Jaka nawigacja na rower? Szukałem, szukałem, aż w końcu znalazłem
Dedykowana nawigacja rowerowa? Świetny pomysł, ale trzeba na jego realizację mieć sporo pieniędzy. Może więc skorzystać z tego, co oferuje smartfon?
Tak przynajmniej pomyślałem, kiedy zaskoczył mnie kolejny sezon rowerowy, a ja znowu nie wiedziałem, z czego korzystać, żeby sprawnie poruszać się po drogach i ścieżkach na rowerze, trafiając na końcu do upragnionego celu. Ale jako że dedykowane nawigacje, które przypadły mi do gustu, kosztowały sporo ponad 1000 zł, postanowiłem po raz kolejny dać szansę aplikacjom i smartfonowi.
Jedna po drugiej kolejne aplikacje wypadały szybko z mojego telefonu.
Nie mam przesadnie wyśrubowanych wymagań odnośnie nawigacji rowerowej. Nie potrzebuję funkcji treningowych, nie potrzebuję rejestracji śladu (to robi mój zegarek albo opaska). Nie potrzebuję miliona opcji, których zrozumienie zajmie mi miesiące. Nie chcę też aplikacji, która wygląda, jakby ktoś składał ją z różnych, losowo dobranych elementów interfejsu.
Szukałem prostej, przejrzystej i ładnej aplikacji nawigacyjnej, która doprowadzi mnie do celu wybranym typem dróg, a do tego - i to chyba najważniejsze - będzie w stanie całkowicie wyręczyć mnie przy planowaniu wyjazdu. I nie tylko, jeśli chodzi o trasę, ale również, jeśli chodzi o... cel.
Tak, jestem leniwy aż do tego stopnia.
Kiedy chcę wyjść na rower, to chcę po prostu przejechać określony dystans. 20, 50 czy 80 km - gdziekolwiek, byle trasa była przyjemna, a ryzyko potrącenia przez samochód minimalne. Nie chcę tracić czasu na zastanawianie się, czy fajniej będzie pojechać do Brzegu Dolnego, czy do Kątów Wrocławskich. Na planowanie trasy mogę poświęcić kilka minut - nic więcej.
Z tego powodu, a także z wielu innych, odpadały niestety kolejne aplikacje. Google Maps za to, że nadaje się całkiem dobrze do miasta, ale poza nim potrafi poprowadzić naprawdę nieprzyjemnymi trasami. Locus za to, że już w komentarzach użytkownicy piszą wprawdzie, że to świetna i uniwersalna aplikacja, ale trzeba się do niej kilka czy kilkanaście dni przyzwyczajać. I tak dalej , i tak dalej.
Ostatecznie na placu boju pozostały dwa programy - Komoot i Naviki. Ten pierwszy zdecydowanie wygrywał wyglądem i świetnie przygotowanym podglądem nadchodzącej trasy, z uwzględnieniem niemal wszystkich kluczowych informacji, wliczając w to nie tylko zmiany wysokości w trakcie jazdy, ale nawet typy dróg czy nawierzchni. Pięknie.
Niestety to jedna z tych nawigacji, gdzie... trzeba wiedzieć, dokąd chce się jechać. Można to wprawdzie obejść i wyeksportować trasy np. z cudzych przejazdów na Endomondo, ale to znowu komplikowanie pozornie prostej rzeczy.
Zobacz także: Nawigacja rowerowa czy aplikacja - co wybrać?
Zostało więc Naviki, z którym jeżdżę już drugi sezon.
Tak, przeważyła opcja, która pozwala na automatyczne wyznaczenie trasy, przy podanym jedynie punkcie startowym i oczekiwanym dystansie. Działa to wprawdzie różnie - czasem, żeby uzyskać odpowiedni dystans, aplikacja prowadzi nas jedną ulicą w jedną stronę i nakazuje natychmiastowy powrót i powrót do pętli - ale działa.
Na szczęście propozycji takich pętli, jakie mnie interesują, jest przeważnie kilka lub kilkanaście. Wystarczy więc przeklikać się przez kolejne propozycje, żeby znaleźć coś mniej więcej sensownego. Potem wystarczy już tylko kliknąć opcję zapisywania trasy, żeby automatycznie zsynchronizowała się z aplikacją na telefonie i można ruszać w drogę.
