TikTok to nie fenomen - to plaga. Aplikację pobrano już miliard razy, a ja się zastanawiam, co jest nie tak z naszą cywilizacją
Fenomenu TikToka nie można już ignorować. Aplikacja właśnie przekroczyła próg miliarda pobrań na świecie, a w Polsce „zassano” ją już 5,7 mln razy. Brakuje mi słów, żeby wyrazić, jak bardzo jestem rozczarowany naszą cywilizacją.
Kto jeszcze nie wie (lub nie chce dopuścić do świadomości) czym jest TikTok, a wcześniej Musical.ly: to serwis wideo, w którym użytkownicy nagrywają 15-sekundowe klipy do rytmu piosenek. Tańczą, udają, że śpiewają, wygłupiają się i… zgarniają miliony odsłon.
Popularność tiktokerów jest porażająca. Według rankingu Musitok, dwie najpopularniejsze aktualnie tiktokerki – Jeleniewska i Kinga Sawczuk – mają odpowiednio 4,9 i 4,5 mln fanów oraz odpowiednio 91,6 i 452,5 mln „serc”, czyli polubień na TikToku.
Kont z ponad milionem obserwujących na polskim TikToku jest już 12, a do progu zbliżają się kolejni twórcy.
O ile oczywiście za jakiś czas nie okaże się, że te liczby to wydmuszka (jak okazało się np. z Facebookiem i Twitterem, które masowo zawyżały statystyki wideo), mamy do czynienia z bezprecedensowym zasięgiem. A to niewątpliwie przyciąga kolejne tłumy, które na TikToku mogą liczyć na znacznie wyższą oglądalność niż na jakiejkolwiek innej platformie, czego najlepszym dowodem jest fakt, iż w „topce” twórców wcale nie ma celebrytów i gwiazd ekranu. Są za to ludzie znani z innych platform internetowych oraz… zwykli użytkownicy, „znikąd”.
Tylko na przestrzeni 2018 roku aplikację zainstalowano na świecie 663 mln razy. TikTok rośnie w tak zastraszającym tempie, że w rozpaczliwej próbie dogonienia tego fenomenu Facebook wypuścił własnego klona o nazwie Lasso. Bez przesadnego powodzenia.
TikTok to już nawet nie fenomen. To plaga.
Każdy, kto ma dzieci w wieku szkolnym wie, czym jest TikTok. Nie da się nie wiedzieć, bo to ostatnio jeden z głównych tematów rozmów i zainteresowań wśród młodzieży. Dzieciaki nagrywają klipy na szkolnych korytarzach, w zaciszu własnego pokoju, a nawet w miejscach publicznych – sam byłem wczoraj świadkiem, jak grupa pięciu chłopaków tańczyła na środku chodnika nagrywając wideo na TikToka.
Co dla mnie osobiście jest ciekawe, wydaje się, że TikTok jest skierowany do relatywnie wąskiej grupy docelowej. Wyjąwszy oczywiście „gwiazdy” i marki, które TikToka traktują obecnie jako najbardziej dojną z marketingowych krów, z platformy korzystają młodzi w wieku 13-15 lat (wg danych agencji GetHero).
Niewiele starsi studenci już raczej się TikTokiem nie interesują, a tak przynajmniej wynika doświadczeń moich i moich znajomych. Dla dorosłych, a w szczególności rodziców, TikTok to albo nieszkodliwa zabawa, albo wytwór, którego powstanie zainspirował Szatan.
Dla dzieciaków jest to sytuacja win-win: mogą bez skrępowania wygłupiać się przed kamerą (bo wszyscy to robią) i docierać do ogromnej rzeszy ludzi, zyskując tym samym społeczną akceptację, uznanie i jakieś tam poczucie samorealizacji, czyli osiągać dwa szczytowe poziomy piramidy potrzeb Maslowa.
Przyznaję, że gdy początkowo patrzyłem na TikToka, myślałem, że jestem po prostu za stary, żeby go zrozumieć. W podobny sposób z początku moje pokolenie nie rozumiało popularności Snapa, ale z czasem dotarło do nas, że Snap odpowiada na potrzeby bieżącej generacji, które są po prostu inne od naszych. W przypadku TikToka raczej tak nie jest. Z TikTokiem problem wygląda inaczej.
Problem z TikTokiem jest taki, że nie ma żadnej wartości.
Ok, można się sprzeczać, że tworzenie wideo na TikToka jest wartością samą w sobie i ma generalnie dobry wpływ na młodzież: pobudza kreatywność, zachęca do wymyślania coraz to nowych rzeczy, oswaja z występami przed publicznością (nawet jeśli tylko wirtualną) i w pewnym stopniu zaspokaja jakieś ich potrzeby.
Nie jestem psychologiem dziecięcym i nie mnie oceniać, na ile powyższe domysły zgodne są z prawdą – czas zresztą pokaże, jak na dłuższą metę TikTok wpłynie na młode umysły, bo przecież finalnie może mieć równie zgubny wpływ jak Instagram, który całkiem dosłownie wpędza nas w depresję.
