30 TON - lista, lista przebojów. Czy powinna wrócić do telewizji? A może do internetu?
W redakcji Spider's Web mamy już powoli taką małą tradycję, że raz do roku spotykamy się gdzieś w Polsce i przez trzy dni ciężko pracujemy, by blog - o ile to w ogóle możliwe - był dla Was jeszcze lepszy.
I tak oto w minioną sobotę koło godziny 3.00 w nocy połowa naszego składu (część po drodze odpływała zasypiając w dziwnych miejscach, zapewne przytłoczona nadmiarem informacji na temat formatowania tekstu, wymowy słowa Apple i stawiania apos'trofów zgodnie z zasadami sztuki) wyrywając sobie z ręki najlepszy muzyczny flagowiec na rynku, HTC 10, licytowała się, kto na podpiętym glosniku bluetooth puści lepszą piosenkę.
Osiedlowych dj-ów to nie dotyczy, to zwykle są skończeni idioci, w przypadku których często jestem szczerze zaskoczony, że nie zdarza im się zapomnieć o oddychaniu. Ale wiecie jak to jest z odmiennym gatunkiem - dj-ami imprezowymi. To nie tyle forma wyrażania siebie, co raczej szukania uznania, akceptacji. Szczególnie jeśli widzicie się raz do roku i macie okazję pokazać z innej strony, niż tylko autora nagłówka, który bajecznie wykllikał się na Facebooku, a może nawet przy odrobinie szczęścia zrobili z niego AszDziennik. I nawet jeśli masz ochotę puścić ulubiony kawałek CocoRosie, to jednak intuicja podpowiada ci, że szamanki grające łyżkami na szklankach gdzieś na pustyniach Arizony to nie jest najlepsza propozycja na ten czas. Bo najbardziej lubimy te piosenki, które sami znamy.
I wtedy wchodzi 30 ton - lista, lista przebojów, cała na biało
Bo przecież kto z nas nie zna przebojów, które przez lata okupowały rankingi jednej z najpopularniejszych polskich poplist. Zupełnie poważnie wierzę, że lata 90. XX wieku były najlepszym okresem w historii kina. Tak radykalnej opinii nie odważyłbym się wygłosić w odniesieniu do muzyki (choć akurat Polacy niczego lepszego od "Son of the blue sky" raczej już nie wymyślą), nawet tylko tej rozrywkowej, natomiast na pewno była ta ostatnia dekada, gdy muzyce zdanej wówczas na łaskę lub niełaskę stacji telewizyjnych i radiowych, media gwarantowały swego rodzaju długowieczność. W końcu, jak już ustalono, wszyscy lubimy te piosenki, które już znamy, a utwór puszczony 200 razy w radiu staje się hitem.
30 ton - lista, lista przebojów nie była prawdopodobnie najambitniejszym programem muzycznym swojej epoki, skoro równolegle na TVP błyszczał Bogusław Kaczyński, a w radiu brylował ponownie modny ostatnio Tomasz Beksiński wraz ze swoimi profesjonalnymi kolegami. Ale 30 ton była programem rozrywkowym idealnym, bardzo internetowym w swojej konstrukcji.
W nieco ponad 20 minut twórcy programu starali się upchnąć wszystko, co mogło w tamtym czasie zainteresować młodego melomana: informacje o koncertach, wypowiedzi muzyków, no i oczywiście listę przebojów, która stanowiła odzwierciedlenie gustu polskiej młodzieży, dziś... często już po czterdziestce.
Brzmi banalnie, ale pamiętaj, że jest rok 1996, internet kojarzy ci się wyłącznie z miejscem, gdzie mieszkają licealiści, a jak chcesz przejść grę komputerową, ale nie wiesz jak, to piszesz do CD-Action i jak będziesz miał szczęście to za trzy miesiące ktoś ci odpisze. No i jeśli ówczesnym internetem była Telegazeta, to zamiast YouTube'a musiała wystarczyć lista 30 Ton, tylko z wysyłaniem pocztówek zamiast subów i łapek w górę.
Nie czuje się kompetentny, by rozstrzygać czy muzyka popularna była lepsza wtedy, niż dziś. Wydaje mi się, że na pewno była bardziej różnorodna, co jest zrozumiałe, skoro lwia część pozycji na listach przebojów powstaje w tych samych czterech ścianach Pitbulla, Calvina Harrisa czy Davida Guetty. W latach 90. to, co robił Daft Punk czy The Prodigy było osobnym gatunkiem muzyki, jak nie dwoma. Dziś mało komu udaje się obok Adele wbić do topu bez nachalnej elektroniki w tle.
Zabawiłem się nawet pod wpływem redakcyjnej dyskusji i zmajstrowalem playlistę opartą na wspomnieniach. Wspomnieniach utworów, które niemal na pewno wprowadził do mojej głowy emitowany na łamach TVP 2 program. I choć nie wszystkie pozostają w mojej estetyce, solidarnie przywodzą odległe wspomnienia. Innym razem odkrywam zupełnie na nowo Anitę Lipnicką, czego się po sobie raczej nie spodziewałem. "Wszystko się może zdarzyć" wydawało mi się przez lata wyeksploatowanym do granic, zgranym przebojem, a ponowny kontakt na Spotify jest przyjemny, to taka ładna piosenka...
30 Ton emitowana do 2006 roku zaczęła tracić na znaczeniu, zupełnie niesłusznie, gdy swój polski kanał uruchomiła niemiecka Viva, potem jeszcze pojawiło się MTV. No i internet. No i w końcu weekendowy stały punkt programu przestał gościć w domach Polaków.
Tak sobie myślę, że ten rewelacyjny format nie miałby już racji bytu w dzisiejszej rzeczywistości medialnej, tej telewizyjnej i tej internetowej. Ale gdyby ktoś mimo wszystko chciał spróbować zabawić się z czymś takim na YouTube, kto wie... Natomiast niewątpliwie przez nieco ponad dekadę emisji odegrał rolę historyczną z punktu widzenia telewizji w ogóle, w zakresie kreowania gustów muzycznych milionów Polaków, oferując tak bardzo utrudniony wówczas dostęp do dóbr kultury i czyniąc to w świetnym stylu.