Co istotne, zarówno ta opcja, jak i opcja wyznaczania trasy z punktu A do B (ewentualnie przez punkty dodatkowe), jest darmowa, o ile wykorzystujemy do planowania komputer i przeglądarkę, co jest dużo wygodniejsze niż korzystanie z małego ekranu telefonu. Planowaną trasę możemy też optymalizować pod kątem środka transportu - jeśli mamy rower szosowy, zaznaczenie odpowiedniej opcji będzie nas trzymać przy dobrej nawierzchni. Jeśli za wszelką cenę chcemy unikać ulic albo mamy ochotę na podjazdy - opcja roweru górskiego spisze się odpowiednio. A jeśli po prostu mamy ochotę na wypad głównie ścieżkami rowerowymi i mniej uczęszczanymi drogami, wtedy wybieramy jazdę rekreacyjną.
Niestety główną wadą Naviki jest bardzo odrzucający na starcie model biznesowy, w którym każdą możliwą przydatną opcję dostępną na smartfonie wydzielono jako osobny zakup. I tak zapłacić oddzielnie musimy za usunięcie reklam, za dostęp do lepszej bazy POI, za funkcje nawigacyjne, za wyznaczanie tras dla różnych typów przejazdy i za mapy offline. W sumie grubo ponad 150 zł, jeśli chcemy mieć faktycznie pełną wersję aplikacji.
W poprzednim sezonie więc jeździłem z wersją... całkowicie darmową.
Naviki - jak spisuje się w wydaniu darmowym?
Nie napiszę, żebym był Naviki w takim wydaniu przesadnie zachwycony. Z poziomu telefonu możemy wyznaczyć trasę jedynie w dwóch trybach - codziennym i krótkim, co nie zawsze przynosi najlepsze rezultaty.
Moje podróże opierały się więc na wyznaczaniu trasy w domu i późniejszym kurczowym trzymaniu się jej. Kurczowym, bo jeśli zjedziemy w trybie darmowym z wyznaczonej trasy, to nie zostanie ona przeliczona. Możemy albo wrócić na szlak, albo jesteśmy zdani na siebie.
Brak opcji nawigacyjnych był też o tyle bolesny, że aplikacja cały czas podtrzymuje podświetlony ekran, co przy dłuższych wyjazdach mocno wpływa na zapas energii w akumulatorze telefonu.
Najgorszy w braku nawigacji jest jednak po prostu... brak nawigacji. Owszem, mamy zaznaczoną naszą pozycję, mamy zaznaczoną trasę, ale albo jedziemy cały czas w nosem wlepionym w telefon (nie polecam), albo szykujmy się na co najmniej kilka nawrotów na każdym wyjeździe.
Dlatego w tym sezonie postanowiłem wydać te kilkanaście złotych i dokupić opcję nawigacyjną.
Naviki - czy warto dokupić nawigację?
Odpowiedź jest prosta: tak, warto. Ba, nawet trzeba. Dopiero z takim, względnie niedrogim dodatkiem ten program nabiera jakiegokolwiek sensu, jeśli jedziemy na trasy, których nie znamy.
Nie dość, że pojawiają się nareszcie komunikaty głosowe i graficzne, to jeszcze program jest w stanie automatycznie przeliczyć trasę przy zjeździe z raz wyznaczonej. Do tego oszczędza akumulator, maksymalnie przyciemniając ekran, kiedy z niego nie korzystamy - podświetlenie następuje dopiero wtedy, kiedy zbliża się manewr. Jeśli więc ktoś wyłączy nawet komunikaty głosowe, to i tak kątem oka zobaczy mignięcie, które zasugeruje mu, że zaraz coś będzie się działo.
W końcu nie musiałem już ani razu zawracać, nawet na 80-km trasie.
Niestety nawigacyjnej całości Naviki daleko do perfekcji. Odstawmy może na bok kwestie tego, że cyfrowy głos jest odrobinę irytujący i przejdźmy do tego, co irytuje bardziej. A irytuje to, że aplikacja nie jest czasem w stanie odczytać np. długiego fragmentu drogi rowerowej jako jednego segmentu i zamiast tego gada jak najęta o każdym zakręcie na niej. Nie przesadzam - momentami przy jeździe po Wrocławiu aplikacja nie potrafi zamilknąć.
