google, ale i broni tej decyzji. I tak, będziemy dalej podsłuchiwani. Chyba że sami pozbędziemy się tych urządzeń.
A więc to nie plotka. Google potwierdza wczorajsze doniesienia o podsłuchiwaniu nas przez urządzenia z Asystentem Google. Te faktycznie nagrywają i wysyłają na serwery dźwięki otoczenia, w tym nasze prywatne rozmowy, gdzie później są przesłuchiwane przez pracowników Google i pracowników zewnętrznych firm.
To absolutny skandal i przekroczenie wszelkich granic. Ja już wyłączyłem usługę Asystenta Google we wszystkich moich urządzeniach, ale i tak nie jestem pewien, czy to wystarczy. Przecież zakładam, że wyłączone oznacza, że nie działa. A tymczasem urządzenia nagrywały nasze rozmowy nawet wtedy, kiedy teoretycznie powinny być uśpione, a więc przed wypowiedzeniem komendy „OK Google”.
Google nie tylko przyznaje się do podsłuchiwania. Ale i uważa, że robi świetną robotę, którą będzie kontynuować.
W najnowszym wpisie na blogu firmy Google nas przekonuje, że próbki są anonimizowane (w co akurat nawet wierzę) i że ma kilka zabezpieczeń, które mają na celu upewnienie się, że urządzenie z Asystentem Google nie aktywuje się przed wypowiedzeniem frazy aktywującej – co przecież już wykazano, że jest nieprawdą lub te mechanizmy są bardzo nieskuteczne.
A czemu właściwie jesteśmy podsłuchiwani? Google twierdzi, że pomaga mu to w ekspansji na nowe rynki, a konkretniej, w doskonaleniu działania Asystenta w nowych językach. Nie jest jasne przy tym czemu firma nie koncentruje się na inwestowaniu pieniędzy na pracy ze świadomymi bycia częścią jakiegoś eksperymentu native speakerami. Taniej po prostu nas podsłuchiwać.
Google twierdzi też, że o sprawie dowiedzieliśmy się dlatego, że jeden z pracowników złamał politykę bezpieczeństwa firmy. I że tak w ogóle, to tylko 0,2 proc. przechwytywanych przez Asystenta fraz jest przesłuchiwanych przez pracowników Google’a.
Załóżmy, że Google mówi prawdę. Reguła domniemania niewinności jest przecież bardzo ważna.
Czyli, że:
- Tak, podsłuchujemy. Ale malutko!
- Dzięki temu ze podsłuchujemy, szybciej możemy Asystenta wprowadzić na nowe rynki (języki).
- Nasz mechanizm powinien się aktywować dopiero po frazie OK Google. Najwyraźniej jest zepsuty.
No na litość boską. Ktoś mógłby zauważyć, że to niby oczywiste. Że pewnie każdy asystent głosowy tak działa. Tyle że to nieprawda. Zarówno jeśli chodzi o Cortanę jak i Siri, ich użytkownicy mają pełną kontrolę nad tym, co owi asystenci mogą, a czego im nie wolno. Twórcy obu asystentów dokładają wszelkich starań, by jak najwięcej informacji było przetwarzanych lokalnie (na urządzeniu użytkownika). Zupełnie inaczej też wygląda proces szkolenia ich z nowych języków i nigdy próbki nie zostaną wysłane bez frazy aktywującej i naszej zgody. Przy założeniu oczywiście, że Apple i Microsoft w tej kwestii nas nie okłamują. Nie jestem pewien też jak działa w tym kontekście Alexa – dowiem się.
Losowe wychwytywanie próbek dźwięku z mojego otoczenia i wysyłanie ich do pracownika Google’a lub firmy podwykonawczej celem „poprawy działania usługi w moim języku” to jest coś, co jest absolutnie niedopuszczalne. Dziękuję za taki postęp techniki. I dziękuję za dalszą współpracę z Asystentem. A jeszcze kilka dni temu sprawdzałem czy wiadomo już kiedy Google Home zacznie działać w Polsce, bo chciałem sobie kupić…