Geoblokowanie to dyskryminacja, z którą trzeba walczyć. W końcu jest szansa na zmiany
Geoblokowanie to jeden z największych problemów europejskich internautów. Mimo że w Unii Europejskiej granice między poszczególnymi krajami są otwarte, to w Internecie bardzo często są one szczelnie zamknięte. Niebawem jednak ten stan rzeczy powinien się zmienić.
W ostatni wtorek, 25.01.2017 r., w Parlamencie Europejskim odczytany został raport Róży Thun dotyczący zjawiska geoblokowania. Ma on rozpocząć poważną dyskusję na temat dyskryminacji konsumentów z różnych zakątków Wspólnoty i finalnie doprowadzić do wprowadzenia odpowiednich zmian w prawie europejskim.
Wiele osób nie zdaje sobie nawet sprawy z tego, czym jest geoblokowanie.
Oznacza ono dyskryminację konsumentów ze względu na ich narodowość, kraj zamieszkania lub aktualne miejsce przebywania. Przykłady z życia? Proszę bardzo. Szukając idealnych butów zobaczyłeś komunikat mówiący, że sklep wysyła je do niektórych krajów należących do Unii Europejskiej, ale nie do Polski.
Przykładem geoblokowania jest też brak możliwości dokonywania transakcji za pomocą polskich kart płatniczych lub automatyczne przekierowywanie konsumenta na stronę konkretnego oddziału sklepu internetowego. Ze względu na problemy z geoblokowaniem do skutku nie dochodzi aż 60 proc. wszystkich prób transakcji zagranicznych.
Nowe prawo ma rozwiązać ten problem. Być może już niebawem każdy przedsiębiorca sprzedający swoje towary przynajmniej do jednego kraju Unii Europejskiej będzie musiał oferować swoje towary osobom pochodzącym z całej Wspólnoty. Odbędzie się to bez szkody dla żadnej ze stron.
Konsument otrzyma możliwość kupna dotychczas niedostępnego u niego towaru, zaś przedsiębiorca będzie miał znacznie większy rynek zbytu bez konieczności dostosowywania się do prawa wszystkich 28 obszarów legislacyjnych wchodzących w skład Unii.
W oczywisty sposób rozwinie się też konkurencja, ponieważ przeciętny konsument będzie mógł kupić towary w zdecydowanie większej liczbie sklepów niż do tej pory. Można podejrzewać, że zwykły użytkownik bez większych problemów będzie mógł znaleźć pożądane towary w dowolnym europejskim sklepie dzięki licznym porównywarkom produktów.
Póki co działają one przede wszystkim w obrębie danego kraju, ale można podejrzewać, że po zmianie prawa zdecydują się na rozszerzenie swojej działalności na całą Unię Europejską.
Nie jest to jednak rozwiązanie idealne, ponieważ sklep nie będzie zmuszony do dostarczania swoich towarów do wszystkich krajów Unii Europejskiej.
Oznacza to, że jeżeli będziemy chcieli zamówić konkretny towar w sklepie, który nie oferuje dostawy do Polski, będziemy musieli sami zadbać o jego dostawę. Poprosić o odbiór znajomego, zamówić kuriera lub skorzystać z usług firmy pośredniczącej w dostarczaniu przesyłek. Dodatkowo, towar będzie sprzedawany na zasadach kraju sprzedawcy, co może utrudnić korzystanie z rękojmi.
Wątpię, by w tej sytuacji Włoch będzie chciał zamawiać nieco tańsze buty z polskiego sklepu zamiast kupić je w swojej ojczyźnie. To powinno ucieszyć zachodnich sprzedawców, którzy obawiają się, że jednolity rynek ograniczy ich zyski. Jednolity rynek daje bowiem konsumentowi dostęp do wszystkich europejskich sklepów, ale nie przewiduje wyrównania cen wszystkich produktów. Byłoby to nieuczciwe ze względu na różnice w zarobkach wewnątrz Unii Europejskiej.
Nowe przepisy mogą jednak w widoczny sposób wpłynąć na rynek usług cyfrowych.
Na razie propozycja zmian prawa ich nie dotyczy, ale Róża Thun stara się zrobić wszystko, by kupowanie z zagranicznych sklepów muzyki, książek oraz gier komputerowych stało się znacznie łatwiejsze niż do tej pory. Ze względu na skomplikowane kwestie licencji terytorialnych ewentualnie wprowadzone prawo na pewno nie będzie dotyczyć filmów oraz seriali. Objęcie nowymi zasadami sprzedaży utworów audiowizualnych zajmie jeszcze co najmniej dwa lata.
Mimo to opisując wpływ nowego prawa na rynek usług cyfrowych najłatwiej jest posługiwać się przykładem serwisów strumieniujących filmy oraz seriale. Jeżeli polski użytkownik będzie chciał korzystać z niemieckiej wersji Netfliksa, będzie mógł to zrobić. W tym celu będzie musiała jednak zapłacić za dwie subskrypcje.
odobnie sprawa będzie wyglądać w przypadku usług takich jak Spotify, YouTube, Netflix oraz transmisji sportowych. Osoby zamierzające legalnie oglądać mecze Bundesligi nie będą już skazane wyłącznie na jednego dostawcę, któremu Bundesliga sprzedała wyłączone prawa na dany kraj.
Klienci będą mogli korzystać z zagranicznych usług, co pozytywnie przełoży się na większą konkurencję na rynku, spadek cen oraz ograniczenie piractwa.
Żeby była jasność, nie będzie dozwolone dostosowywanie usług do rynków, do których nie ma się licencji. Ma to nas uchronić przed sytuacją, w której sprytny dostawca wykupi licencję na konkretny serial wyłącznie na jeden kraj, ale do tego dorobi do niego liczne wersje językowe i uruchomi na całym kontynencie dotyczącą go kampanię marketingową. Właśnie dlatego możemy być pewni, że mieszkańcy państw zachodnich nie przesiądą na tańszą, polską wersję Spotify.
Musieliby wówczas korzystać z usługi z polskim katalogiem muzycznym. Zapewne na taki krok zdecydują się wyłącznie Polacy mieszkający za granicą. Między innymi dlatego można podejrzewać, że nowe prawo spełniłoby swoje zadanie. Osoba zainteresowana konkretną ofertą mogłaby z niej bez żadnych problemów skorzystać. Musiałaby tylko być traktowana jak osoba z unijnego kraju, w którym ta oferta jest dostępna.
O tym, czy cyfrowe granice w Unii Europejskiej faktycznie znikną, przekonamy się już za kilka tygodni, gdy parlament zdecyduje o przyjęciu lub odrzuceniu przedstawionej właśnie propozycji zmian w prawie. Sam mam nadzieję, że opisane tu zmiany w prawie jednak wejdą w życie i zmienią na lepsze cyfrowe aspekty naszego codziennego życia.