Poza miastem jest zdecydowanie lepiej, ale i tak Naviki mogłoby trochę zoptymalizować komendy głosowe, zakładając, że jeśli jedziemy główną, to nie musimy być informowani o każdym zakręcie.
Tak czy inaczej - jeśli brać ze sobą Naviki na dłuższą podróż, to tylko po dokupieniu opcji nawigacji. Koszt w porównaniu do decydowanych urządzeń nawigacyjnych jest znikomy.
Co do pozostałych płatnych opcji - na razie nie zdecydowałem się na żadną z nich. Reklamy nie są przesadnie inwazyjne, baza POI nie była mi na razie potrzebna, wyznaczanie trasy z poziomu telefonu również. Jedyne, co mam w planach, to mapy offline, ale o tym za chwilę.
Naviki - jak wypada wyznaczanie tras?
Najlepszym określeniem jest chyba: różnie, choć może to wynikać głównie z faktu, że staram się unikać asfaltowych dróg. W rezultacie zaplanowane trasy (dalej planowane na komputerze) potrafią czasami przebiegać przez drogi, o których chyba dawno już nikt nie słyszał, nie mówiąc o przejeżdżaniu nimi, czy dbaniu o nie.
W mieście natomiast bywa nawet groźniej, bo Naviki potrafi poprowadzić drogami rowerowymi, które - przynajmniej zwyczajowo - są jednokierunkowe. I w takich przypadkach, tak samo jak przy jeździe samochodem, lepiej nie wierzyć na ślepo nawigacji, a przyglądać się znakom przy i na drodze.
O mapach, z których Naviki korzyta (OSM/OSM Rowerowe) również trudno napisać, że są idealne albo przynajmniej bardzo aktualne w większości miejsc. Czasem aż chciałoby się móc jako podkład wybrać mapy od Google, bo Naviki serwuje nam zbyt mało przydatnych informacji - nawet tych dotyczących bezpośrednio nawigacji po wyznaczonej trasie.
Najlepiej jednak samu przekonać się, czy trasy wytyczane przez Naviki nas satysfakcjonują - w każdym rejonie Polski może to wyglądać zupełnie inaczej.
Aplikacja kontra dedykowana nawigacja?
Mimo że z Naviki jeździ się bardzo dobrze, w dalszym ciagu dedykowane urządzenie ma swoje mocne strony, które kuszą nawet pomimo wysokiej ceny:
- Czas pracy - Naviki na iPhonie X z trybem nawigacji i włączoną muzyką przez Bluetooth wysysa akumulator do czysta w trochę ponad 4 godziny jazdy. Kiepsko, tym bardziej w momencie, kiedy telefon pełni również funkcję karty płatniczej i środka komunikacji. Taki Edge 520 potrafi bez ładowania wytrzymać 15 godzin. Niby można się wspomagać powerbankami, ale co to za przyjemność
- Czytelność wyświetlacza - żadna nawigacja rowerowa nie ma tak dobrego ekranu jak smartfony z wyższej półki, ale za to te drugie w mocnym słońcu sprawują się różnie.
- Dodatkowe funkcje - tutaj głównie chodzi mi o dwa dodatki oferowane przez Garmina. Pierwszym jest opcja dołączenia do nawigacji radaru rowerowego Varia. Drugim - opcja informowania wybranych kontaktów w przypadku wykrycia wypadku. Nie, żebym planował, ale zawsze.
- Odporność - większość telefonów jest dziś odporna na wodę i kurz, ale o ile jestem sobie w stanie wyobrazić, że taki Edge wychodzi cało albo z niewielkimi obrażeniami z wywrotki, o tyle nie chcę myśleć, co stałoby się z iPhone'em X, nawet w etui ochronnym.
Na pytanie: smartfon czy dedykowana nawigacja? odpowiadam więc póki co - smartfon. Przynajmniej dopóki nasze potrzeby są czysto nawigacyjne i nie przeszkadza nam zabranie na dłuższą wycieczkę powerbanku.