Jednak dla mojego pokolenia, określanego obrzydliwym słowem „millenialsi”, TikTok to – mówiąc wprost – rak.
Spójrzcie na to wideo:
Konia z rzędem temu, kto znajdzie tu jakąkolwiek wartość. Albo tu:
Nie przeczę, że TikTok może być ciekawym, kreatywnym medium dla tancerzy, którzy mogą w krótkiej formie zaprezentować swoje umiejętności:
Ale jednak na TikToku łatwiej jest natrafić na wideo wydurniających się przed obiektywem dzieciaków, pseudo-śmieszne żarty czy wręcz wyuzdane pozy, niż na klip, które można by opisać przymiotnikami „ciekawy” o „wartościowy” nie wspominając.
O kolejnym, nawet większym problemie związanym z TikTokiem pisał ostatnio Adam Sieńko – serwisowi niebezpiecznie blisko do platformy soft-porno.
Młode dziewczyny (często w wieku, ekhm, nielegalnym) prezentują wyuzdane pozy w skromnym odzieniu, dostarczając darmowych treści pedofilom. I tu nie ma z czego żartować. TikTok rośnie w zastraszającym tempie, ale nie widać, by serwis miał pomysł, jak sobie poradzić z tym zjawiskiem. No bo jak? Wprowadzając dress-code? Jak algorytm ma odróżnić taniec od zmysłowego podjudzania swoich obserwatorów? A może moderatorzy powinni siedzieć przed ekranami komputerów i oceniać każde wideo pod kątem wyuzdania?
Z TikToka korzystają dzieci, być może nieświadome konsekwencji swojego zachowania. I pal licho, że jakiś pryszczaty nastolatek podnieci się oglądając dziewczynę w swoim wieku tańczącą z odsłoniętym brzuchem. Gorzej, gdy po drugiej stronie będzie w pełni świadomy dorosły o niecnych zamiarach.
Wiecie, nie przeczę, że pokolenie moje i starsze było jakkolwiek... mądrzejsze. Też robiliśmy durne rzeczy w wieku szkolnym, nikt temu nie przeczy. Tyle że myśmy wydurniali się co najwyżej przed sobą. Ewentualny wstyd czy konsekwencje zamykały się w relatywnie wąskim gronie. Dziś „niewinne wygłupy dzieci" może obejrzeć każdy, z dowolnego miejsca na świecie, o dowolnej porze. I zrobić z tym, co zechce.
Czy naprawdę Internet wynudził nas do tego stopnia, że potrzebujemy zastrzyku 15-sekundowych bzdur?
Żeby nie wyjść na zdziadziałego – moje pokolenie nie jest święte. Od strony wykorzystywania Internetu mamy swoje za uszami (bo niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nie spędził godziny na bezmyślnym przewijaniu Demotywatorów, Kwejka czy Vine’a, niejako duchowego poprzednika TikToka).
Jednak mam wrażenie, że ludzie, którzy dorastali wraz z Internetem traktują Globalną Sieć z nieco większym… szacunkiem? Tak, to dobre słowo. A może po prostu dzięki temu, że my na własne oczy obserwowaliśmy, jak zmienia się świat, jak wszechwiedza nagle staje się dostępna na wyciągnięcie ręki, zdajemy sobie sprawę, jak ogromną wartość niesie ze sobą Internet. Jak potężnymi narzędziami są smartfony.
Pokolenie, które „przyszło na gotowe”, nie ma tego poczucia skali. Nie znają świata sprzed Internetu. A mając Internet… nudzą się.
Jestem więcej niż pewien, że w perspektywie lat powstaną badania, które orzekną, że stałe bombardowanie bodźcami przez smartfony, aplikacje i usługi sprawiło, że staliśmy się jak narkomani, łaknący coraz to silniejszej dawki, jak najszybciej.
Platformy „dla dziadków”, jak Facebook czy Twitter dawno już znudziły młodzież. Instagram? Zbyt sterylny. Snapchat? Już jest passe. W pogoni za kolejną dawką bodźców doszliśmy do TikToka – platformy, na którą można wrzucić nagranie przesadnie nad nim nie myśląc i szybko „spacyfikować się” oglądając wygłupy równieśników.
Nie mam przy tym żadnych wątpliwości, że TikTok to chwilowa moda. O ile platforma nie przekształci się w coś większego, niż tylko krótkie formy wideo, niemal na pewno podzieli los Vine’a i sczeźnie na śmietniku historii (bo historia uczy, że bezwartościowe rzeczy mają krótki termin przydatności do spożycia).
Boję się jednak, co będzie dalej. Bo skoro dziś tak pusta w środku usługa jak TikTok jest zainstalowana na miliardzie smartfonów, to jaki będzie kolejny krok?